poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 10


Louis wchodzi ze mną do klubu. Wiem, że nie odejdzie na krok. Biorąc pod uwagę ile jest tu ludzi, w tym facetów. Nie ma szans. Przynajmniej mam pewność, że się nie zgubie. Muzyka jest głośna, ale odpowiednia do zabawy.
Przepychamy się przez tłum. Tak jak obiecałam, założyłam czerwoną sukienkę. Coś marudził przed wyjściem, ale zgodził się. Nie jest to typowa dyskoteka. To impreza która jest kompromisem naszej dwójki. Podoba mi się tutaj, mimo wszystko. Poza tym klub jest luksusowy. Przechodzimy do loży, w której siedzi Niall z Caroline.
Caroline
Wydają się być w równie dobrych humorach co my.
- Cześć - Niall podnosi się i całuje moją ręką, po czym wita się z Louisem.
Siadam między Caroline, a swoim chłopakiem. Zamawiamy pierwsze drinki.
Od razu zaczynam rozmawiać z przyjaciółką. Nie rozumiem czemu wcześniej się nie poznałyśmy. To świetna dziewczyna. Bardzo ją lubię. Śmiejemy się, obmawiamy chłopaków, a czas płynie. Oczywiście nie zamierzam tylko siedzieć na kanapie.
- Pójdziesz ze mną na ostatnią przymiarkę sukni? - pyta mnie.
- Jasne, będzie idealna. - uśmiecham się szeroko. Za każdym razem gdy mówimy o jej ślubie wydaje się być taka szczęśliwa. Jest trochę starsza ode mnie. Nie wiem dokładnie o ile, ale to chyba odpowiedni moment w jej życiu.
- Dziękuję, to zadzwonię do ciebie w czwartek - uprzedza.
- Nie ma sprawy - kiwam głową i kończę swój napój.
- Chodź - Louis szepcze mi do ucha.
- Dokąd? - przenoszę na niego wzrok.
- Tam - wskazuje na tłum głową.
Wstaję i idąc za rękę wchodzimy na parkiet. Louis jest doskonałym tancerzem.
Z jedną ręką czy nie, dobrze sobie radzi. Poruszam się w rytm muzyki, plecami do Lou. Muzyka się zmienia. Raz jest szybka, raz wolna. W każdej idealnie się odnajdujemy.
Przerywamy, kiedy podchodzi do nas Niall. Mówi coś Louisowi do ucha. Ten marszczy brwi i kiwa głową.
- Idź do Caroline, zaraz wracam - całuje mnie w usta i z Niallem wychodzi.
Patrzę jak znikają i idę do brunetki. Może ona będzie coś wiedziała. Mam nadzieję, że nie stało się nic złego.
Pije drinka, rozmawiając z Rileyem. Nasz ochroniarz nie wydaje się być gadatliwy, ale Caroline jest już wstawiona, więc jej to obojętne.
- Gdzie oni poszli? - pytaj obydwoje.
- Na dwór - mówi Riley. - Zaraz wrócą.
- To ich palenie nie jest mądre - siadam obok nich.
- Palenie i ten ich głupi zawód - burczy brunetka i dopija drinka.
- Zdecydowanie Louis przesadza z nerwami.
- Jak bym miała na sumie.. - Riley łapie ją za rękę i podnosi. Ciągnie dziewczynę w stronę baru.
Nic z tego nie rozumiem. Kompletnie. Kręcę głową i kończę drinka mojego chłopaka. Krzywię się lekko. Mocne to.  Odgarniam włosy z czoła. Czuję się lepiej. Lekko upojona, otoczona głośną muzyką. Nawet nie orientuję się, a już wracają. Louis przejeżdża palcami po moim ramieniu i całuje mnie we włosy.
- Jestem, kotku.
- Ale cię nie było. A ja tęskniłam.
Siadam obok mnie i obejmuje zdrową ręką. Opieram się wygodnie o jego tors.
- W sobotę wpada mój ojciec. Poker. Ale rano jedziesz wybrać sukienkę na ślub Isabelle.
- Czyli pójdziemy? - odbija mi się. - A nasz ślub kiedy? - nie kontroluje już swoich słów.
- Co? - pyta, przyglądając mi się. - Nie będziesz piła. Wracamy do domu.
- Ale ja się jeszcze bawię - wstaje niepewnie.
- Nie wierzę, że w tych szpilkach nie bolą cię nogi. Ale dobrze. Chodź tańczyć - podnosi się.
- Nie mam już drinka, kochanie. Proszę mi przynieść
- Nie będziesz więcej piła - obejmuje mnie w pasie i mówi do ucha, abym słyszała. - Mówię poważnie. Limit został wyczerpany. Uwielbiam tę sukienkę i ciebie w niej. Pięknie wyglądasz.
- Nie zmieniaj tematu. Chcę drinka.
- Nie dostaniesz - powtarza. Łapie mnie za rękę i przyciąga. Porusza nami w rytm muzyki.
- Louis no proszę... - nie odpuszczam.
- Jesteś pijana, Courtney.  Wystarczy na dzisiaj.
- Riley przyniesiesz mi? - proszę robiąc ładne oczka.
Wzrusza bezradnie ramionami i kręci głową. Czy wszyscy są zależni od Louisa?
- Misiu, wynagrodzę ci to - mówię niewyraźnie.
- Zobaczymy kto będzie miał rano rację - pstryka palcami na Rileya. Po chwili mam kolejnego drinka.
- Kocham Cię.
Kiwa tylko głową. Większości imprezy nie pamiętam. To efekt dobrej zabawy.
Rano budzi mnie mój dzwoniący telefon. Jednak nie jestem w stanie nawet otworzyć oczy, nie wspomnę już o odbieraniu. Marudzę w poduszkę. Dajcie mi spać. Boli mnie głowa. Czuję suchość w gardle. Macam ręką powierzchnię obok, chcąc znaleźć mojego Louisa.
- Dzień dobry - słyszę. Otwieram jedno oko. Opiera się o łóżko, pracując na komputerze.
- Dlaczego nie śpisz?- pytam cicho.
- Bo jest dwunasta, a nie pojechałem do firmy, nie chcąc cię zostawiać. Wodę i tabletkę masz na szafce - mówi, klikając coś. Nawet ten dźwięk jest głośny.
- Przytul mnie - Błagam resztkami swoich nędznych sił.
- Masz duże wymagania, pijaku - patrzy na mnie i całuje we włosy.
- Umrę za jakieś dziesięć sekund, a ty nie chcesz mnie nawet przytulic.
- Cóż...Wygrałem - stwierdza i odkłada laptopa. Przyciąga mnie do siebie.
- Co wygrałeś? - pytam wtulając się.
- Rację. Mówiłem nie pij, bo będziesz zdychać - przypomina.
- Cicho bądź.
Klepie mnie w tyłek i odsuwa się, aby wstać. Pokazuje mi na szafkę, więc biorę tabletkę. Oby szybko pomogła.
- Gorąco mi - odzywam się widząc że chcę wyjść z pokoju.
Zatrzymuje się przy ścianie i włącza klimatyzację, która od razu zaczyna działać.
- Przez ciuchy mi gorąco - gromię go wzrokiem.
- To się rozbierz - wywraca oczami.
Wraca do mnie, ale tylko po laptopa.
Pierwsza go zabieram i wkładam sobie pod bluzkę.
- Sama nie umiem.
- Courtney, muszę pracować - klęka na łóżku i piorunuje mnie wzrokiem.
- Ale ja chcę się kochać.
Kładzie się obok mnie i patrzy w sufit nic nie mówiąc.
- Co się stało? - pytam cicho.
- Nic, ale nie mam siły. Poza tym i tak możemy wykorzystać tylko jedną pozycję, więc to ty musisz przejąć kontrolę.
- Kochanie jesteś mało kreatywny - mruczę i składam pocałunek na jego szyi. - Ale skoro jesteś zmęczony to rozumiem. Odpoczywaj pracując - daje mu laptopa ostatnie zdanie mówiąc z ironią. Wstaję i podchodzę do szafy żeby wziąć czyste ubrania.
- Chyba się wybiorę do lekarza - mówi coś do siebie, kiedy wciągam koszulkę.
- Dlaczego? - zerkam na niego przez ramię.
- Bo to nie ja jestem zmęczony, tylko on. Dobra, koniec tematu. Ubieraj się i schodź na śniadanie.
- Czekaj, czekaj. Powiedz normalnie o co chodzi - tym razem odwracam się w jego stronę patrząc uważnie.
- Courtney, nie. Nie gadajmy o tym, proszę - podnosi się i wychodzi z pokoju.
Nic z tego nie rozumiem. Jeśli ma problemy... właśnie z tym to dlaczego mi nie powie. Do tej pory rozmawialiśmy o wszystkim. Nie chcę, żeby czegoś się przede mną wstydził. Zresztą to takie dziwne. Louis zawsze mówi mi wszystko otwarcie, bo jest szczery. No, ale może mężczyzn wtedy boli bardziej, jeśli problem polega na erekcji i nie chcą się przyznać. Przecież nie zamierzam mu ani dokuczać, ani się śmiać. Chcę tylko pomóc.
Zakładam jeansy i trampki. Wchodzę do łazienki, aby zmyć wczorajszy makijaż i uczesać się. Naprawdę jestem głodna, a wiem, że Gabriell przygotowała coś dobrego.
Chyba będę musiała poważnie porozmawiać z Lou. Nie może tego przede mną ukrywać. Jakoś rozwiążemy problem. Schodzę na dół. Liam z Harrym siedzą na kanapie i patrzą w telewizor. Ale zamiast programu, włączony jest jakiś system. Dziwne.
Staję cicho za nimi i patrzę na to. Nie widziałam tego wcześniej.
Nic nie mówią. Przeglądają zdjęcia jakiś mężczyzn.
Raczej nie założyli agencji modelingowej. Nie podoba mi się to wszystko.
- Louisowi chodzi o tego - Harry przybliża zdjęcie. - Ogarnij to, ja jadę do firmy - wstaje. Zauważa mnie i posyła uśmiech, po czym wychodzi.
- Co to jest? - pytam Skołowana.
- System - Liam wzrusza ramionami i wyłącza telewizor.
On również wychodzi.
- Dlaczego wszyscy w tym domu mnie unikają? - głośno myślę idąc coś zjeść.
Wchodzę do kuchni. Kucharka od razu podaje mi talerz z tostami i omletem. Louis kończy pić kawę.
- Znajdziesz dzisiaj chwilę? Chciałabym porozmawiać.. - mówię do mężczyzny poważnym głosem.
- A co by innego - mruczy. - Tak, możemy pogadać.
Kiwam głową i wracam do śniadania. Już boli mnie brzuch  na samą myśl. Louis czeka, aż skończę. Naprawdę. Cały czas się na mnie patrzy.
Ten omlet jem chyba najdłużej jak to możliwe. W końcu w kuchni zostajemy sami. Lou siada obok mnie.
- Kochasz mnie? - pytam cicho.
- Najbardziej - odpowiada od razu.
- Ostatnio mam wrażenie, że coś się stało. Traktujesz mnie jak kogoś obcego. Nie rozmawiasz ze mną...
Pochyla się i całuje mnie w nos. Odsuwa się, a ja widzę, że jest rozbawiony. Rzadko taki bywa.
- Nie traktuję cię jak obcą. Miałem głowę zajętą człowiekiem, który chciał cię zabić. Na tym się skupiałem. A jeśli chodzi co o seks, to po prostu czuję, że mam problem, ale nie wiem czy ten problem jest na sto procent. Przecież w przebieralni było okej. Nie przejmuj się, dobra?
- Chciałabym, żebyś wiedział, że chcę być wsparciem.
- Jesteś moim wsparciem, zawsze - łapie mój podbródek i patrzy w oczy.
- Więc dlaczego nie chcesz się ze mną ożenić? - pytam jeszcze ciszej. Jest wstyd, ale to nie daje mi spokoju.
- Wydaję mi się, że w tym momencie to nie jest dobra pora. Musimy jeszcze porozmawiać, nie o tym. Dopiero potem będziemy mogli wyjść z przyszłością dalej.
- Nie rozumiem... - znowu wymyśla coś o czym nie mam zielonego pojęcia.
- Musisz poczekać. Proszę. Mówiłaś, że mi ufasz - odpowiada.
- Ufam.. - odpowiadam smutna, że znowu nic nie załatwiłam.
Wciąga mnie na swoje kolana i obejmuje ręką.
- Więc posłuchaj. Niedługo wszystko ci powiem i ty zdecydujesz jaki będzie kolejny krok. Dam ci wybór. Nie obawiaj się, aż tak bardzo. Znasz mnie, a to jest chyba najważniejsze. Nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Wiem to - kiwam głową.
Całuje mnie długo w usta, nie dając już nic powiedzieć.
~*~
Dzisiaj ślub Nialla i Caroline. Siedzimy w kościele czekając już tylko na pannę młodą. Ja stresuje się chyba bardziej niż ona.
W zasadzie nie wiem dlaczego. Wszystko jest takie perfekcyjne. Dodatki, ozdoby, dekoracje. Druhny ubrane pod kolor, ochrona. Nic nie może zepsuć im tego dnia.
W końcu za nami rozbrzmiewa marsz weselny i przez kościół idzie Caroline wraz ze swoim tatą.
Uśmiecha się i widzę to, chociaż welon przysłania jej twarz.

Nawet Horan jest zdenerwowany czego nie potrafi ukryć. W końcu są razem przed ołtarzem. Cały ślub jest piękny.
To już drugi w tym miesiącu na którym jestem. Naprawdę muszę przestać się wzruszać. Obok nas stoją rodzice Louisa. Kiedy ceremonia się kończy, nowożeńcy przyjmują życzenia. Wesele jest zorganizowane w luksusowym pensjonacie za miastem.
Tam właśnie się udajemy. Nasze auto prowadzi Harry. Louis jeździ ręką po moim udzie i całuje po szyi. Już nie ma gipsu. Jego ręka jest w pełni sprawna. Nie ma żadnych komplikacji po złamaniu. Mam na sobie różową suknie z dużym rozcięciem więc nie ma najmniejszego problemu z dotykiem mojej skóry.
- Przez całą mszę był kurwa twardy - mówi mi do ucha. - Przez tą twoją sukienkę - sięga ręką do jakiegoś guzika i szyba między nami a kierowcą zasuwa się.
- Wcale nie wiem po co to robicie - słyszymy Stylesa.
- Louis, jedziemy na wesele…
- I mamy jeszcze godzinę przed sobą - szepcze. - Chodź - wsuwa rękę za materiał zakrywający moją pierś.
- Zniszczę sobie fryzurę i makijaż - wyciągam jego zbyt zdolne palce zza sukienki.
- Nie zniszczysz, gwarantuję - odpowiada w moją szyję. - Nie odmawiaj mi.
- Wiesz ile zajęło zrobienie tej fryzury?
- Jest cudowna, ale nie rozwali ci się. Nie będę chodzić nabuzowany przez całe wesele.
- Ten lekarz pieprzy głupoty. Te tabletki są ci tak potrzebne jak mi.. - prycham.
- Były mi potrzebne - mruczy upokorzony.
- Od zeszłego tygodnia to ja bym powiedziała, że potrzebujesz czegoś o odwrotnym działaniu. - mówię zupełnie szczerze. Nie wiem czy choćby jednej nocy przespałam więcej jak cztery godziny.
- Ale sama zobacz, ile miesięcy minęło od tego jak ci to powiedziałem. Już nie możesz narzekać, misiu - opiera czoło o moje.
- Nigdy nie narzekałam - muskam jego usta.
Oddaję delikatnie pocałunek. Harry włącza głośno radio.
- Wpierdole mu jak dojedziemy - mruczy i łapie moją rękę.
- Przestań - śmieje się znów go całując. - To ważny dzień, nie możesz robić afery
- Zawsze mogę, jestem szefem - mówi beztrosko. - Kocham cię.
- Bardzo ci źle? - patrzę wymownie na jego krocze.
- Nie no, cudownie jest - opiera się o fotel i patrzy przez okno.
- Ale moja fryzura... - jak zwykle już się łamię.
- Mamy godzinę. Będzie wolno - proponuje.
Kiwam głową widząc, że i tak wygra. Zawsze tak jest. Podnoszę biodra i zsuwam majtki.
Zadowolony bierze mnie na kolana. Opuszczam się na niego. Co poradzę? Ulegam mu, ale też czerpię przyjemność. Rzeczywiście jest wolno u subtelnie. Choć jestem na górze to bardziej on pracuje.
Ja się naprawdę staram być cicho. Ale efekt końcowy jest taki, że jęczy tak głośno jak włączone jest radio.
Wiem, że Louisa wściekła to, że jakiś inny mężczyzna mnie słyszy, ale ja nic nie poradzę. To zbyt silne.
Zakrywa moje usta swoimi. Kładzie dłonie na moich biodrach. Powoli uspokajam oddech.
- Cudownie.. - dysze i szukam wzrokiem swojej bielizny. Schodzę delikatnie z mężczyzny i ją zakładam.
Louis też się ubiera. Całuje mnie w czoło. Przez resztę godziny rozmawiamy o moich studiach. Zaczynam drugi rok. Nie zamierzam zawalić. Są dla mnie bardzo ważne. Louis mnie w tym wspiera.
Co do naszej rozmowy o ślubie, a raczej mojej próbie rozmowy, pomimo tak dużego czasu nie wracaliśmy do tego. Nie chcę naciskać. Cieszę się, że mnie nie zostawi, ale obrączka daje jakąś pewność. To co innego. No nic. Jestem bezradna w tej sprawie. Dojeżdżamy na miejsce gdzie jest już część gości.
- Dlaczego mój ojciec wygląda lepiej w garniturze niż ja? - Louis obejmuje mnie w talii i marudzi pod nosem.
- Nikt nie wygląda lepiej od ciebie - zapewniam go z uśmiechem.
- Pewnie - całuje mnie w skroń.
W końcu przyjeżdżają i nowożeńcy. Wszyscy jeszcze raz ich witają i zaczyna się zabawa. Przed nami długa noc.
Chłopcy już w połowie całego przyjęcia zabierają Nialla i zaczynają pić, więc nie ma z nich pożytku.
To jednak nie przeszkadza żeńskiej części w dalszej zabawie. Po drugiej młoda para odjeżdża. Z tego co wiem to wylatują na jakieś wyspy.
Wszystko sponsoruje im Louis. To w ramach naszego prezentu ślubnego. Plus jego ojciec kupił im lepsze auto. Tak. Skromność Tomlinsonow nie ma granic.
Jeśli o nim mowa. Tańczę już z seniorem czwartą piosenkę. Ma świetną kondycję.
- Będziesz świetną synową. Już cię traktujemy jak rodzinę - oznajmia.
- Czuję to - wymuszam uśmiech.
- Liczę też na twoją dyskrecję wobec tego czego się dowiesz.
- Co masz na myśli? - obraca mną.
- Tego dowiesz się od Williama - uśmiecha się.
I kolejna osoba ukrywająca coś przede mną. Na prawdę źle się z tym czuję. Z czasem coraz gorzej. Co to może być? Rodzinny sekret? To jest niepokojące.
Zmęczona wreszcie siadam przy stole. Dopijam swojego szampana. Dzisiaj pilnuje się z piciem i to bardzo.

Na ślubie Isabelle było podobnie. Ale impreza też była świetna. Naprawdę. Za dużo takich ceremonii jak dla mnie. Następna musi być nasza. Na pewno będzie.

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 9

Untitled
Wreszcie załatwiłem tego chuja. Martwy już w ogóle nie zagraża moim bliskim. Złamana ręka to małe szkody jak na takie zwycięstwo.
Mam ogromną satysfakcję. Nie żyje. Leżał pod moimi nogami, kiedy jeszcze go katowałem. Tak łatwo nie umarł. Musiałem się zemścić, więc była niezła zabawa. No, a teraz kończą zakładać mi ten gówniany gips. Siedzę niecierpliwie. Chcę wrócić do domu.
Po prawie pół roku wreszcie mam jeden, dosyć spory, problem z głowy. Jestem znacznie spokojniejszy. Teraz wszyscy są bezpieczni. Dobra, nie do końca. Zawsze będę mieć wrogów. Biorę udziały w różnych akcjach. Nie każde są łatwe. Nie mam wielu fanów. Ale cóż... Biorę wszystkie papiery i opuszczam pomieszczenie. Pod szpitalem czeka Niall już z zszytym łukiem brwiowym.
- Masz tydzień wolnego - mówię i wsiadam do auta.
Czekam, aż dołączy. Nie jestem miłosierny. Po prostu wolę dać mu urlop niż dostać opierdol od Caroline, która uwielbia mnie denerwować. Łatwo nie odpuszcza. Czasem wręcz przeraża. Jak się nakręci to już... Długo starałem się trzymać ją z dala od swojej dziewczyny. Ale tydzień temu spotkały się w sklepie gdy byliśmy na zakupach.
To było...To było bardzo złe. Wystarczyła chwila, a prawie wygadała wszystko Courtney. Jednakże udało się Ją powstrzymać.
Horan przemówił jej do rozumu. Jednak teraz dziewczyny spotykają się często. Obaj doszliśmy już na początku że to nie jest dobrze. No ale nic nie da się zrobić. Polubiły się.
- Widzimy się jutro w klubie - mówię do Nialla. - Masz wolne, ale wieczorem przyjdź. Nie wiem jak wytrzymam sobotę. Ojciec wpada na pokera - mruczę.
- Znowu wszystkich ogra - śmieje się opuszczając auto, gdy jesteśmy pod restauracją gdzie umówił się z Caroline.
Gdy ona go widzi, od razu się uśmiecha. Chwilę potem staje się przerażona. Błagam. To tylko łuk brwiowy. Przenosi na mnie wzrok. Macham jej i szybko odjeżdżam. Teraz czas zmierzyć się z moją księżniczką. Już słyszę te serki pytań.
To będzie mordęga. No, ale właśnie dla niej idę do tego głupiego klubu. Mam tysiąc innych zajęć. Nieważne. Dla niej wszystko. Zwalniam, ręką zmieniając biegi i prowadząc.
Pod domem siedzę w aucie jeszcze jakieś piętnaście minut. Muszę wymyślić dlaczego nie było mnie całą noc. Chyba nie czas na prawdę. Jeszcze nie. Wyciągam z marynarki broń i chowam ją do schowka. Co mogę powiedzieć? Miałem wrócić późno. Wiedziała o tym. No ale trochę się przedłużyło.
Wysiadam mając już gotową historię. Za chwilę jej powiem. Kiwam głową na Rileya. Wchodzę do środka. Nie dopadła mnie w drzwiach. Czyli jeszcze nie wie, że wróciłem.
Ściągam marynarkę i schodzę po schodku. Nalewam do szklanki brandy. Potrzebuję się rozluźnić. Jestem zadowolony i będę przez dłuższy czas. Nawet mała nie wyprowadzi mnie z równowagi. Będzie musiała przyjąć to co jej powiem do wiadomości. Nie pozostawię jej wyboru.
- Kochanie! - siadam na kanapie i piję bursztynowy napój. Jak dobrze. Wyciągam nogi przed siebie. Jestem zmęczony, ale zbyt szczęśliwy, żeby iść spać.
Słyszę szybkie kroki na piętrze i po chwili zbieganie ze schodów.
Odwracam głowę do wejścia. W nim pojawia się brunetka. Nie pomalowana i w dresach. Już otwiera buzię, ale ją zamyka. Patrzy na mnie uważnie marszcząc brwi.
- Chodź - pokazuję, żeby podeszła. Wygląda uroczo. Poprawia mi humor jeszcze bardziej. Pewnie się uczyła.
- Ja się martwię, a ty jak gdyby nigdy nic pijesz. - mówi głośno
-  Bo mam powód - uśmiecham się szeroko. Wyjątkowo. - Złapali twojego prześladowcę i moja firma podpisała ważny kontrakt. Dlatego mnie nie było. Potem Niall chciał mnie odwieźć, ale miał stłuczkę.
- Rozumiem, że świętował...co z twoją ręką? - pyta zauważając gips.
- No właśnie mówię, że to przez stłuczkę - wyjaśniam. - Nic poważnego. Prawą mam sprawną i tymi palcami będę cię dotykał.
- Chyba śnisz. - prycha dalej nie ruszając się z miejsca. - Mogłeś zadzwonić.
- Nie mogłem. Siedziałem pół nocy na izbie przyjęć. Chodź do mnie - mówię stanowczo. - Cieszę się, że już nic ci nie grozi.
- Jest ósma rano, a ty pijesz. - pokazuje palcem na szklankę. - Wczoraj było ci za mało świętowania?
- Chodź tu i przestań zachowywać się jak moja matka - warczę. - Mój humor zaraz się ulotni i nie usiądziesz na tyłku.
- To chyba ja z naszej dwójki mam prawo być zła - podchodzi do fotela i siada na jego oparciu.
Nie odpowiadam. Patrzę w prawie pustą szklankę. Zdaję sobie sprawę, że zacznę  niedługo za nią nie nadążać. Będzie chciała próbować nowych rzeczy, zwiedzać świat, uczyć się wszystkiego. Jeśli dalej będę ją okłamywać, po prostu ją stracę. Mimo że mogę zapewnić jej tak wiele, odejdzie. Tego się boję. Tylko tego. Nie boję się lufy wycelowanej we mnie czy bomby w domu. Boję się, że zostanę sam. Bez Courtney, którą kocham. Kocham za to kim jest, czyli sobą. Muszę w końcu przestać to odwlekać i jej powiedzieć. Nie dzisiaj. Zdecydowanie nie. Ale jak najszybciej. Czeka nas na prawdę ciężka rozmowa.
- Co z tą ręką? - pyta widząc, że nie mam zamiaru jako pierwszy przerwać milczenia.
- Jest złamana. Nic poważnego - odstawiam szklankę i łapię dziewczynę za ramię od razu ściągając ją na moje kolana.
Kiwa głową patrząc uparcie przed siebie.
- Mam prezent - trącam nosem jej ramię.
- Masz mnie za przekupną?
- Nie, po prostu mam prezent. Jest w marynarce.
Patrzy na materiał leżący za nią i wraca wzrokiem do mnie.
- Sięgniesz, jedną rękę masz zdrową.
- Przeginasz - ostrzegam ją.
- Proszę - ciska nią w mój brzuch i poprawia się na moich kolanach.
Wyciągam z marynarki małe pudełko. Podaję dziewczynie.
- Co to jest? - pyta cicho niepewnie otwierając podarunek.
Na czerwonej poduszce leży złota bransoletka. Ma kilka zawieszek. Broń, róża, czereśnia, L. Nie było problemu, aby coś takiego zamówić. Po prostu chciałam, żeby mnie przy sobie miała.
~ Courtney ~
Biorę pudełeczko do ręki, a serce wali mi jak szalone. To już? Właśnie teraz? Patrzę przelotem na mężczyznę i otwieram prezent.... Bransoletka. Piękne, ale to bransoletka.... Biorę głębszy oddech i uśmiecham delikatnie.
- Śliczna, dziękuję.
- Nie ma za co - mruczy. Może źle myślałam. Przecież jakby Louis chciał się oświadczyć to zrobił by to w inny sposób. Na pewno. W jakiś specjalny. Warty zapamiętania.
- Dlaczego róża i pistolet?
- Całego ogrodu nie mogłem tu zamieścić. Jestem wybuchowy. Jak to - pokazuje na zawieszki.
- Dziękuję - powtarzam i zawieszam ją na nadgarstku.
- Idę pod prysznic. Potem pojedziemy na zakupy. Wybierzesz sobie sukienkę na jutro.
- Co jest jutro? - patrzę na niego przeszukując myśli. Nie kojarzę niczego szczególnego.
- Impreza - przypomina mi.
- Sama pojadę. Ty lepiej się połóż. Za tobą ciężka noc. - mówię dalej z żalem.
Wiem, że robię się nieznośna i to mnie przeraża, ale czasem mam wrażenie, że nie traktuje mnie poważnie.
- Nie jestem zmęczony. Pojadę z tobą, może ci podpowiem - całuje mnie w policzek. - Wstawaj.
Zsuwam się z niego żeby mógł wstać. Gdy znika na górze, sama też idę się ogarnąć. Nigdy nie myślałam, że będę miała szafę pełną ubrań tak drogich, o jakich nawet nie śniłam. Nie myślałam o kolekcji butów ani o pięknej biżuterii. Nie spodziewałam się służby na skinięcie palca. Naprawdę. Chciałam tylko wyprowadzić się z domu dziecka. Zacząć od nowa. Po swojemu. A zaledwie rok po jego opuszczeniu znalazłam kochającego chłopaka, który daje mi wszystko. I nie mam na myśli tych skarbów i pieniędzy. Chodzi mi o miłość, poczucie bezpieczeństwa, przyjaźń i szczęście. A zaledwie rok po jego opuszczeniu znalazłam kochającego chłopaka, który daje mi wszystko. I nie mam na myśli tych skarbów i pieniędzy. Chodzi mi o miłość, poczucie bezpieczeństwa, przyjaźń i szczęście. Louis jest starszy, ale przez to dojrzalszy. Wie więcej. Dopasowujemy się. On mnie czasem przystopuje, a ja go czasem rozbawię. Lubię, kiedy się uśmiecha, bo robi to tylko dla mnie lub przeze mnie. To miłe.  Czuję się wtedy wyjątkowa. Wiem, że to mam tylko ja.
Kocham go i nie zamierzam odejść. On wytrzymuje ze mną, gdy mam okres, a ja wytrzymuję z nim, gdy ma problemy w firmie. Dopełniamy się całkowicie. Każdego dnia dziękuję niebiosom za to co mnie spotkało. Uśmiecham się pod nosem. Okej, więc jestem szczęśliwa. To właśnie czuję. Zadowolona przeglądam swoje ubrania. W końcu decyduję się na kombinezon w kwiaty. Do tego biorę czarne koturny i lekko się maluje. Zakładam nowy prezent i wychodzimy.
Wsiadam do swojego białego, dużego volvo. Za mną wyjeżdża Trevor. Przyzwyczaiłam się do ochrony. Cieszę się, że mogę prowadzić, bo Louis wypił. Przez całą drogę żadne z nas nie mówi ani słowa. Może to i lepiej. Tylko byśmy się pokłócili. Chwila odetchnienia dobrze nam zrobi.
Czasami mam wrażenie, że czegoś nie rozumie, że coś nie jest jasne i omija mnie szerokim łukiem. Nie do końca wiem co. To bardzo dziwne uczucie. Może i jestem na niego zła, ale przez tą jego rękę mi go szkoda. Nie umiem się na niego długo gniewać. Na w sobie takie coś, że... mógłby ze mną zrobić co tylko by chciał. Łatwo mu ulegam. Wiem to, ale nic nie poradzę. Ma taki wpływ. Kręcę głową sama na siebie. Parkuję między autami na samej górze centrum handlowego. Wysiadam, a Louis za mną. Zamykam auto i wchodzimy do środka galerii. Od razu kieruje się do sklepu gdzie zazwyczaj kupuje suknie.
- Możemy iść najpierw gdzie indziej? - pyta Louis, gdy przekraczamy próg. - Proszę.
- Tu najprędzej coś znajdę.
- Przyjdziemy za chwilę - łapie mnie za ramię i zawraca.
- Jeśli chcesz coś kupić, możemy się rozdzielić.
Nie odpowiada, tylko wyprowadza mnie ze sklepu. Zerka przez ramię, a potem idzie ze mną dalej. Muszę szybko przebierać nogami, żeby móc za nim nadążyć. Wchodzimy do Zary. No dobra. To było dziwne. Idę między wieszaki. No cóż... Chyba poświęcę trochę czasu i poszukam moje chłopakowi dobrego terapeuty. Zaczynam się o niego martwić. W moje ręce wpada śliczna czerwona suknia. Piękna…Od razu się w niej zakochuje. Będzie idealna na jutro. Oczywiście, jeśli będzie pasować.
Od razu znikam z moim nowym nabytkiem w przymierzalni.
Zakładam ją i przeglądam się w lustrze. Plecy są odkryte. Z przodu jest spore rozcięcie. Widać całą długość mojej nogi. 

Podoba mi się. Jest odważna, ale elegancka. Wydaje mi się, że Louisowi też przypadnie do gustu.
Wychodzę z przymierzalni. Siedzi na kanapie i ogląda magazyn.
- Lou.. - mówię na tyle głośno żeby usłyszał i do niego podchodzę.
Podnosi głowę i lustruje mnie wzrokiem.
- Courtney, wiesz jak w tym wyglądasz? Jak królowa. Ale nie pójdziesz w tym, bo wszystkim stanie.
- Chyba trochę Przesadzasz.. - przejeżdżam po materiale.
- Chyba jednak nie przesadzam - pokazuje na swoje spodnie.
Otwieram szerzej oczy. On jest z tym niemożliwy. Szybko do niego podchodzę i kładę mu poduszkę na krocze.
- Chowaj to.
- To się przebierz - mruczy. - Możemy kupić tę sukienkę, ale jutro będę chodził tak całą noc i w końcu przelecę się w łazience.
- Nie możesz napatrzeć się i przyzwyczaić?
- Nie mogę - przygryza dolną wargę.
- Louis - ganię go. - Ja pytam poważnie.
- Kup sobie, przecież ci nie bronię - wstaje i idzie do innych wieszaków.
Jejciu niech on jakoś zasłoni tą wieże. No i co ja mam teraz zrobić? Przynosi mi sukienkę. Trochę inną. Łapie mnie za rękę i wciąga di przebieralni.
- Ta mi się bardziej podoba - pokazuje na kreacje na sobie.
- Domyślam się - mruczy i przypiera mnie do ściany.
- Nie zniszcz sukienki.
- To ty będziesz klękać - wzrusza ramionami, całując mnie po szyi.
- A co jeśli nadal jestem zła? - pytam uśmiechając gdyż nie może tego zobaczyć.
- Nie wierzę - mówi i zasysa skórę, zostawiając na niej ślad.
Odsuwam go i zdejmuje sukienkę. Nie chce jej pobrudzić. Jest za ładna. Zawieszam ją i rzeczywiście klękam przed mężczyzną.
Lou łapie mój podbródek.
- Naprawdę potrzebuję twojej pomocy, sama widzisz co potrafisz.
- Pójdę jutro w tej sukience i kropka - mówię i rozpinam pasek, a potem guzik i suwak. Już przez bokserki widać, że jest twardy jak cholera.
I to naprawdę wszystko przeze mnie. Czuję lekką satysfakcję. Najpierw dotykam go przez materiał. Potem zsuwam bokserki.
Duży i gotowy jak zawsze. Składam na nim kilka pocałunków i zaczynam drażnić językiem.
- Kurwa - Louis klnie i wplątuje palce w moje włosy.
- Coś nie tak? - pytam słodkim głosem.
- Cicho - przygryza wargę.
On coraz częściej staje się bardziej stanowczy względem mnie. Nie karze mu dłużej czekać i biorę go do ust.
Louis powstrzymuje się od jakichkolwiek dźwięków, aby nikt nas nie przyłapał. Ja bym miała z tym problem. Nigdy nie umiem być cicho podczas orgazmu. Nie przejmuje się tym szczególnie w domu, ale w miejscu jak sklep. Mogło by być nie ciekawie. Przyśpieszam, chcąc dać mu ulgę. Poza tym wtedy wyjdziemy stąd. Tak to z problem byłoby ciężko. Louis syczy, ciągnąc za moje włosy. Jestem pewna, że mięśnie jego brzucha spinają się i rozluźniają, a on za chwilę dojdzie.
Znam go tak dobrze. Potrafię to stwierdzić jedynie po nawet najmniejszym szczególe. Nie mylę się. Czuję na języku to co mi daje i staram się wszystko połknąć. Nie sprawia mi to większego problemu, choć szczerze tego nie lubię. Ale Louis nie musi wiedzieć wszystkiego.
Ocieram usta i wstaję. Ten smak jest po prostu trochę dziwny. Ale przynajmniej mi się nie cofa.
- Problem z głowy - mruczę ubierając swój kombinezon.
- Teraz możemy wrócić do tam tego sklepu. Może jeszcze sobie coś wybierzesz.
- Chyba nie potrzebuje nic więcej, ale możemy zajrzeć. - płaci i wychodzimy z lokalu.
Przechodzimy się jeszcze po centrum. Kupuję buty i Louis sobie koszulę. Po lunchu wracamy. Pod domem jesteśmy dwie godziny później gdyż ja w przeciwieństwie do niego nie jeżdżę jak pirat.
Wysiadam, a Louis zabiera zakupy. Nawet jedną ręką ze wszystkim sobie radzi.  Otwieram mu drzwi i wchodzę zaraz za nim. Ładnie pachnie. Gabriell zapewne zrobiła jakąś zapiekankę.