piątek, 30 października 2015

SPECTRE

Mamy dla was nowe opowiadanie! Też o Louisie, też o gangu! Mamy nadzieję, że wam się spodoba. Wpadajcie, komentujcie.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 15


~*~
Siedzę na zajęciach i modlę się nad egzaminem. W tym czasie Louis ma operację, ale operują go najlepsi, więc nie powinnam się denerwować. Nie mogę zawalić testu. Jednak nie potrafię się skupić. Po prostu nie daje rady. Moje myśli ciągle krążą tylko wokół Louisa. Na pewno da radę. Chociaż to bardzo ciężki zabieg, wierzę, że nie będzie komplikacji.
- Kurwa... – oddaję praktycznie pustą kartkę i taksówką jadę do szpitala.
Mama Lou siedzi w poczekalni. Z nerwów bawi się końcem zielonej sukienki. Trevor z Niallem chodzą po korytarzu. Siadam obok kobiety i całuje ją w policzek. Boże. To najgorsze godziny w moim życiu. Obejmuje mnie ramieniem i przytula. Denerwujemy się tak samo.
Sama nie wiem po jakim czasie wychodzi lekarz.
- Pan Tomlinson teraz odpoczywa, ale operacja się udała – oznajmia nam.
- Mogę do niego wejść?
- Proszę - mówi. - Ale on śpi.
Kiwam głową i po cichu wchodzę do środka. Louis śpi tak spokojnie. Na klatce ma duży opatrunek.  Będę się opiekować tym jego nowym serduszkiem najlepiej jak będę umiała.
Uśmiecham się lekko i siadam obok niego. Wreszcie będzie dobrze. On będzie zdrowy, my nie będziemy się kłócić.
Przychodzę do niego codziennie. Długo rozmawiamy. Louis szybko dochodzi do siebie, ale pilnuje go bardzo tak czy tak.
~Louis~
W końcu mogę wrócić do domu. Naprawdę to duża ulga. Muszę pracować. Tyle spraw na mnie czeka. Nie potrzeba mi wakacje. Dobrze się czuję i jestem gotów opierdalać moich pracowników. Wiele rzeczy jest do nadrobienia. Wiem, że ojciec tam czuwał, ale to jednak nie to samo. Trzeba się też zająć ślubem i opić w końcu zaręczyny. Już nie chcę nic odkładać. Moje życie jest pełne ryzyka. Zawsze coś się może stać. Trzeba działać szybko i bez zastanowienia. Spontanicznie.
Wychodzę ze szpitala. Idę w stronę auta. W nim czeka Niall.
- jest z twoją mamą na zakupach.
- Dobrze. Co u ciebie? - pytam.
Wszyscy ostatnio skupili się na moich problemach.
- Caroline jest w ciąży. - mówi dumnie.
- Stary, gratuluję - odpowiadam. 
- Dzięki - wchodzimy do auta i jedziemy.
Mam nadzieję, że będzie miał córkę. Naprawdę. To ja chcę mieć pierwszy syna.
W domu są wszyscy. Moja narzeczona zorganizowała przyjęcie powitalne. Pięknie wygląda w pudrowej sukience. Włosy ma pofalowane i ten jej uśmiech...Roztapia moje serce. Podchodzę do niej i łapię w talii.
- Dziękuję - mruczę i ją całuję, a pocałunek pobudza każdy mój nerw.
Kocham ją tak bardzo, że to czas aż nie do zniesienia. Jest całym światem.
Często zmęczony będę wracał z pracy, a ona będzie na mnie czekać. Czy to nie piękne?
- Wreszcie w domku - mówi w moje usta z uśmiechem.
Odrywam się od niej z niechęcią. Witam wszystkich gości. Mama, ojciec i cala reszta gangu, a trochę nas jest. Horan z Caroline oficjalnie mówią o dziecku i otrzymują masę gratulacji. Mi się z tym nie spieszy. Naprawdę. Nawet po ślubie. Nie jestem człowiekiem, który ma ochotę przewijać pieluchy. Poza tym Courti studiuje. Jest młoda. Nasze obecne, wygodne życie bardzo mi odpowiada. Nie jesteśmy zobowiązani. Siedzę z nią na kanapie. Pije szampana. Kupię kota. Malutkiego kotka. Będzie miała na kogo przelać swoją opiekuńczość i instynkt macierzyński.
Ja lubię zwierzęta, wiec nie będzie mi to przeszkadzać. Okej. Jutro rano jej kupię kota.
- Przyniosę ci leki - całuje mnie krótko i wstaje. Znika w kuchni.
Wzdycham głośno. Nie jestem kaleką. Naprawdę. Nie chcę, żeby obok mnie chodziła. Ona jednak nawet w szpitalu pilnowała mnie bardziej niż służba lekarska. Za bardzo się martwi. Nie powinna. Wraca ze szklanką wody i kilkoma pigułkami.
Biorę ją na kolana. Połykam leki. Jak narkoman.
- Grzeczny chłopczyk - patrzy jak wypijam wodę.
- Misiu, nic mi nie jest. Dam sobie radę z tabletkami. Pamiętam o nich.
- Bardzo dobrze - całuje mój policzek.
- Będę mieć jutro niespodziankę.
- Co takiego? - pyta siadając na mnie okrakiem jakbyśmy byli sami, a ona nie miała krótkiej sukienki.
- Kotku, proszę cię. Tu są faceci - mówię.
- Jak to się ma do niespodzianki?
- Nie ma. Nie powiem ci.
- No proszę - robi tą swoją minkę.
- Dostaniesz kotka - uśmiecham się. Nie powstrzymuję się.
- Kotka? Prawdziwego?
Kiwam głową. Tylko muszę, któregoś chłopaka poprosić, aby go załatwił.
- Dziękuję - mocno mnie całuje.
Jezu.  Dawno tego nie robiła. Ostatnio ze wszystkim uważa.
A tu od razu czuję jej język. Można powiedzieć, że pocałunek jest wręcz brutalny.
Kładę ręce na jej biodra. Po co będę ją powstrzymywać? Nikt i tak nie zwraca na nas uwagi.
Zdecydowanie to ona ma tym razem prowadzenie. Całuje mnie jak szalona. Odrywa się i momentalnie wznawia pieszczotę.
Zaraz mi stanie. Przysięgam. Za chwilę będę mieć powstanie.
- Dziękuję.. - powtarza w moje wargi.
- Nie masz za co. Chodźmy na górę...- proponuję.
- Masz gości - gani mnie jakby to nie byli domownicy.
Wzruszam ramionami. Piją, jedzą. Dadzą sobie radę. A ja bym tak popieścił narzeczoną.
- Tak jest nieładnie - przeczesuje moje włosy i siada obok mnie.
Nie odpowiadam. Biorę krakersy. Pyszne. Naprawdę. Świetne są. Kocham to. Do końca wieczoru staram się skupiać na takich kretyńskich rzeczach.
Siedzę rozparty na kanapie i przełączam kanały. Nie bardzo interesuje to wszystko dokoła. Cieszę się, że tu są, ale spędziłem w szpitalu ponad miesiąc. Moja maleńka wygląda dzisiaj tak pięknie. Chodzi między nimi starając się zabawić każdego choć przez chwilę.
Jest beztroska i miła. Ona nie umie kogoś urazić. Po prostu sama zraniłaby siebie. Patrzę na Harry'ego, który siada obok mnie i próbuje zabrać mi krakersy. Odsuwam rękę
z miską. Wpycham do ust garść.
- Weź sobie swoje - mamroczę.
- Uprzejmy jak zwykle - prycha i dołącza się do oglądania meczu.
- Kurwa - warczę.
Gramy time break. Jeśli zjebią to...Chociaż zacięci są. Punkt za punktem. Przenoszę wzrok na Courtney jak co dwie minuty.
Siedzi teraz na kolanach Nialla i rozmawia z Caroline. Dziewczynom jak zwykle nie kończą się tematy. Mam nadzieję, że nie udzieli jej się teraz matkowanie. Szybko wybiję jej to z głowy.
Ojcostwo nie dla mnie. Mamy teraz inne priorytety. Chociażby nas. Tak. Właśnie my jesteśmy najważniejsi.
Odstawiam miskę i podnoszę się, przeciągając. Nie wolno mi jeszcze pić. Tęsknię za whisky, ale dam radę. Poza tym Courtney wydrapała by mi oczy. Jestem tego pewien.
Z lekami nie wolno mieszać alkoholu. Tak, tak, tak. Wiem. Palić też nie mogę. Seksu mi zabrania. Kurwa jak żyć, jak żyć. No i po co?  Wszystko co najlepsze to mi zabraniają.
Marudząc pod nosem, idę do kuchni. Szukam po szafkach ziółek.
Uspokoję się, wyciszę i łatwo zasnę.
- No stary, dzisiaj musisz spocząć - mówię do spodni.  Stukam palcami o blat, czekając aż się woda zagotuje.
On jednak nie szczególnie mnie słucha, zwłaszcza kiedy pierdolony mózg podsuwa mi obrazy. A co ma pod spodem? Koronkę? Gorset? Boże. Zwariuję.
- Louis? - obok mnie pojawia się Niall. - Kazała mi sprawdzić czy wszystko w porządku.
- Tak, okej. Wszystko jest w porządku - zapewniam. Poprawiam opięte jeansy.
- Herbatka?
- Chcesz jedną? - pytam sarkastycznie.
- Raczej nie - kręci głową ze śmiechem.
Wywracam oczami i nalewam wodę. Szybko zaparzam napój.
Razem wracamy do salonu. Części osób już nie ma. Cała impreza kończy się przed północą. Żegnam się ze wszystkimi i idę na górę. Słyszę, że Courtney jest już pod prysznicem.
Odpuszczę jej dzisiaj. Rozbieram się i wchodzę do łazienki, aby umyć zęby.
- Kto tam? - pyta zza szkła.
-  No nie wiem...Ja?
Słyszę jak mnie przedrzeźnia chichocząc. Co za kobieta. Pochylam się nad umywalką i myję zęby. Już mam wchodzić, kiedy ona również to robi. Podaję jej ręcznik. Nawet nie chcę patrzeć. Dla swojego dobra.
Ona oczywiście jedynie się wyciera i naga paraduje do sypialni.
- Courtney - jęczę, idąc za nią.
- Tak? - pyta beztrosko.
- Robisz to celowo.
- Co takiego?
- Chodzisz naga.
- Zawsze chodzę misiu. Inaczej się spocę, będę mokra, lepiąca i będę śmierdzieć.
- Wcale, że nie będziesz. Wymyślasz. A ja? Ja mam celibat - siadam na łóżku.
- Przykro mi. Na prawdę, przecież ja też na tym cierpię.
- Wcale nie. Mogę ci zrobić dobrze - wzruszam ramionami.
- Ja tobie teoretycznie też, ale to dalej są silne emocje skarbie.
Kręcę głową. Łapię jej biodra i ciągnę do siebie. Muszę zrobić tatuaż. Zasłonić bliznę na klatce.
- Daj ciumka..
Całuję ją zachłannie. Jej wargi uzależniają.
Kładzie dłonie na moje policzki i czuję jak się uśmiecha. Wsuwam język do jej ust. Mm…Uwielbiam te nasze pocałunki. Kładę się na plecach, a ona na mnie. To się źle skończy.
- Milusi jesteś - mruczy.
- No a nie?
Śmieje się i jeszcze raz cmoka moje usta. Klepię ją w tyłek i przewracam nas. Całuję ją po szyi. Schodzę niżej.
- Louis, no...
- Rozłóż nogi.
Posłusznie kiwa głową i spełnia moją prośbę. Klękam i całuję jej kobiecość. Ślicznie pachnie. Uwielbiam sprawiać jej przyjemność. To jak wygląda, jęczy...
Zamykam oczy i muskam ją językiem. Mój skarb. Wplątuje palce w moje włosy.
Trzyma je mocno nie pozwalając mi się odsunąć.  Kończy z głośnym krzykiem. Jestem zadowolony, że mogłem jej dogodzić.
Patrzy na mnie z uśmiechem i ciężko oddycha.
- Ubierz się.

Robi to i razem się kładziemy. Mocno się we mnie wtula i odpływam.

piątek, 16 października 2015

Rozdział 14

Courtney
Louis trzyma mnie w ramionach. Zegarek wskazuje dwunastą, ale nie mamy zamiaru wstać. Po tak długiej nocy jestem wyczerpana. Mężczyzna opiera się plecami o zagłówki i rysuję palcami wzorki na moim obojczyku.
Obejmuje go ręką w pasie zadowolona. Nie chcę się z nim kłócić nigdy więcej. Chociaż godzenie się jak dziś bardzo mi odpowiada.
Tak jest najlepiej. Przysięgam. Patrzę na pierścionek. Jeszcze do mnie nie dotarło.
- To najlepsze urodziny w życiu. - podnoszę się na łokciu.
- Tak? - przenosi palce w moje włosy. - Podobały ci się?
- Bardzo. Całość – całuję go w szczękę.
- Cieszę się. Poczekaj na mnie. Zrobię śniadanie - mruczy i wstaje. Zakłada czyste bokserki.
- Nie chcę jeść. Zostań... - wyciągam za nim rękę.
- Zaraz wrócę, najdroższa - całuje moją dłoń.
- Ugh.. - rzucam się w poduszkę.
Zostawia mnie samą. Dopiero teraz się rozglądam. Sypialnia jest beżowa, a meble z jasnego drewna. Ma tutaj meblościankę z telewizorem. Ten pokój kompletnie różni się od naszej sypialni w Miami.
Jednak mi się podoba. Nie wiem czy czułabym się to dobrze na dłużej. Teraz jest odpowiednio. Chętnie tu jeszcze wrócę.
Uśmiecham się pod nosem i przecieram oczy. Nie muszę się martwić o nic. O bezpieczeństwo, o przyszłość. Wszystko mam zapewnione.
Wreszcie Louis będzie tylko mój i wszyscy będą o tym wiedzieć. Przypieczętujemy naszą miłość. Wiem, że nie każe mi długo czekać. Pobierzemy się niedługo. Nie ma sensu zwlekać. On chcę tego i ja też. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Niestety jestem trochę zmartwiona. Mija już dwadzieścia minut. Tak około, a Louis nie wraca.
Sięgam po jego koszulę, gdyż jest najbliżej i schodzę na dół, do kuchni.
Trafiam bez problemu. Dom nie jest wielki, nie zgubię się. Louis kuca z zamkniętymi oczami.
- Co się dzieje? - pytam już przestraszona.
- Musisz wezwać...- mówi cicho. Nie brzmi nawet jak on.
- Pogotowie... Pogotowie! - chaotycznie szukam telefonu. Z jego komórki dzwonie po karetkę.
Najpierw wpada tutaj Harry, który chyba nocował w aucie. Zaraz po nim ratownicy. Bez żadnych pytań, od razu zabierają go do szpitala. Ja i Styles jedziemy za nimi autem. Dopiero na miejscu orientuje się że nadal jestem samej koszuli.
- Masz - wyciąga z torby z bagażnika spodnie dresowe. - Ubierz się, bo mnie zabije jak mu się polepszy. I chodź szybko.
Wciągam je na szybko i wpadam na oddział. Martwię się jak cholera. To moja wina. Głupia go tak wymęczyłam.
Harry każe mi się uspokoić. Nie mogę się denerwować jeśli nic nie wiemy.
Chodzę po korytarzu chcąc żeby już było po wszystkim. Boże... Nie wybaczę sobie jeśli coś mu się stanie. Mam dosyć szpitali. Poważnie. Dlaczego znowu nam się coś przytrafia?
- Harry zrób coś. Błagam - przytulam się do mężczyzny i wtulam w jego ramię.
Kołysze mnie lekko, próbując uspokoić. Liam wbiega na oddział. Trzyma moje rzeczy. Podaje mi je.
W nosie mam ubrania. Nie wiadomo co jest z Lou, a oni chcąc żebym myślała o czymś tak błahym.
- Idź do łazienki - prosi.
- Nie denerwuj mnie! - krzyczę. - Gdzie tu do cholery są lekarze?
- Pewnie coś z nim robią. Nic poważnego.
- Oby nic nie spieprzyli, bo kurwa zabije - przecieram oczy i patrzę poważnie na bok bruneta wiedząc, że trzyma tam pistolet.
Dosłownie wbija mi się on w żebra. Oni zawsze są tak zabezpieczeni.
W z sali wychodzi jakaś kobieta w średnim wieku. Od razu do niej podbiegam.
- Co z nim?
- Jest osłabiony, ale podaliśmy leki. Po prostu serce zaczyna już odmawiać współpracy i przeszczep jest konieczny.
- Wiem, wiem... - mówię głucho i siadam na krześle łapiąc się za głowę. Muszę coś zrobić. Znaleźć tego dawce.
Zanim będzie za późno. Na pewno ktoś się znajdzie. Tyle osób umiera.
Odczekuje dłuższą chwilę żeby się uspokoić i wchodzę do sali gdzie leży Louis.
- Przepraszam - mówi jak tylko mnie zauważa. - Naprawdę. Przepraszam. Nie zamierzałem nawalić.
- Przestań. Nawet tak nie mów. Jak możesz tak mówić? - siadam obok niego i biorę za rękę.
- Mogę. Bo właśnie tu wylądowałem i czuję się jak...Nawet nie powiem.
- Louis przestań. - mówię znów na skraju płaczu.
- Kochanie, jedź z Harrym do domu. Nie ma sensu, abyś tu siedziała. Nic mi nie jest. Naprawdę - przekonuje mnie.
- Nie ma mowy - mocniej łapię jego dłoń.
- Proszę - nalega.
- Nie i koniec - ucinam dyskusję.
Wzdycha tylko i splata nasze palce. Posyła mi uśmiech.
- Odpocznij, kochanie – całuję go krótko i czekam aż zamknie oczy.
Chyba szybko odpływa. Maszyny są spokojne.
Nie ruszam się stamtąd mimo to. Boje się go zostawić choć na chwilę.  Będziemy musieli wrócić do Miami i tam szukać dawcy. Tam ma specjalistów.
Teraz jednak musi odpocząć. To jest ważne. Kocham go najbardziej na świecie, nic mu się nie może stać. Harry z Liamem siłą wyciągają mnie z sali. Każą się ubrać i coś zjeść.
Jem jakąś zupkę na szybko, dla świętego spokoju i staje przy szybie sali Louisa. Chcę z nim tu zostać. Do jego nagiej klatki przyczepione są dwa kabelki. Oddycha spokojnie, co widzę. To dobrze. Sytuacja jest opanowana i leki pomogły. Cały czas jednak czuję wyrzuty sumienia, że tego nie przewidziałam. Przecież to się mogło skończyć gorzej.
Cały czas jednak czuję wyrzuty sumienia, że tego nie przewidziałam. Przecież to się mogło skończyć gorzej.
Wzdycham cicho. Zmęczona w końcu wracam do domu. Czyli wieczorem. Kładę się na kanapie i patrzę w telewizor chociaż nie skupiam na nim uwagi. Harry siedzi przy stole przesuwając nabojami po blacie. Liam rozmawia przez telefon z ojcem Lou. A moje powieki stają się takie ciężkie.
Kiedy rano wpadam do szpitala jest ósma. Nie pozwolili mi wcześniej pojechać, a byłam od nich zależna. Zgubiłabym się. Idę do sali narzeczonego. Jest pusta. Na łóżku leży koperta.
Przestraszona, przerażona biorę ją do ręki i otwieram. Widzę koślawe pismo Louisa.
"Dla Courtney."
Prostuję pogiętą kartkę i czytam.
"Mówili, że może się pogorszyć. Nie chciałem ryzykować, że zostawię cię bez słowa. Nie wiem czy leżę teraz na stole czy już nie ma takiej potrzeby. Wszystko, co moje jest twoje. Dom, pieniądze. Wszystko.
Nie myśl, że śpieszy mi się umierać. Mam nadzieję, że pracujący tu kretyni mi pomogą. Po prostu...wolę ci to napisać. Nawet jeśli miałoby być nieprzydatne.
Kocham cię. Wiesz, prawda?
Cholera, kto by pomyślał.
Samoloty którymi lataliśmy,
Dobre rzeczy, które nam się przytrafiły.
Nie sądziłem, że będę tutaj stał i mówił ci
o innej ścieżce.
Jesteś moją ostoją. Nigdy nie byłem romantyczny Nie piszę wierszy. Po prostu czuję to w sercu i dlatego piszę.
Jak mamy nie mówić o rodzinie, skoro rodzina to wszystko, co mamy? Stałaś po mojej stronie bez względu na to, co przeżywałem, a teraz będziesz moim towarzyszem podczas mojej ostatniej przejażdżki.
Ja nie odchodzę, chcę ci to tylko szczerze napisać. Jestem zbyt dużym skurwysynem, aby zrezygnować z życia z tobą.
Louis
- O Boże... - próbuję się nie rozpłakać, ale nie udaje mi się.
Kolejne łzy kapią na kartkę. Ja chcę mojego Louisa. Nie przeżyję bez niego. Muszę się uspokoić i jasno myśleć. Na pewno zabrali go na badania. Tak, tak właśnie jest. Siedzę na krześle obok jego łóżka i zamykam oczy. Myślami przenoszę się do wczorajszego wieczoru. A największy zostawił w sercu, które tak bardzo go kocha. Zresztą on o tym doskonale wie. Ocieram łzy i chowam kartkę do torebki.
- Poradzę sobie - słyszę go za drzwiami.
Wchodzi do sali, odpychając pielęgniarkę. Zrywam się i szybko ruszam w jego stronę. Wpadam w jego ramiona z taką siłą, że on plecami pada na ścianę ze mną przy klatce.
- Hej, też się cieszę, że cię widzę - mówi i całuje mnie we włosy.
- Kocham cię. - mówię znowu się rozpłakując.
- Nie płacz - odsuwa mnie od siebie. - Wtedy zaczynam się denerwować, a oni mi nie pozwalają.
- Przepraszam... - ocieram twarz.
- Kocham cię - odpowiada.
Uśmiecham się do niego i pomagam mu dojść do łóżka.
Kładzie się, a ja siadam na łóżku.
- Powiedz mi, że moi rodzice nie wiedzą.
- Chłopcy dzwonili do seniora.
- Świetnie - mruczy i zamyka oczy.
Lekarz wchodzi do sali. Wita się ze mną. Mówi, że wszystko jest na razie dobrze. Louis może wrócić do Miami. Popołudniu mamy już wypis. Chłopcy biorą wszystko z domu i od razu jedziemy na lotnisko. Louis siedzi ze mną w samolocie. Trzyma mnie za rękę.  Opieram się o jego ramię czujna. Cały czas wsłuchuje się w jego oddech.
- W ogóle to gratulację - Liam uśmiecha się do nas.
Uśmiecham się tylko pod nosem i bardziej wtulam w mojego mężczyznę.
- Jesteś głodna? - pyta, muskając ustami moje czoło.
- Nie. Jest dobrze.
- Prześpij się - prosi.
- Nie jestem śpiąca kochanie.
- Ale przed nami długi lot. Wolałbym, byś odpoczęła.
- Nie. Wolę nie..
- Spokojnie, nic mi nie będzie. Czuję się dobrze.
- Wiem misiu.
Niedługo potem faktycznie zasypiam. Podczas lotu nie ma żadnych przygód. W domu jesteśmy późnym wieczorem. Od razu każe Louisowi iść się położyć.
- Ale ty ze mną.
- Muszę rozpakować walizki.
- Chodź.
- Louis, zaraz - całuję go i robię proszące oczy.
- Dobrze - poddaje się.  Idzie do sypialni.
Uśmiecham się i rzeczywiście idę rozpakować rzeczy z naszej wycieczki. Mimo wszystko było dobrze. Ta noc...Wieczór. Automatycznie przenoszę wzrok na pierścionek na moim palcu.

Musimy wszystko ustalić. Ale najpierw jego operacja. Biorę szybki prysznic i idę do sypialni. Podchodzę do szafki z koszulkami nocnymi. Zakładam jedną z nich Louis mi tego dużo kupuje. Związuję włosy i kładę się obok bruneta. Nie jestem śpiąca przez te zmiany czasu.

niedziela, 4 października 2015

Rozdział 13

Chodzę między samochodami i upewniam się, że wszystko jest przygotowane. Chłopcy sprawdzili każde auto. Są dobre. Nic się nie stanie. Teraz mam po prostu świra na punkcie hamulców. Przed każdym wyjazdem auto musi być sprawdzone. Może to paranoja, ale trudno. Nie zmienię tego. Dzisiaj sobota. Courtney jeszcze spała, więc nie zdążyłem złożyć jej życzeń, ale zaraz to zrobię. Pewnie je śniadanie.
Moje słoneczko. Jedziemy na lotnisko, a potem polecimy do Anglii. Muszę jej coś pokazać. Wiem, że to daleko i w zasadzie zmiana strefy czasowej może być małym problem. Jakoś sobie poradzimy.
Gdy tylko Courtney staje w drzwiach, każdy z chłopaków wyciąga bukiet róż zza pleców. W tym ja.
Uśmiecha się uroczo i bierze kwiaty każdego całując w policzek i cicho dziękując. Staje przy mnie i patrzy mi w oczy.
- Kocham cię - całuję ją w usta i podaję bukiet.
Oddaje pocałunek uśmiechając się szerzej.
- Dziękuję...
Obejmuję ją w talii. Gabriell podbiega do nas i zabiera róże, a ja prowadzę dziewczynę do lamborghini.
- Dokąd jedziemy? - pyta niepewnie.
- Na lotnisko - odpalam samochód i ruszam za Harrym.
- Dokąd lecimy? - dopytuje.
- Do Anglii, zapnij pas - przypominam jej.
Robi to i zaczyna myśleć. Chyba nie rozumie.
Nic więcej jej nie powiem. Chociażby siłą to wyciągała. Przeczesuję palcami włosy i przyśpieszam. Dojeżdżamy na lotnisku w godzinę. Tam czeka już na nas samolot. Harry bierze nasze rzeczy i idzie za nami, coś marudząc. Zrzucę go kiedyś ze schodów. Stary kawaler i tak to jest. Udziela mu się zachowanie z seriali.
Czeka nas kilka godzin lotu, a moja dziewczyna wydaje się być w dobrym humorze.
Tam również mam niespodziankę. Obsługa wita nas szampanem i tortem z palącymi się świeczkami.
- Louis, nie trzeba było... - mówi po zdmuchaniu świeczek.
Obejmuję ją od tyłu i całuję w szyję. Ma na sobie jeansy, które opinają jej cudowne nogi i bluzkę oraz kamizelkę. Nie muszę mówić jak wygląda. To oczywiste.
- Krój tort - mówię.
- Okay.. - bierze ode mnie nóż i zaczyna dzielić wypiek.
Każdy dostaje kawałek i zajmujemy miejsca. Dozuję jej tego szampana. Wbrew temu co mówiła jeszcze kilka dni temu wydaje się być szczęśliwa. Mam nadzieję, że tak jest. Nie zamierzam się z nią kłócić. Nie chcę, żeby się bała.
Śmieje się z tego co opowiada jej Liam. Wszyscy ją dzisiaj zabawiają. Patrzę przez okno i zastanawiam się, jak to wszystko sformułować. Jeszcze raz po kolei układam mój plan w głowie. Musi być idealnie.
Patrzę na fotel na którym siedzi Harry i uśmiecham się. Pamiętam jak tutaj dochodziła.
Dobra. To chyba nie jest do końca dobry pomysł biorąc pod uwagę, że nie kochałem się z nią ponad miesiąc.
Pani obrażalska oddelegowała mnie na tydzień do innej sypialni, a potem wracała tak, że nie miałem kiedy jej dotknąć. Spokój tam na dole. Staram się skoncentrować na organizacji. To jest teraz priorytet. Na resztę lotu Courtney zasypia. Ja też trochę odpoczywam. Na lotnisku czeka auto, którym pojedziemy do Doncaster. Niosę ją delikatnie żeby się nie przebudziła. Niech śpi. Przynajmniej nie będzie zadawać pytań.
Wsiadamy do mercedesa. Harry rusza. Courti leży z głową na moich kolanach. Przed nami jeszcze półtorej godziny drogi
Patrzę na brunetkę delikatnie głaszcząc jej włosy. Mój skarb. Muszę jej udowodnić, że nie zamierzam pozwolić jej odejść. Nigdy. Dzisiaj jest odpowiedni moment i dzień. Nie będę już zwlekał. Liczę na to, że ona nie odrzuci mojej propozycji. To zniszczyłoby moje serce jeszcze bardziej. Zostaje nam dosłownie parę kilometrów do celu kiedy dziewczyna się budzi. Dotykam jej policzka ręką. Jest taka zaspana.
- Witaj, śpiochu. Prawie jesteśmy na miejscu – mówię.
- Czyli gdzie? - przeciera oczy.
- W moim rodzinnym domu. To znaczy teraz wygląda inaczej, jest nowy, ale to to samo miejsce.
- Och.. - wygląda na zaskoczona. - Fajnie.
Całuję ją w czoło. Dojeżdżamy pod nie duży dom, który odnowiłem. Miałem pięć lat, gdy się stąd wyprowadziliśmy.
Pomagam dziewczynie wysiąść i idziemy do środka. Mama była tu wcześniej i troszkę mi pomogła.
- Ślicznie tu jest - mówi gdy ma już czas się rozejrzeć.
- Wolę nasz dom - stwierdzam, prowadząc ją do salonu.
- Ten jest bardziej przytulny, rodzinny...
- Jeśli będziesz chciała to taki wybuduję nam w Miami.
- Więc? Dlaczego tu przyjechaliśmy?
- Bo chciałem ci pokazać miejsce, w którym się wychowałem. Poza tym nigdy nie byłaś w Anglii. Czemu mielibyśmy nie przylecieć?
- No tak - odpowiada podobnym tonem do mojego. Chodzi po pokojach i ogląda każdy z nich.
Wchodzę do kuchni. No i znowu szybkie obroty. Włączam piekarnik z gotową zapiekanką. Otwieram wino. Nie wiem jakim cudem, ale dużo pamiętam z okresu kiedy to mieszkaliśmy. Wszystkie te wspomnienia są dobre. Naprawdę. Mama piekła w tej kuchni ciastka. Babcia nas odwiedzała. Miałem dużo kolegów z którymi całe dnie potrafiłem się bawić poza domem.
Uśmiecham się lekko. Lubiłem te czasy. Potem gdy przeprowadziliśmy się do Miami tata już nie miał czasu. Zaczął uczyć mnie dyscypliny.
Ale nigdy nie zabrakło mi rodzinnego ciepła czy zrozumienia. Opieram się o blat. Czekam, aż danie się podgrzeje. Moja mam to anioł. Będę musiał kupić jej ogromny kosz kwiatów Wszystko niosę na stół w salonie. Pali się światło, oświetlają błękitne ściany pomieszczenia
Podoba mi się i jej też powinno.
- Courtney, chodź tutaj.
Pojawia się w drzwiach z uśmiechem na ustach.
Kiwam głową na stół. Siada, a ja naprzeciw.
- Ładnie wygląda - mówi cicho.
- Spokojnie, nie ja gotowałem - uprzedzam.
- Więc jestem spokojna.
Wredna kobieta. Nie docenia mojego talentu kulinarnego.
- Smacznego - mówi z uśmiechem.
Patrzę jak zaczyna jeść. Ja się nie denerwuje. Wziąłem te jebane tabletki na uspokojenie. Biorę kurwa codziennie.
Chyba w końcu zauważa, że nie jem i też przestaje.
Wypijam wino z kieliszka. To jak się robi na tych dennych filmach? Ja będę romantyczniejszy. Jeśli jest takie słowo w ogóle. Bardziej romantyczny? Nieważne. Podnoszę się i wyciągam z marynarki granatowe pudełko.
- Louis? - dziewczyna pyta niepewnie.
Klękam przed nią z pierścionkiem.
- Nie będę już dłużej zwlekał. Wiesz o mnie, znasz, kochasz. Ja ciebie też kocham i nie pozwolę odejść. Chcę cię uszczęśliwiać do końca życia. Uwielbiam twój uśmiech, bo nikt takiego nie ma. Uwielbiam twoje oczy, bo są wpatrzone we mnie. Uwielbiam twój śmiech, bo to wyjątkowy dźwięk. Uwielbiam twój dotyk, bo on koi nerwy. Uwielbiam twoje nastawienie do życia, bo wtedy się uśmiecham. Proszę, daj mi ten zaszczyt i zgódź się zostać moją żoną, kochanie. 
- O Boże... - zakrywa usta dłońmi.
Typowa reakcja kobiety. Łzy i szok. A ja się tu denerwuję i czekam na odpowiedź. Posyłam jej lekki uśmiech.
- Tak bardzo cię kocham - klęka obok mnie i mocno się przytula.
Obejmuję ją ręką i całuję w czoło.
- Ja ciebie też bardzo kocham.
- Jest piękny - bierze w rękę pudełko z pierścionkiem.
Pierścionek jest złoty z diamentami i jednym dużym. Ona jest piękna, nie ozdoba.
- Dziękuję - szepcze gdy zakładam go na jej drobną dłoń.
- Za co mi dziękujesz? - pytam rozbawiony i szczęśliwy.
- Za wszystko. Za to wszystko - ponownie mnie przytula.
Podnoszę się razem z nią na rękach. Obracam nas, całując dziewczynę.
Oddaje pocałunek z sekundy na sekundę tylko przyciągając mnie bliżej.
- Budząc się obok ciebie, jestem naładowaną bronią, Nie mogę dłużej tego powstrzymać. Jestem cały twój, nie mam kontroli.
- Tylko mój.
- Tylko twój.
- Kocham cię - mówi setny raz już.
Siadam z nią na kanapie. Opiera się o moje ramię i zaczynamy rozmawiać. Co raz całuję ją we włosy lub w dłoń, opowiadając o dzieciństwie. Czuję jak bardzo jest szczęśliwa. Już dawno nie było tak między nami.
Zadbam o nią. Będzie miała wszystko co potrzebuje.
- Brakowało mi tego... - mruczy wtulona we mnie.
- Uwierz, mi też.
Śmieje się cicho w moje ramię.
- Wiesz co? Pokażę ci moją sypialnię. I coś myślę, ze trochę w niej spędzimy.
-W sypialni pięciolatka?
- Kochanie, mówiłem ci, że ten dom jest wyremontowany.
- Potrzebuje prysznicu.
- Na górze pierwsze drzwi na lewo.
- Może po prostu mi pokażesz? - proponuje przygryzając wargę.
Podnoszę się z nią i niosę na piętro. Szybko odnajduję łazienkę. Gdy stawiam ją na podłodze już nie mam na sobie koszuli.
Łapię jej biodra i gwałtownie przyciągam do siebie. Zaczynam żarliwie całować Courtney, coraz bardziej spragniony. Moje palce rozpinają guzik jej jeansów. Cudownie jest mieć ją znów taj blisko i tylko dla siebie.
Nie wypuszczę jej z łóżka przez ten weekend. Naprawdę.
Przysięgam, że będziemy się kochać i kochać. Nic innego. Zsuwam z niej spodnie. Kiedy ona wychodzi z jeansów, ja ściągam z niej kamizelkę i bluzkę.
Później ona pozbywa się całej reszty z mojego ciała. Całując się wchodzimy pod ciepły strumień wody. Przypieram ją do ściany.
Piszczy i wskakuje na moje biodra śmiejąc się.
- Teraz będę się pierwszy raz kochał z moją narzeczoną.
- Oby nie było tych razów zbyt wiele.
- W sensie?
- Nie chcę być długo twoją narzeczoną. I tak kazałeś mi czekać za dużo.
- Dwa lata to nie tak dużo - zagłębiam się w niej.
- To długo - mówi mniej zdecydowanie.
- Na związek. Jeszcze dwa narzeczeństwa - żartuję.
- Louis...
- Co?
- Mówisz poważnie?
- Zawsze mówię poważnie. No. Góra trzy lata.
-Więc się naciesz. Bo to twój ostatni sex przed ślubem. – mówi, ale już przez jęki.
Oczywiście. Pewnie. Uwielbiam się z nią droczyć.
- Tak, mocniej! - chyba też jej brakowało naszej bliskości bo jest jeszcze głośniejsza niż zwykle.
Wychodzę z niej i znów nabijam na siebie. Wciąż taka ciasna. Tak idealnie ciasna i wilgotna. Pasuje do mnie. Tylko moja. Dochodzi równo ze mną. Wspaniałe uczucie. Najlepsze pod słońcem Zabieram ją do sypialni. Nie jest w stanie nawet zarejestrować jak ona wygląda.

Cały czas tylko powtarza jak bardzo mnie kocha i zachwyca się pierścionkiem.