Przepuszczam
Courtney w drzwiach. Wchodzimy do gabinetu pastora. Musimy ustalić datę ślubu.
Nie
mam pojęcia dlaczego, a brunetka wydaje sie być bardzo zestresowana.
-
Coś się stało? - pytam ją cicho.
-
Sama nie wiem...
-
Masz wątpliwości?
-
Co? Nie, po prostu nie byłam w kościele bardzo dawno - mówi jeszcze ciszej niż
ja.
-
Wiesz, ja w ogóle nie powinienem mieć tu wstępu - odpowiadam. Antychryst. Po
chwili za nami wchodzi pastor.
To
całkiem miły facet. Wybór pada na 5 lipca. W zasadzie nie było większej różnicy.
I tak zawsze jest ciepło. Stamtąd jedziemy prosto do restauracji na obiad.
-
Dzisiaj masz drugie spotkanie z projektantką - przypominam jej.
-
Wiem. Może tym razem uda nam się coś uzgodnić - mówi z nadzieją.
-
Musi się udać - zapewniam ją. Kelner zapełnia jej kieliszek.
Uśmiecha
się tylko i bardziej skupia na makaronie przed sobą.
-
Mam dzisiaj przymiarkę smokingu. Co z tym tortem? Wybrałaś?
-
Mieliśmy to zrobić razem - przesuwa kieliszek z alkoholem w moją stronę. - Ja
wrócę.
-
Nie - podaję jej go znów. - Możemy wybrać razem, ale ja się na tym nie znam.
-
Jeśli masz ochotę się napić.... ja nie mam. - zabiera mi brokuły z talerza. -
Wybierzemy razem.
Przyglądam
jej się przez chwilę.
-
Świetnie. A może dzisiaj wieczorem weźmiemy wino i koc, będziemy się kąpać w
basenie i oglądać gwiazdy. Pasuje?
-
Cóż za romantyczny pomysł... - przyznaje z uznaniem. - Zobaczymy skarbie.
-
Jak na uczelni? - pytam, kończąc jeść.
Widocznie
się spina, ale przyjmuje na twarz maskę.
-
Świetnie. Najgorsze egzaminy mam już za sobą.
-
No i co dalej? Bo widzę, że chyba jednak coś jest nie tak.
-
Może jednak się napijesz?
-
Przestań - mówię od razu.
-
Przykro mi Louis, ale nie mogę ci powiedzieć.
-
Jednak musisz. Widzisz, że ukrywanie pewnych spraw nam nie wychodzi.
-
Pewnych twoich spraw - zaznacza. - To nie jest istotna sprawa kochanie. Naprawdę.
-
Skoro nie jest to czemu nie możesz mi powiedzieć? - unoszę brew.
Kiwam
głową na kelnerkę. Blondynka przynosi nam rachunek.
-
Bo się zdenerwujesz - mówi cicho i spokojnie.
-
Zapewne tak będzie - mówię, płacąc.
-
W domu.
Wychodzimy
z restauracji. Trevor zabiera ją do domu. Ja jadę swoim autem do firmy.
Przymiarka.
~*~
Courtney
Wreszcie
dostałam obiecanego kotka. Z tą różnicą, że zamiast jednego w koszyku były dwa.
Dwie, cudowne, małe, puszyste kulki.
Jeden
to chłopiec. Drugi to dziewczynka. Są takie cudowne. To nie rodzeństwo. To
para. Jestem wniebowzięta. Są takie kochane. Całuję Louisa długo i dziękuję mu
już setny raz.
-
Przelej na nie dużo czułości - opiera się na łokciu leżąc na łóżku.
-
Są malutkie, potrzebują tego.
-
Jesteś teraz ich mamą. Jak je nazwiesz?
Biorę
oba i przytulam do swojej klatki. Są takie ciepłe i mięciutkie. Już je kocham,
Miauczą coś w moją pierś. Uśmiecham się pod nosem.
-
Chcesz je potrzymać? - pytam mężczyzny.
-
Daj chłopaka - wyciąga rękę.
Podnoszę
delikatnie białą kulkę i kładę na dużej dłoni Louisa.
-
Więc jak ma na imię - pyta.
-
Może Snow?
-
No, a drugiego Grey. Patrz, idealnie. Tyle, że dałaś mi dziewczynkę - pokazuje.
-
Ojej - chichoczę.
Muska
ustami mój nos i podnosi kociątko do góry. Snow wyostrza pazurki, rozciągając
się. Zabawnie to wygląda. Ten facet sprawia, że z dnia na dzień kocham go
jeszcze bardziej. Uśmiecham się pod nosem. Grey chodzi po moim brzuchu,
miaucząc. Kończę powoli rok akademicki, więc będę w domu. Po ślubie tym
bardziej.
On
uważa, że mogę się uczyć, robić co chcę, ale pracować będzie on. Pieniędzy nam
nie brakuje, ale potrzebuję jakiegoś zajęcia. Cokolwiek.
-
Trzymaj - podaje mi Snow i całuje mnie w policzek.
Jego
zarost lekko mnie kłuje. On tak chce iść do ołtarza, sam mnie uprzedził.
Już
ja dopilnuje żeby tak się nie stało. Mam jeszcze trochę czasu, żeby go
przekupić.
-
Louis... - zaczynam słodkim głosem.
-
Słucham? - podnosi się i idzie do garderoby.
-
Wiesz, że one są bardzo małe... więcmusząspaćznamiprzeznajbliższyczas. Tak
bardzo cię kocham.
-
Chyba żartujesz - wygląda zza drzwi. - Nie ma mowy. Dadzą sobie radę. Mogę spać
w koszyku pod ścianą.
-
Nie mogą. Są za malutkie - bronię moje kociaczki.
-
Skarbie, to nie są dzieci - wzdycha.
-
Są. Bezbronne i nasze.
-
W co ja się wpakowałem - mruczy i znów znika w garderobie. Wychodzi w idealnym
garniturze.
Uśmiecham
się szeroko. Uwielbiam go w garniturach. No i często w nich chodzi, więc często
go tak widzę. Całuje mnie w czoło i schodzi na dół.
-
I zostaliśmy sami - mówię do zwierzątek i je przytulam.
Trzeba
je nakarmić. Na pewno są głodne. Biorę
je i schodzę na dół. Louis kupił im śliczna, kolorową miseczkę.
Gabriell
już ją na pełniła. Kotki jedzą. Były naprawdę głodne. Uśmiecham się patrząc na
nie. To był cudowny prezent.
Będę
o nie dbać. Obiecuję sobie sama.
Siadam
na podłodze obok nich i się im przyglądam. Fajnie by było gdyby się stały
parką. Może byłyby z tego dzieci. Ojej. Louis by zwariował. Ale ja tak bardzo
chcę. Byłaby cała rodzina. Bawię się z kotkami przez dobrą godzinę. Jednak
potem muszę się zbierać. Mam zajęcia. Gabriell obiecuje patrzeć na maluchy, ale
dla bezpieczeństwa i tak wkładam je do wysokiego kosza żeby nie mogły z niego
wyjść. Szykuje się i wychodzę.
Jak
będziemy mieć dzieci, to oczywiście, że ja będę ich pilnować. Wtedy będę w domu
ciągle. Wiem, że Louis mi pomoże. Ale na razie mamy nasze kotki i z nimi jest
trochę łatwiej. Cieszę się, że przynajmniej temat uczelni mój narzeczony puścił
w niepamięć. Jest jedna rzecz i nie chce żeby o niej wiedział. Mianowicie mój
Wykładowca nie daje mi spokoju. To znaczy... nazywa Louisa moim sponsorem.
Powtarza, że to chętnie również mnie wesprze. Takie głupoty. Szczerze mam tego
dość, ale boję się, że brunet mógłby coś mu zrobić.
Wiem,
że jest porywczy. Bardzo łatwo może...Tak, może go zabić. Nie chcę czegoś
takiego. Rok się skończy i może już na czwartym mi odpuści.
Wchodzę
do budynku i kieruje się do kawiarenki. Przez maluchy zapomniałam o śniadaniu. Jestem
głodna i to bardzo. Dzisiaj projektantka pokaże mi suknię. Podobno ją
skończyła. Nie mogę się doczekać.
-
Cześć - Logan wyrywa mnie z rozmyslen.
Mój
kolega z zajęć staje obok mnie i posyła uśmiech.
-
Cześć - zabieram swoje drożdżowe ciastko i całuje go w policzek. - Pokazać ci
coś?
-
Co takiego? - pyta brunet.
Wyciągam
telefon i pokazuje mu masę zdjęć swoich kotków.
-
Urocze - stwierdza rozbawiony. - Może wpadniesz dzisiaj na imprezę? Domówka.
-
Dzisiaj? Mam przymiarkę sukni.
-
No ale impreza jest wieczorem - wzrusza ramionami.
-
Zobaczę...
-
Jak coś to przyjdź tu - podaje mi adres i dopija kawę. Potem idzie na własne
zajęcia.
Chowam
to do torebki i idę do auli.
Myślę
o swojej sukni. Tak bardzo chcę już zobaczyć jak wygląda. Chcę ją przymierzyć i
wreszcie poczuć, że to wszystko ma się stać na prawdę. Będzie ślub jak z bajki.
Kościół w którym go weźmiemy jest katedrą. Będzie tyle ludzi. Cała jego rodzina
gdzie znam zaledwie kilkoro z nich. Ode mnie nie będzie nikogo. Nawet z uczelni
nie mam kogo zaprosić. Nie chcę o tym myśleć. Nie. Ani przez chwilę. Biorę
swoje rzeczy i wychodzę trochę przed zakończeniem wykładu. Wychodzę na świeże
powietrze. Uwielbiam pogodę w Miami. Zawsze ładna.
Biorę
głęboki oddech i idę się przejść. Będę szczęśliwa. Będzie dobrze. Louis o to
zadba.
Zakładam
okulary przeciwsłoneczne. Idąc zauważam sklep dla dzieci. Może znajdę jakieś
fajne kocyki dla kotków. Kupuje ich całą masę. Jeszcze parę innych drobiazgów.
Przy wyjściu zostaje napadnięta przez dwóch fotografów. Przez te flesze całkiem
ślepnę. Cholera!
-
Rozejść się - słyszę głośny głos Travisa.
Potem
obejmuje mnie i gdzieś prowadzi. Pewnie do auta.
W
końcu bezpiecznie siedzę za przyciemnionymi szybami. Nie miałam pojęcia, że coś
takiego będzie miało miejsce. Do tej pory interesowali się mną tylko kiedy
byłam z Louisem.
Teraz
najwidoczniej jestem celebrytką. Boże, to tak ma wyglądać? Zero prywatności?
Zaraz w gazetach zobaczę, że spodziewam się dziecka.
Ja
to nic. Louis to zobaczy. Wszyscy to zobaczą. O matko... Będą plotki. No nie.
Zakrywam twarz dłońmi.
~*~
Louis
Wchodzę
do mojego biura i dostrzegam gazetę na biurku.
"
Znamy już powód ślubu "
Wielki
tytuł, a na jego tle Courtney przed sklepem niemowlęcym z kilkoma statkami.
Kubek
wypada mi z ręki. Biorę gazetę i otwieram artykuł. Kupowała rzeczy dla dziecka.
Dla Caroline? Niemożliwe. To się kupuje po porodzie. No chyba, że jest się w
ciąży. To słowo boli mnie, kiedy tylko o nim myślę. Nic z tego nie rozumiem. Co
ona tam robiła? Cholerne brukowce. Nie jest w ciąży. No nie jest. Nie wiem
dlaczego tam była, ale nie jest.
-
No kurwa! - Rzucam tym w ścianę i siadam w fotelu.
Zamykam
oczy, odchylając głowę. Staram się uspokoić. Ona mi to wyjaśni.
Dzwonię
do Liama i karze mu ją tu przywieźć. Teraz. Nie interesuje mnie co robi. Chcę
wiedzieć. Inaczej będę przeżywał cały dzień. Odwołuje dwa najbliższe spotkania.
Courtney przyjeżdża godzinę później. Podchodzę do drzwi i łapię ją za ramię.
Sadzam dziewczynę na krześle.
-
Też się Stęskniłam - wyszarpuje rękę z mojego uścisku.
-
Co to jest? - pokazuję jej gazetę. Pytam spokojnie.
-
O to jesteś zły? - pyta zdziwiona.
-
Nie jestem zły. Pytam co to jest. Możesz mi wyjaśnić. O czymś nie wiem?
-
Gdybym zaszła to byś wiedział jako pierwszy - mówi urażona.
-
Nie wiem. Ostatnio coś przede mną ukrywasz - podchodzę do okna.
-
Kupowałam rzeczy kiciom - słyszę cicho za plecami.
Prycham
pod nosem. I po to ta cała afera. To tylko rzeczy dla kotów.
-
Kupiłam im takie śliczne kocyki i pluszaka i taki zawijak....- i się zaczęło.
Opowiada
mi wszystko. Każdy szczegół. Uciszam ją pocałunkiem. Uśmiecha się i oplata mój
kark nie chcąc pozwolić mi się odsunąć. Jest moim słoneczkiem. Ufam jej. Ona by
mnie nie okłamała.
-
Lubię, gdy mnie tak uciszasz.. - szepcze przy moich wargach.
Śmieję
się. No jasne, że lubi. Podnoszę ją z krzesła. Ona jednak nie puszcza mnie więc
ląduje na moich biodrach. Opieram się o biurko. Wołam sekretarkę. Musi
posprzątać tę kawę. Courtney jak zwykle nie specjalnie przejmuje się osobą
trzecią. Całuje na zmianę moje usta i szyję.
-
W czym ci przeszkodziłem? - pytam.
-
Jadłam czereśnie.. - ogląda się za wychodzącą kobietą i gdy drzwi się zamykają
znów patrzy na mnie - Dalej mam na nie ochotę - sięga do kieszeni spodni i
wyciąga prezerwatywę z rysunkiem tego właśnie owoca. - Na specjalne
zamówienie..
-
Naprawdę - mruczę i łapię w zęby opakowanie. Rozrywam prezerwatywę.
Staje
przede mną i zabiera mi gumkę.
-
Zestresowałeś się, kochanie, tym artykułem. - oblizuje usta. - Na fotel.
Całuję
ją i siadam. Lubię, kiedy mnie rozluźnia.
Klęka
przede mną, trochę pod biurkiem i zsuwa moje spodnie razem z bokserkami.
Nakłada gumkę i sekundę później znajduje się w jej ustach.
O
kurwa...Już zapomniałem jak świetnie ona robi mi dobrze. Wplątuję palce w jej
włosy. Uwielbiam to. Jej usta wokół mnie...Nie oszczędza się. Porusza głową szybko
i dynamicznie nie zmieniając rytmu ani na chwilę. Syczę przez zęby. Niewiele mi
brakuje. Gdy dokłada rękę, jest po mnie. Szczytuje długo i intensywnie. W końcu
dochodzę do siebie. Wyrzucam prezerwatywę i ubieram się.
Dziewczyna
w tym czasie bardzo zgrabnym ruchem wyrzuca gazetę. Otrzepuje teatralnie dłonie
i posyła mi uśmiech.
-
No tak. I po sprawie - mówię. - Muszę
pracować, kochanie. Możesz mi pomóc jak chcesz.
-
Lubię ci pomagać. Baaardzo lubię - wskakuje na moje kolana.
-
Oj ja wiem - całuję ją w ramię i wyjaśniam co robimy.
Zostaje
ze mną i zajmuje się tym co potrafi robić. Oczywiście wyciąga mnie wcześniej do
domu bo te dwa wszarze czekają.
To
wszystko dla dobra ogółu, Louis. Pamiętaj. Lepiej to niż już dzieci.
-
Mama wróciła - zaraz od progu biegnie do naszego pokoju. - Louis!
-
Słucham?! - rzucam marynarkę na kanapę.
-
Nie ma jednego! - słyszę, że już płacze.
Wzdycham
ciężko. Na pewno jest w domu. Może gdzieś sobie chodzi. Idę na górę. Courtney
kuca przy łóżku i zagląda pod nie. Nawet Grey patrzy na nią głupio.
-
Kochanie, on nie zginął, dobrze? Będzie głodny to przylezie.
-
Coś mu się mogło stać..
-
Tak, pewnie zaatakował go Jerry.
-
Louis - Patrzy na mnie zła. - Snow? Kici, Kici...
Wywracam
oczami i otwieram garderobę. Muszę znaleźć
tego pulpeta, bo inaczej nie da mi żyć.
Jebany
tuptuś. Wycieczki sobie urządza. Szukam go na szafkach. Może gdzieś się
wdrapał. Widocznie chciał pozwiedzać, a ta urządza panikę.
-
Snow, chodź tu, bo wylądujesz w basenie, a potem wysuszę cię suszarką.
Zobaczysz jak fajnie być pudlem!
-
Nie mów jej tak - dostaje poduszką od brunetki
-
Zasłużyła - marudzę.

-
No witam panią - łapię kota za kark i wnoszę do sypialni.
Drze
się chyba na cały dom i wierci.
-
Jak ja cię nie znoszę - mruczę i podaję ją Courtney.
-
Grey, one są niemożliwe - patrzę na drugiego kota.
Ten
siedzi w koszyku i przekrzywia głowę, gdy do niego mówię.
-
Nie interesuj się - macham na niego ręką i idę na dół. Dajcie mi obiad.
Przecież
ja mogę nie jeść. Najważniejsze żeby koty były najedzone i bezpieczne.
One
sobie dobrze radzą, ale...Nieważne. Niech się nimi opiekuje. Tylko, żeby o mnie
nie zapomniała. Choć dzisiaj w biurze zdecydowanie nie czułem się nie kochany. Dobra.
Jednak przyznam, że jak już o mnie pamięta to jest cudownie.
Jejuuuuuuniiuuuuu kochaniiii matkooooo <33 uwielbiam too cudowne opowiadanie :3
OdpowiedzUsuńRozdział genialny. Aż brakuje mi słów aby go opisać. W sumie cieszę się, że Lou później nie poruszył sprawy uczelni, ale przecież w końcu to zrobi. Czekam na kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńCudowny ❤
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńLouisowi pewnie przypomni się o tej uczelni, albo dowie się jak coś się stanie.
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
/@zosia_official
Ohhh...Szkoda słowo Kocham...<3
OdpowiedzUsuńI zapraszam do mnie;http://nic-nie-jest-dobre.blogspot.com/
Hej mam głupie pytanie.Jak zrobić żeby zdjęcie było po boku ,a nie na środku tekstu? Proszę o pomoccc...
OdpowiedzUsuńZ góry dzięki wielkie :)
A rozdział jak zawsze świetny.
Super rozdział misiu 😘❤❤
OdpowiedzUsuń