-
Nie mama. Myślałem, że ją cholera weźmie, ale powiedział tata - Horan już od
godziny przeżywa pierwsze słowo młodego.
-
Bo to mądry dzieciak - stwierdzam, pisząc maila. - Nic dziwnego.
-
Tata Louis. Słyszysz? Solidarny chłopak.
Unoszę
kciuk do góry, a drugą ręką wciskam enter. Odkładam laptopa.
-
W ogóle to... - odkasłuje. - Mój syn kończy rok w przyszłym miesiącu tatuśku
chrzestny.
-
Pamiętam. Wszyscy o tym gadają. Non stop - mówię, wstając z kanapy.
-
Bo to ważne. - gromi mnie wzrokiem.
-
Ale bez przesady. A teraz jesteśmy w pracy, więc zacznijmy pracować - wychodzę
z gabinetu i proszę sekretarkę, żeby zamówiła obiad.
Kiwa
tylko głową i od razu to robi. To co powiedziałem do Nialla jest prawdą.
Wystarczy mi sama Courtney. Od początku czerwca przeżywa naszą pierwszą
rocznicę, a wydarzeniem zaraz po tym są urodziny tego malca. Oczywiście jest
główną organizatorką. Lubię Mike'a. Nie raz to mówiłem. Ale ja już mam dosyć.
Dosyć rozmów o pieluchach, nowym wózku, lepszym nosidełku. To się robi...Jezu. Co
do rocznicy... również to przeżywam. Tylko ja bardziej w sobie. Rok bardzo
szybko minął. Mała kończyła studia, ja zająłem się pracą. Zabierałem Courti na
randki, na wyjazdy. Było dobrze. Robiłem wszystko, aby nie myślała o dzieciach.
Trudne zadanie. Wracam do domu koło czwartej popołudniu.
Żonę
znajduję w ogrodzie. Cała brudna jest ledwo widoczne między krzewami.
-
Cześć - mówię zwracając jej uwagę.
-
Cześć.. - odpowiada bez emocji nie podnosząc głowy.
-
Zły humor?
-
Wszystko w porządku - mówi na tyle głośno bym mógł usłyszeć.
Kucam
obok niej i łapię za podbródek.
-
To fajnie...- zatyka mnie, gdy dostrzegam limo praktycznie całkowicie
zasłaniające jej oko. Odtrąca moją rękę przez co traci równowagę i upada na
tyłek.
-
Co ci się stało? - pytam, gdy odzyskuję mowę. Łapię ją za ręce i stawiam na
nogi.
-
Nie gap się tak. Wyglądam jak straszydło.
-
Pytam co ci się stało?! - podnoszę głos.
-
Dostałam doniczką - odpowiada od razu. Za szybko.
-
Gówno prawda. Mów - trzymam ją za ramiona. Czuję jak się gotuję od środka.
-
Louis, to boli... - próbuje się odsunąć.
-
To mnie przestań denerwować tylko powiedz co ci się stało.
-
Nie, bo będziesz zły.. - mówi cicho i spuszcza głowę.
-
Już jestem - warczę. - Patrz na mnie jak rozmawiamy. Słucham. Czemu wyglądasz
jakbyś się biła.
-
Przestań mówić do mnie takim tonem.
-
Nie przestanę, bo jestem wkurwiony - puszczam ją i dla bezpieczeństwa zakładam
ręce na klatkę. - Kończy mi się cierpliwość, Courtney.
-
Miałam wypadek, rozbiłam ci mercedesa. - nie czekając na moją reakcje znów
klęka przy roślinach.
Wypadek...Czemu
ja o tym nie wiem do cholery?! Czemu nikt mi nie powiedział? Łapię ją za ramię
i znów ciągnę do góry. Obracam dziewczynę, sprawdzając jej stan.
-
Narobisz mi siniaków - burczy w moją stronę z żalem.
-
To wszystko czy coś jeszcze? Tylko oko? Jechałaś sama? Jechał ktoś za tobą? W
sensie z chłopaków. Jak doszło do wypadku? Wszystko dobrze?
-
Jechałam sama bo po Sama ktoś zadzwonił. Chyba Liam. Prowadziłam wolno. Miałam
zielone i... na prawdę nie wiem skąd wzięło się tamto auto. Przekupiłam
policjanta żeby do ciebie nie dzwonił - wyznaje mi wszystko na jednym wydechu.
-
Kochanie, nie możesz ukrywać przede mną takich rzeczy, nie rozumiesz? Mogło ci
się stać coś poważniejszego. Już raz to przeżyłem i więcej nie zamierzam.
Chodź. Zostaw to - zabieram z jej dłoni narzędzie.
-
Przepraszam za to auto.. - mówi idąc ze mną do domu.
-
W dupie mam auto. Ty jesteś najważniejsza - całuję ją w skroń i prowadzę do
łazienki.
Tam
dokładniej patrzę na to jej oko i pokazuje mi jeszcze zadrapanie na obojczyku.
-
Moje maleństwo - delikatnie całuję siniak. - Umyj ręce. Zjemy obiad i wezmę
lód. Potrzymasz trochę.
-
Już trzymałam - mruczy spokojnie. - To wygląda ohydnie. - zerka do lustra.
-
Zniknie. Ważne, że tylko to - pocieszam ją i wychodzę. - Payne, Smith! Na dół!
Liam
ma szczęście, że podają dobry powód. Inaczej mieli by wpierdol.
-
Ale następnym razem nie wolno zostawić jej samej. Nieważne co się będzie dziać.
Wtedy musisz znaleźć kogoś innego, Liam. Ona ma być bezpieczna. Jasne? - mówię
wolno i spokojnie.
-
Jasne - mówi i wraca do pracy.
Siadamy
z moją żoną do stołu. Najchętniej to bym rzucił to wszystko i poleciał do
Doncaster. Tam moglibyśmy pobyć sami, w spokoju. Kompletny reset od reszty
świata. Może ją tam zabiorę. Jako wycieczka na rocznicę. Jestem pewien, że jej
się spodoba. Uwielbia tamto miejsce. Niedługo mam ważną akcję z gangiem. Jak
już coś zamierzamy zrobić to planujemy każdy szczegół. Po tym zdecydowanie
przyda mi się urlop tylko z Courtney. No to postanowione. Lecimy do Anglii. I
bardzo dobrze. Abby sprząta po obiedzie. Wstaję i idę na górę. Mam ochotę
popływać. To mnie rozluźnia i nie słucham o przygotowaniach do urodzin.
W
kąpielówkach wskakuję do wody. Od razu czuję orzeźwienie. Dobrze, że Courti nic
nie jest. Nic poważnego. Inaczej nie wiem, co bym zrobił. Nienawidzę, kiedy
cierpi. Sam nie wiem ile czasu spędzam w basenie, ale bardzo dobrze mi to robi.
Kiedy
wychodzę, Courtney ogląda coś w telewizji. Widzę przez okno
Gdy
widzę tego siniaka to aż mnie telepie. Wygląda tak niewinnie leżąc wtulona w
dużą poduszkę. Jak można skrzywdzić coś tak kruchego.
Moje
słoneczko. Jest taka delikatna. Naprawdę. Wystarczy, że się o coś dotknie, a
już ma siniaka. Kilka razy sam zrobiłem jej siniaki podczas kochania się.
Miałem wyrzuty sumienia, ale za każdym razem mówi że to nic takiego. Wiem
jednak, że wtedy chce mnie tylko uspokoić. Naprawdę się staram, ale kiedy
jestem w niej...jest trudno. Wycieram się i przewieszam sobie ręcznik przez
szyję. Wychodzę z pływalni. Pochylam się nad żoną i całuję ją w usta. Idę się
przebrać.
Ubieram
dresowe spodnie i czarny podkoszulek.
Padam
na łóżko i patrzę w sufit. Kurwa. Ja jednak mam szczęście w życiu.
Naprawdę. Nie mogę narzekać. Mam
wszystko czego potrzebuje. Jest zajebiście. No i nikt nie ma tak cudownej
kobiety. Pięknej, mądrej, kochanej i wyrozumiałej. Słyszę jak drzwi od pokoju się otwierają.
Courtney wchodzi do środka przytulajac do klatki poduszkę.
-
Skończyłaś oglądać?
-
Chcę się poprzytulać.. - mówi jak dziecko.
-
Chodź - wyciągam ręce.
Uśmiecha
się i żwawo wchodzi na łóżko zaraz obok mnie. Obejmuję ją i przyciągam do
siebie. Leżymy w ciszy. Między nami jest w porządku, a to najważniejsze.
Nienawidzę się z nią kłócić.
-
Kocham cię - mówię cicho.
Wtula
się we mnie na wpół śpiąca i po chwili całkowicie odpływa.
Całuję
ją we włosy. Oglądam po cichu film, a ona spokojnie śpi.
~*~
Courtney
Nasza
rocznica była jak z marzeń. Dosłownie. Nie mogłam wyobrazić sobie lepszej.
Stoję na tarasie w Domu od moich teściów, owinięta jedynie cienkim kocem po
upojnej nocy z moim mężem.
Pamiętam
jak przyjechaliśmy tu pierwszy raz. Zaręczyny...Ja naprawdę niczego co spotkało
mnie w życiu nie oczekiwałam. A dostałam.
Jestem chyba najszczęśliwszą osobą na świecie. Wreszcie mam rodzinę. Rodzinę
i kochającego Louisa. Nie muszę bać się o swoją przyszłość. Nie muszę się też
martwić o jutro. Z Louisem jestem bezpieczna.
-
Gdzie mi uciekasz? - słyszę przy uchu.
Uśmiecham
się i bardziej opatulam. Jest lipiec, ale poranki są chłodne. To Anglia, więc
nic dziwnego. Musiałam się trochę przestawić.
-
Stęskniłeś się już? - pytam czując jego ciepło za sobą.
-
Mhm - całuje mnie po szyi, oplatając ramionami.
-
Louis? - zaczynam cicho.
-
Słucham? - splata dłonie na moim brzuchu.
-
Nie uważasz, że teraz jest dobry czas? - mój głos jest niepewny. Nie chcę się
kłócić.
-
Czas na co?
-
Dziecko... - szepczę.
-
Nie wydaje mi się.
-
Dlaczego nie?
-
Czekaj, telefon mi dzwoni - całuje mnie w kark i idzie do domu.
Wzdycham
i opieram się o ścianę domu. Jak ja mam go przekonać?
Nie
mogę zrobić nic bez jego wiedzy. Nie wybaczyłby mi tego. Pragnę żeby on również
tego chciał. Cudowny niemowlak który byłby dopełnieniem naszej miłości. Wchodzę
do domu i kieruję się do kuchni. W salonie zrzucam koc, a zakładam koszulkę
męża. Mam nadzieję, że ten telefon to nic ważnego. Nie chcę jeszcze wracać. Tu
jest tak idealnie. Zdecydowanie. Odcięcie się od problemów i rzeczywistości.
Pracy, gangu. Tylko my i Doncaster.
Związuję
włosy i szukam mężczyzny chcąc się czegoś dowiedzieć.
Schodzi
na dół ubrany w spodnie dresowe.
-
Chodź - łapie mnie za rękę. - Zjemy śniadanie.
-
Kto to był? - pytam idąc za nim.
-
Liam.
-
Louis wracając do dziecka... - przypominam mu.
-
To dalej nie jest odpowiedni czas - podchodzi do lodówki.
-
A kiedy taki nadejdzie?
-
Przestań - mówi spokojnie.
-
Przepraszam.. - mruczę cicho i bawię się jabłkiem leżącym w koszyku na stole.
-
Musimy o tym rozmawiać? - wzdycha.
-
Chciałam wiedzieć..
-
Wiedzieć co? Że nie chcę? - wyciąga talerz z szafki.
-
A nie chcesz? Mam rozumieć, że nie planujesz mieć dziecka?
-
Mówiłem ci, że chcę. Ale dlaczego teraz? Źle ci z niezależnością?
-
Dziecko to nie łańcuch.
-
W pewnym sensie tak. Musi być przy nas. Ciągle
-
Dobrze, rozumiem - odpuszczam widząc, że nic nie zdziałam.
-
Świetnie - mruczy i już nic nie mówiąc, robi nam śniadanie.
Jemy
razem w salonie oglądając jakiś przypadkowy film. Nie tak wyobrażałam sobie tą
rozmowę. Chciałabym, żeby się zgodził. Ja mogę poczekać. Ale no...Louis jest
coraz starszy. Poza tym... martwi mnie sam fakt, że mój mąż, mężczyzna którego
kocham, nie chce mieć ze mną dziecka.
Myślę,
że chodzi o coś więcej, a on nie chce mi powiedzieć. Ciągle tylko zbywa. Znowu
czegoś mi nie mówi, a ja podle się z tym czuję.
-
Chcesz iść dziś na zakupy? - wstaje, biorąc mój talerz.
-
Jeśli ty chcesz to mogę iść.
-
Ja nie chcę. To ty tu jesteś kobietą - mówi i idzie do kuchni.
-
Ja też nie chcę - mówię za nim.
Wraca
i siada obok mnie.
-
Przestań o tym myśleć - prosi.
-
Nie potrafię.
-
Dlaczego?
-
Bo ja pragnę tego dziecka - mówię zgodnie z prawdą.
-
Ale ja się nie nadaje na ojca.
-
Nie wiesz tego. Jestem przekonana że byłbyś cudowny..
-
Tak, jasne - prycha.
-
Ty masz swoje zdanie, a ja swoje - zakładam ręce na piersi.
-
I na tym skończmy.
-
Jak sobie życzysz - biorę głęboki oddech i zmuszam się do uśmiechu. Nie chce
psuć wyjazdu.
-
Idę na spacer - mówi po chwili. Ubrany wychodzi.
Super.
Właśnie tego mi trzeba było. Dlaczego jest na mnie zły? Nie chcę żeby był.
Zakrywam
twarz dłońmi. Kłótnie są niepotrzebne. Więcej nie wspomnę o dzieciach. Ani
słowa więcej. Tylko proszę niech między nami będzie dobrze. Mija godzina.
Kolejna. I kolejna. Oglądam, jem, czytam. Lou nie ma.
Zaczynam
się naprawdę poważnie martwić. Telefon został i nie mam jak się z nim
skontaktować. Ubieram się i idę go szukać. Wychodzę na ganek, a przede mną
ściana deszczu. Cudownie. Rozmazana sylwetka pojawia się przede mną. To Louis.
-
Gdzie ty byłeś? - pytam przerażona.
-
Chcesz dziecko? Zrobimy sobie dziecko. Czemu nie? - przerzuca mnie przez ramię
i wchodzi do środka.
-
Louis, jesteś mok... zaraz, co? Stój. Tomlinson, zatrzymaj się i ze mną
porozmawiaj.
Wnosi
mnie po schodach, a zaraz potem jesteśmy w naszej sypialni.
-
Louis, proszę cię.. - kompletnie nie wiem co w niego wstąpiło.
-
Chciałaś dziecko - kładzie mnie na łóżku i ściąga bluzę.
-
Ale ty nie - próbuję złapać jego wzrok.
-
Bo jakim mogę być ojcem, co? Może będę uczyć dziecka jak się strzela?
-
Misiu, proszę... Nie zgadzam się z tobą co do twojego ojcostwa, ale nie
zamierzam robić nic wbrew tobie. Przepraszam, że naciskałam. - głaszczę go po
policzku. Dopiero teraz zaczynam odczuwać ulgę. Nic mu nie jest. Zabije go
kiedyś za to straszenie mnie.
Siada
na łóżku i chowa twarz w dłoniach. Wyrównuje oddech.
Klękam
za nim i przytulam go.
-
Kocham cię najbardziej na świecie. Nie chcę psuć między nami czegokolwiek.
-
Nie psujesz - mówi. - Nie psujesz. Po prostu się boję. Nie boję się wrogów, nie
boję się zabić. Boję się nie dać rady z małym dzieckiem.
Śmieje
się cicho i całuje ramię bruneta.
-
Jesteś cudowny..
-
Niby dlaczego? - odwraca głowę w moją stronę.
-
Po prostu - całuję go. - Kocham cię.
-
Ja ciebie też - mówi w moje usta.
-
Przebierz się bo będziesz chory.
-
Chodź ze mną pod prysznic. Kotku, proszę. Tylko kąpiel.
-
Z przyjemnością - jeszcze raz muskam jego usta i wstaje idąc do łazienki.
Idzie
za mną i wchodzimy pod ciepły strumień wody. Dokładnie myje moje ciało oraz
włosy. Odwdzięczam mu się dokładnie tym samym. To dobre chwile…