niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 19
































Kiedy Caroline siedzi na łóżku i glaszcze wypukły brzuch, ja kręcę się po pokoju w samej bieliźnie. Mama Louisa wchodzi do środka trzymając pokrowiec z suknią. To dzisiaj. Już za chwilę. Obie kobiety mi będą pomagać. Mama Lou jest wręcz moją przyjaciółką. O wszystkim mogę jej powiedzieć. Wspiera mnie.




- Denerwuje się - patrzę na kobietę i nerwowo bawię się wstążeczką od stanika.
- Czym, Courtney? Idziesz tam, bo go kochasz, a on kocha ciebie. Gdzie tu wątpliwości?
- Jeśli się potknę?
- Nie potkniesz - Caroline wybucha śmiechem i bierze na ręce Snow.
- Nie śmiej się ze mnie - gromię ją wzrokiem.
Wystawia mi język. Louis jest z Niallem i Liamem u rodziców. Stamtąd wyjedzie do kościoła, a ja stąd.
Potem wszyscy przeniosą się do naszego ogrodu, gdzie odbędzie się wesele.
Tam wszystko jest gotowe. Został dopracowany każdy szczegół. Dziewczyny pomagają mi ubrać sukienkę i powoli wkładam buty. Potem jeszcze łańcuszek. W moje splecione włosy zostaje wsunięta broszka, która utrzymuje ciężar fryzury. Do tego teraz Madeline, czyli mama Lou dopina mi welon.
Tak bardzo boję się, że coś pójdzie źle... Zaczyna mnie boleć brzuch. Louis wspominał, że obawia się Zayna. Tego Mulata,  z którym się ścigał. Nie chce, żeby wpadli nie proszeni goście. O ślubie każdy wie. Każde media. Więc i wrogowie też. Nie chcę jednak o tym myśleć. To ma być nasz dzień. Tylko nasz. Wreszcie będziemy małżeństwem.
Kładę rękę na brzuch i patrzę w lustro. Suknia jest z koronki. Idealnie dopasowana do mojego ciała. Przynajmniej plotki o ciąży się rozejdą. W tej kreacji nie udało by mi się ukryć nawet najmniejszego brzuszka. Przez ostatni miesiąc chodziłam na siłownię u nas w domu. Harry mnie trenował. Wzmocniłam ciało i trzymałam figurę.
Często kończyło się to sexem na jednej z maszyn, gdyż, jak się dowiedziałam, mojego przyszłego męża. Podnieca widok spoconej mnie. Ale sex to też dobra forma ćwiczeń. Poza tym sama przyjemność. Obydwoje to lubimy. Hm, no to był udany miesiąc. Potem mnie kąpał albo niósł prosto do basenu.
- Pora iść - mówi Caroline posyłając mi uśmiech.
Sama ma na sobie fioletową sukienkę do kolana i wianek na włosach. Tak samo jak Madeline. Obie to moje druhny. Do nich dołączy jeszcze Sophia, dziewczyna Liama, którą niedawno poznałam.
Odsuwam od siebie wszystkie myśli i odwracam się od lustra. Koty patrzą na mnie zaciekawione.
- Kocham was - posyłam im całuski i wychodzimy.
Powoli schodzę po schodach. Nie wywrócę się, nie ma takiej opcji. O nie. W salonie czeka już Trevor i Travis idealnie ubrani w garnitury szyte na miarę. Cały gang będzie ubrany tak samo. Dziwne, ale nigdzie nie ma Rileya. Jeden z nich podaje mi mój bukiet. Pomagają mi wyjść z domu i wsiąść do auta.
Patrzę w okno i modlę się, aby nic nam nie przeszkodziło. Nic i nikt. Do kościoła jedziemy dwadzieścia minut. Boże… Louis już tam jest i na mnie czeka. Uśmiecham się. Muszę się przestać denerwować.
Wychodzę z auta i staje przed kościołem. Moje druhny idą przodem. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że obok stoi mój tato. Żeby się nie rozpłakać, wchodzę do kościoła.
- Mogę? - podchodzi do mnie Senior.
Patrzę na niego zaskoczona. Nie dając rady nic powiedzieć jedynie kiwam głową. Nie mogę się powstrzymać i mocno do niego przytulam.
Wiem, że się uśmiecha. Delikatnie całuje mnie w czoło.
- Pięknie wyglądasz, droga Courtney. To naprawdę zaszczyt prowadzić cię do ołtarza.
- Dziękuję.. - szepczę.
Mężczyzna ociera mi pojedynczą łzę. Podaje mi swoje ramię i ruszamy.
Drzwi przed nami otwierają się. Czerwony dywan prowadzi pod sam ołtarz. Katedra jest pięknie udekorowana, goście stoją w ławkach wpatrzeni we mnie, kiedy powoli kroczę do przodu.
W połowie drogi niepewnie podnoszę głowę i dostrzegam Louisa. Od razu czuję się lepiej.
Stoi z rękoma za plecami. No i oczywiście ma zarost. Nie wygrałam z nim tej bitwy. Jednak i tak wygląda idealnie. Nie wyobrażam go sobie w żaden inny sposób. Zanim się spostrzegam, stoimy już przed nim.
Patrzy mi w oczy i uśmiecha się specjalnie dla mnie. Wiem to. Czuję się pewniej. Jesteśmy tu dla siebie. Dla naszej miłości. Nie wierzę, dalej w to nie wierzę. Kiedy trzy lata temu szukałam pracy nie spodziewałam się, że dziś będę stała przed tym mężczyzną i wyznawała mu miłość.
Gdy z kolei słyszę jego przysięgę jestem pewna szczerości tych słów. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do jego miłość względem mnie.
- Kiedy twoje nogi nie będą już pracować tak jak kiedyś i nie będę mógł cię rzu­cić na kolana. Czy twoje usta wciąż będą pamiętać smak mojej miłości? Czy twoje oczy nadal będą się uśmiechały znad Twoich policzków? Skarbie, będę cię kochał aż będziemy siedemdziesięciolatkami. Kochanie, moje serce mogłoby kochać. Tak mocno, jak ­bym był 23-latkiem.
- Nasza miłość jest stabilna jak chevrolet. Jeśli upadniesz, ja upadnę z tobą, skarbie.  Biegasz dookoła i otwierasz drzwi jak dżentelmen. Mówisz mi codziennie dziewczyno, jesteś dla mnie wszystkim. Nieważne jak daleko dojdziemy. Chcę, żeby cały świat wiedział. Chcę cię bardzo, i nie będę tego miała w żaden inny sposób. Nieważne, co mówią ludzie. Wiem, że nigdy się nie złamiemy, bo nasza miłość została stworzona w USA – odpowiadam, wpatrzona w niego.
Podajemy sobie obrączki i zakładamy je nawzajem. Pastor oficjalnie ogłasza nas mężem i żoną.
- Pani Tomlinson - mówi Louis z nie ukrywaną dumą i całuje mnie delikatnie z dużą czułością.
Goście biją brawo i wiwatują. Jestem szczęśliwa.
Miałam niepotrzebne nerwy. Przecież wszystko musiało być dobrze. Uśmiecham się, kiedy mój mąż prowadzi mnie przez kościół.
Jedziemy do domu gdzie wszystko na nas czeka. Tam dopiero przyjmujemy gratulacje i mnóstwo prezentów. Od rodziców Louisa otrzymujemy dom. Dom w Doncaster. Całkowicie nasz.
- To za dużo... poza tym to wasza rodzinna pamiątka.. - mówię niepewnie gdy stoimy we czwórkę.
- Którą przekazujemy wam - mówi Madeline. - Jesteśmy rodziną, Courtney. Teraz czy tego chcesz czy nie, kochanie.
Patrzę na Louisa i przytulam się do jego boku.
- Dziękujemy.
Uśmiechają się do nas i odchodzą. Lou całuje mnie we włosy. Chowa do regału akt własności i wychodzimy do ogrodu.  Zatrzymujemy się jednak na tarasie.
- Ja również mam prezent. Przeprowadzamy się. Nie daleko. Parcela jest większa. Chłopcy będą mieli więcej siedzib.
- Głuptasie... - znów go całuję. Jest niesamowity.
- Lepiej zatańczmy zanim zaciągnę cię do sypialni - mruczy.
Nie potrafię powstrzymać śmiechu. Stajemy na środku parkietu i po chwili zostaje puszczona muzyka. Nasz pierwszy taniec.
Lou całuje moją dłoń, kiedy mu ją podaje i zaczynamy się kołysać. To cudowne uczucie. Jest moim mężem, trzyma mnie w ramionach i sprawia, że mam ochotę żyć by to wszystko trwało.
- Jesteś szczęśliwa? Jest tak jak chciałaś? - uśmiecha się.
- Jest znacznie lepiej - kładę głowę na jego ramieniu.
- Niespodzianka - szepcze mi do ucha.
Po chwili słowa jego przysięgi zostają śpiewane przez specjalnego gościa.
Tym razem nie potrafię się powstrzymać. Łzy pojawiają się w moich oczach by po chwili wypłynąć na policzki.
- Courtney, słońce, nie płacz - prosi cicho.
Kręcę jedynie głową i zarzucam ręce na jego szyję mocno się przytulając. Kołyszemy się wraz z innymi parami, a Ed Sheeran umila nam przyjęcie kilkoma utworami.
Ten wieczór jest magiczny. Przekracza wszystkie moje wyobrażenia i marzenia.
Szampan utrzymuje nasz nastrój. Ludzie, których nie znałam stali się milsi niż myślałam. Naprawdę jest świetnie.
~Louis~
Wiedziałem, że sobie nie odpuści. Musiał przyjechać. Razem z Liamem i jeszcze dwoma chłopakami, przechodzę przez dom i wychodzę. Zayn opiera się o auto.
- Czego tu? - warczę podchodząc do niego.
- Nie jesteś zaskoczony, że tu wjechałem? Popatrz, wpuścili mnie - rozkłada ręce.
- Dowiem się, który to. - zapewniam go na prawdę wściekły.
- Ojej - wywraca oczami. - Mam pomysł. Zawołajmy tu twoją dziwkę. Logan się stęsknił.
- O czym ty pieprzysz? - kim do cholery jest jebany Logan? Co on ma wspólnego z Courtney.
- Ach, nie powiedziała ci. Rozumiem - wzdycha.
Z auta wysiada jakiś brunet.
- Jak to jest być jeleniem, Louis? - Malik kpi, a z samochodu wysiada...Riley.
Nawet nie wiem kiedy strzelam. Pada obok auta nieżywy, a ja celuję w Zayna.
- Co on ma z nią wspólnego? - kiwam na obcego mi mężczyznę.
- Bez nerwów albo i ja wyjmę broń - syczy. Dobrze, że muzyka wszystko zagłusza. - Otóż drogi Logan chodzi z Courtney na zajęcia. Myślisz, że u kogo siedziała, kiedy się pokłóciliście? Chodziła do niego. A co tam się działo zostanie tajemnicą.
- Kłamiesz - wiem, że nie mogła tego zrobić. Powiedziała by mi, a o zdradzie... w ogóle nie ma mowy.
Jest szczera. Poza tym to Courtney. Ufam jej. Nie mogłaby robić takich rzeczy za moimi plecami.
- Skąd tyle wiem? Pomyślałeś, że najbliższa ci osoba może cię wydawać?
- Jesteś idiotą - teraz już wiem, że kłamie. - Mów prawdę żółtodziobie - patrzę na tego całego Logana. Zwariuję zaraz.
- Popatrz, nawet Horan przeszedł na moją stronę - prycha, wskazując na blondyna.
Niall nie patrzy na mnie. Podchodzi do Zayna i wymierza we mnie broń. Malik uśmiecha się, a na jego twarzy maluje się wygrana.
Do czasu. Horan odblokowuje broń i strzela w nogę mulata. Wymija go i staje obok mnie.
- Spierdalać stąd.
Logan chyba nie wie co się dzieje. Ludzie Zayna pomagają mu i szybko opuszczają mój dom. Travis i Liam zajmują się ciałem tego zdrajcy, a ja z mętlikiem w głowie wracam na przyjęcie. Czy ktoś jeszcze chce mi coś powiedzieć? Może to nie był tylko Riley? Courtney zna Logana? Lubi go? Wchodzę na górę do naszej sypialni. Widzę rzeczy pozostawione po przygotowaniach. Szukam jej telefonu.
No gdzie ona go do cholery dała? Jest. Biały iPhone leży na jej torebce. Odblokowuję go znanym chyba wszystkim hasłem.
Wpisuję swoje imię.
Włączam wiadomości i szukam tego Logana. Ufam jej, ale mogła paść próbą manipulacji.
ja mam takie hasło
Dużo tego jest. Pisali praktycznie codziennie i to sporo. Przecieram ręką czoło. Nie mam siły i czasu, aby czytać wszystko.Ten telefon tylko bardziej mnie zdenerwował. Nie Louis spokojnie. Właśnie o to im chodziło. Chcieli namieszać mi w głowie i wzbudzić wątpliwości. Odkładam komórkę. Wychodzę z sypialni. Idę na dół gdzie dopada mnie matka.
- Gdzieś ty znikł? Courtney nie może cię znaleźć.
- Już jestem - obejmuję ją ramieniem i całuję w skroń. - Pięknie wyglądasz mamo.
- Do ogrodu synek. Już - razem wracamy do gości.
Courtney tańczy razem z dziewczynami, kobietami. Biorę kieliszek szampana, rozmawiając chwilę z każdym po kolei.
Niall niby wyluzowany, ale nie spuszcza oka ze swojej żony.
- Zrobiłeś się strasznie opiekuńczy - zauważam.
- Ja? Nie wiem o czym mówisz - kręci głową.
- W ogóle - prycham.
- Zobaczymy jak Courtney zajdzie.
Wypluwam szampana na trawę. Gromię Horana wzrokiem i odstawiam kieliszek.
- No co? - patrzy na mnie rozbawiony.
- Zamilcz - kręcę głową. On jak coś powie to ja zawału dostaje.
Moja żona mnie zauważa i od razu podchodzi.
- Już myślałam, że uciekłeś.
- Ja? W życiu - uśmiecham się do niej.
- Więc gdzie byłeś ponad godzinę?
Nic nie mówię. Przyciągam ją i zaczynamy tańczyć. Zespół gra Stay with me. Podoba mi się ta piosenka.
Nigdy nie przywiązuję wagi do takich pierdół, ale dzisiaj zauważam wszystko. Obracam moją żonę i trzymam w ramionach. Niedługo jedziemy. Ona nic nie wie. Sam wszystko planowałem. Chciałem, żeby miała niespodziankę. Chyba mi się uda. Lecimy do Grecji.
- Kocham cię- słyszę jej melodyjny głos.
- Kocham cię - odpowiadam.
Bawimy się do później godziny. Wszystko jest tak jak powinno. Potem żegnamy się ze wszystkimi. Sam jest naszym kierowcą. Oczywiście Harry leci z nami.
Horana bym nawet siłą nie zaciągnął bo Caroline ma rodzić przed naszym powrotem. Dalej mi kretyn nie powiedział, co będzie mieć. Albo sam nie wie albo...przegram audi. Jeśli to będzie syn, to polegnę.
Siedzimy w samolocie, a Courtney poszła się właśnie przebrać. Nie za bardzo mi to odpowiada. Sam chciałem zdjąć z niej tę suknię. Wyglądała pięknie. Wraca ubrana w krótką, żółtą sukienkę, praktycznie całą zrobioną z koronki. Jej długie nogi świetnie wygląda w zestawie z wysokimi szpilkami.
- One są wygodne? - pytam z ciekawości.
Zabiłbym się po jednym kroku. Naprawdę.
- Wygodne - sprawdza stan swojej fryzury i siada obok mnie.
- Ale jak dolecimy, to zakładasz tę suknię z powrotem - mówię, kładąc dłoń na jej udzie
- Po co? - marszczy brwi.
- Dla zasady - całuję ją w szyję. I jutro też ją ubierze. Mamy sesję ślubną.
- Dobrze kochanie. Ubiorę ją.
- Jesteś taka piękna - mruczę.
Za dużo szampana.
- Mówiłeś - śmieje się głaszcząc moją dłoń.
 Biorę ją na swoje kolana. Całuję i przytulam żonę do swojej klatki. Tak najlepiej. Mieć ją przy sobie. Lot jest długi, więc obydwoje trochę śpimy.
 Przy lądowaniu budzi mnie pisk.
- Grecja!
 - Jezus Maryja - otwieram oczy i rozglądam się nieprzytomny.
 - Jesteś najlepszy - coś mnie atakuje i mocno całuje. No tak. To pewnie Courtney.
 Mruczę coś w jej usta. Uśmiecha się, jest szczęśliwa. I o to właśnie chodziło.
 - Boże, tak bardzo chcę się teraz z tobą kochać - dyszy i znów mnie całuje.
Od razu się rozbudzam.
- Wybacz, kochanie. Musimy wylądować - szepczę.
 Robi smutną minkę, ale nie widzę jej zbyt długo gdyż znowu atakuje moje usta.
Kiedy tylko stajemy przed lotniskiem, podjeżdża wynajęte auto. Harry jedzie za nami drugim samochodem.
Courtney zaczarowana cały czas patrzy przez okno. Zdecydowanie jej się tu podoba.
Obejmuję ją ramieniem i pokazuję jej różne punkty w oddali.
Po godzinie dojeżdżamy na miejsce. Brunetka od razu wyskakuje z auta. Wychodzę za nią. Do domu trzeba wejść po białych schodach, bo jest na szczycie. To nie tak daleko. Grecja była tak budowana. Dziewczyna łapie mnie za rękę i zmusza żebym szedł szybciej. Oczywiście co chwila patrzy czy wszystko jest ze mną w porządku. Jest kochana, ale przewrażliwiona.
- Mam nowe serce, kochanie. Nie męczę się - mówię. Na ostatnim schodku biorę ją na ręce i wnoszę do domu.
Śmieje się głośno, mocno trzymając mojej szyi.
Słyszę, że Sam zostawia nam walizki i wychodzi. Niosę żonę na taras.
- Ale tu ślicznie..
Obejmuję ją od tyłu. Słońce właśnie zachodzi.
Jestem z siebie cholernie dumny. Udało się. Jest tak jak planowałem.

Mam zamiar kochać się z moją żoną cały wieczór, całą noc i cały dzień. Aż nie padniemy z wysiłku.

środa, 18 listopada 2015

Rozdział 18

Przepuszczam Courtney w drzwiach. Wchodzimy do gabinetu pastora. Musimy ustalić datę ślubu.
Nie mam pojęcia dlaczego, a brunetka wydaje sie być bardzo zestresowana.
- Coś się stało? - pytam ją cicho.
- Sama nie wiem...
- Masz wątpliwości?
- Co? Nie, po prostu nie byłam w kościele bardzo dawno - mówi jeszcze ciszej niż ja.
- Wiesz, ja w ogóle nie powinienem mieć tu wstępu - odpowiadam. Antychryst. Po chwili za nami wchodzi pastor.
To całkiem miły facet. Wybór pada na 5 lipca. W zasadzie nie było większej różnicy. I tak zawsze jest ciepło. Stamtąd jedziemy prosto do restauracji na obiad.
- Dzisiaj masz drugie spotkanie z projektantką - przypominam jej.
- Wiem. Może tym razem uda nam się coś uzgodnić - mówi z nadzieją.
- Musi się udać - zapewniam ją. Kelner zapełnia jej kieliszek.
Uśmiecha się tylko i bardziej skupia na makaronie przed sobą.
- Mam dzisiaj przymiarkę smokingu. Co z tym tortem?  Wybrałaś?
- Mieliśmy to zrobić razem - przesuwa kieliszek z alkoholem w moją stronę. - Ja wrócę.
- Nie - podaję jej go znów. - Możemy wybrać razem, ale ja się na tym nie znam.
- Jeśli masz ochotę się napić.... ja nie mam. - zabiera mi brokuły z talerza. - Wybierzemy razem.
Przyglądam jej się przez chwilę.
- Świetnie. A może dzisiaj wieczorem weźmiemy wino i koc, będziemy się kąpać w basenie i oglądać gwiazdy. Pasuje?
- Cóż za romantyczny pomysł... - przyznaje z uznaniem. - Zobaczymy skarbie.
- Jak na uczelni? - pytam, kończąc jeść.
Widocznie się spina, ale przyjmuje na twarz maskę.
- Świetnie. Najgorsze egzaminy mam już za sobą.
- No i co dalej? Bo widzę, że chyba jednak coś jest nie tak.
- Może jednak się napijesz?
- Przestań - mówię od razu.
- Przykro mi Louis, ale nie mogę ci powiedzieć.
- Jednak musisz. Widzisz, że ukrywanie pewnych spraw nam nie wychodzi.
- Pewnych twoich spraw - zaznacza. - To nie jest istotna sprawa kochanie. Naprawdę.
- Skoro nie jest to czemu nie możesz mi powiedzieć? - unoszę brew.
Kiwam głową na kelnerkę. Blondynka przynosi nam rachunek.
- Bo się zdenerwujesz - mówi cicho i spokojnie.
- Zapewne tak będzie - mówię, płacąc.
- W domu.
Wychodzimy z restauracji. Trevor zabiera ją do domu. Ja jadę swoim autem do firmy. Przymiarka.
~*~
Courtney
Wreszcie dostałam obiecanego kotka. Z tą różnicą, że zamiast jednego w koszyku były dwa. Dwie, cudowne, małe, puszyste kulki.
Jeden to chłopiec. Drugi to dziewczynka. Są takie cudowne. To nie rodzeństwo. To para. Jestem wniebowzięta. Są takie kochane. Całuję Louisa długo i dziękuję mu już setny raz.
- Przelej na nie dużo czułości - opiera się na łokciu leżąc na łóżku.
- Są malutkie, potrzebują tego.
- Jesteś teraz ich mamą. Jak je nazwiesz?
Biorę oba i przytulam do swojej klatki. Są takie ciepłe i mięciutkie. Już je kocham, Miauczą coś w moją pierś. Uśmiecham się pod nosem.
- Chcesz je potrzymać? - pytam mężczyzny.
- Daj chłopaka - wyciąga rękę.
Podnoszę delikatnie białą kulkę i kładę na dużej dłoni Louisa.
- Więc jak ma na imię - pyta.
- Może Snow?
- No, a drugiego Grey. Patrz, idealnie. Tyle, że dałaś mi dziewczynkę - pokazuje.
- Ojej - chichoczę.
Muska ustami mój nos i podnosi kociątko do góry. Snow wyostrza pazurki, rozciągając się. Zabawnie to wygląda. Ten facet sprawia, że z dnia na dzień kocham go jeszcze bardziej. Uśmiecham się pod nosem. Grey chodzi po moim brzuchu, miaucząc. Kończę powoli rok akademicki, więc będę w domu. Po ślubie tym bardziej.
On uważa, że mogę się uczyć, robić co chcę, ale pracować będzie on. Pieniędzy nam nie brakuje, ale potrzebuję jakiegoś zajęcia. Cokolwiek.
- Trzymaj - podaje mi Snow i całuje mnie w policzek.
Jego zarost lekko mnie kłuje. On tak chce iść do ołtarza, sam mnie uprzedził.
Już ja dopilnuje żeby tak się nie stało. Mam jeszcze trochę czasu, żeby go przekupić.
- Louis... - zaczynam słodkim głosem.
- Słucham? - podnosi się i idzie do garderoby.
- Wiesz, że one są bardzo małe... więcmusząspaćznamiprzeznajbliższyczas. Tak bardzo cię kocham.
- Chyba żartujesz - wygląda zza drzwi. - Nie ma mowy. Dadzą sobie radę. Mogę spać w koszyku pod ścianą.
- Nie mogą. Są za malutkie - bronię moje kociaczki.
- Skarbie, to nie są dzieci - wzdycha.
- Są. Bezbronne i nasze.
- W co ja się wpakowałem - mruczy i znów znika w garderobie. Wychodzi w idealnym garniturze.
Uśmiecham się szeroko. Uwielbiam go w garniturach. No i często w nich chodzi, więc często go tak widzę. Całuje mnie w czoło i schodzi na dół.
- I zostaliśmy sami - mówię do zwierzątek i je przytulam.
Trzeba je nakarmić.  Na pewno są głodne. Biorę je i schodzę na dół. Louis kupił im śliczna, kolorową miseczkę.
Gabriell już ją na pełniła. Kotki jedzą. Były naprawdę głodne. Uśmiecham się patrząc na nie. To był cudowny prezent.
Będę o nie dbać. Obiecuję sobie sama.
Siadam na podłodze obok nich i się im przyglądam. Fajnie by było gdyby się stały parką. Może byłyby z tego dzieci. Ojej. Louis by zwariował. Ale ja tak bardzo chcę. Byłaby cała rodzina. Bawię się z kotkami przez dobrą godzinę. Jednak potem muszę się zbierać. Mam zajęcia. Gabriell obiecuje patrzeć na maluchy, ale dla bezpieczeństwa i tak wkładam je do wysokiego kosza żeby nie mogły z niego wyjść. Szykuje się i wychodzę.
Jak będziemy mieć dzieci, to oczywiście, że ja będę ich pilnować. Wtedy będę w domu ciągle. Wiem, że Louis mi pomoże. Ale na razie mamy nasze kotki i z nimi jest trochę łatwiej. Cieszę się, że przynajmniej temat uczelni mój narzeczony puścił w niepamięć. Jest jedna rzecz i nie chce żeby o niej wiedział. Mianowicie mój Wykładowca nie daje mi spokoju. To znaczy... nazywa Louisa moim sponsorem. Powtarza, że to chętnie również mnie wesprze. Takie głupoty. Szczerze mam tego dość, ale boję się, że brunet mógłby coś mu zrobić.
Wiem, że jest porywczy. Bardzo łatwo może...Tak, może go zabić. Nie chcę czegoś takiego. Rok się skończy i może już na czwartym mi odpuści.
Wchodzę do budynku i kieruje się do kawiarenki. Przez maluchy zapomniałam o śniadaniu. Jestem głodna i to bardzo. Dzisiaj projektantka pokaże mi suknię. Podobno ją skończyła. Nie mogę się doczekać.
- Cześć - Logan wyrywa mnie z rozmyslen.
Mój kolega z zajęć staje obok mnie i posyła uśmiech.
- Cześć - zabieram swoje drożdżowe ciastko i całuje go w policzek. - Pokazać ci coś?
- Co takiego? - pyta brunet.
Wyciągam telefon i pokazuje mu masę zdjęć swoich kotków.
- Urocze - stwierdza rozbawiony. - Może wpadniesz dzisiaj na imprezę? Domówka.
- Dzisiaj? Mam przymiarkę sukni.
- No ale impreza jest wieczorem - wzrusza ramionami.
- Zobaczę...
- Jak coś to przyjdź tu - podaje mi adres i dopija kawę. Potem idzie na własne zajęcia.
Chowam to do torebki i idę do auli.
Myślę o swojej sukni. Tak bardzo chcę już zobaczyć jak wygląda. Chcę ją przymierzyć i wreszcie poczuć, że to wszystko ma się stać na prawdę. Będzie ślub jak z bajki. Kościół w którym go weźmiemy jest katedrą. Będzie tyle ludzi. Cała jego rodzina gdzie znam zaledwie kilkoro z nich. Ode mnie nie będzie nikogo. Nawet z uczelni nie mam kogo zaprosić. Nie chcę o tym myśleć. Nie. Ani przez chwilę. Biorę swoje rzeczy i wychodzę trochę przed zakończeniem wykładu. Wychodzę na świeże powietrze. Uwielbiam pogodę w Miami. Zawsze ładna.
Biorę głęboki oddech i idę się przejść. Będę szczęśliwa. Będzie dobrze. Louis o to zadba.
Zakładam okulary przeciwsłoneczne. Idąc zauważam sklep dla dzieci. Może znajdę jakieś fajne kocyki dla kotków. Kupuje ich całą masę. Jeszcze parę innych drobiazgów. Przy wyjściu zostaje napadnięta przez dwóch fotografów. Przez te flesze całkiem ślepnę. Cholera!
- Rozejść się - słyszę głośny głos Travisa.
Potem obejmuje mnie i gdzieś prowadzi. Pewnie do auta.
W końcu bezpiecznie siedzę za przyciemnionymi szybami. Nie miałam pojęcia, że coś takiego będzie miało miejsce. Do tej pory interesowali się mną tylko kiedy byłam z Louisem.
Teraz najwidoczniej jestem celebrytką. Boże, to tak ma wyglądać? Zero prywatności? Zaraz w gazetach zobaczę, że spodziewam się dziecka.
Ja to nic. Louis to zobaczy. Wszyscy to zobaczą. O matko... Będą plotki. No nie. Zakrywam twarz dłońmi.
~*~
Louis
Wchodzę do mojego biura i dostrzegam gazetę na biurku.
" Znamy już powód ślubu "
Wielki tytuł, a na jego tle Courtney przed sklepem niemowlęcym z kilkoma statkami.
Kubek wypada mi z ręki. Biorę gazetę i otwieram artykuł. Kupowała rzeczy dla dziecka. Dla Caroline? Niemożliwe. To się kupuje po porodzie. No chyba, że jest się w ciąży. To słowo boli mnie, kiedy tylko o nim myślę. Nic z tego nie rozumiem. Co ona tam robiła? Cholerne brukowce. Nie jest w ciąży. No nie jest. Nie wiem dlaczego tam była, ale nie jest.
- No kurwa! - Rzucam tym w ścianę i siadam w fotelu.
Zamykam oczy, odchylając głowę. Staram się uspokoić. Ona mi to wyjaśni.
Dzwonię do Liama i karze mu ją tu przywieźć. Teraz. Nie interesuje mnie co robi. Chcę wiedzieć. Inaczej będę przeżywał cały dzień. Odwołuje dwa najbliższe spotkania. Courtney przyjeżdża godzinę później. Podchodzę do drzwi i łapię ją za ramię. Sadzam dziewczynę na krześle.
- Też się Stęskniłam - wyszarpuje rękę z mojego uścisku.
- Co to jest? - pokazuję jej gazetę. Pytam spokojnie.
- O to jesteś zły? - pyta zdziwiona.
- Nie jestem zły. Pytam co to jest. Możesz mi wyjaśnić. O czymś nie wiem?
- Gdybym zaszła to byś wiedział jako pierwszy - mówi urażona.
- Nie wiem. Ostatnio coś przede mną ukrywasz - podchodzę do okna.
- Kupowałam rzeczy kiciom - słyszę cicho za plecami.
Prycham pod nosem. I po to ta cała afera. To tylko rzeczy dla kotów.
- Kupiłam im takie śliczne kocyki i pluszaka i taki zawijak....- i się zaczęło.
Opowiada mi wszystko. Każdy szczegół. Uciszam ją pocałunkiem. Uśmiecha się i oplata mój kark nie chcąc pozwolić mi się odsunąć. Jest moim słoneczkiem. Ufam jej. Ona by mnie nie okłamała.
- Lubię, gdy mnie tak uciszasz.. - szepcze przy moich wargach.
Śmieję się. No jasne, że lubi. Podnoszę ją z krzesła. Ona jednak nie puszcza mnie więc ląduje na moich biodrach. Opieram się o biurko. Wołam sekretarkę. Musi posprzątać tę kawę. Courtney jak zwykle nie specjalnie przejmuje się osobą trzecią. Całuje na zmianę moje usta i szyję.
- W czym ci przeszkodziłem? - pytam.
- Jadłam czereśnie.. - ogląda się za wychodzącą kobietą i gdy drzwi się zamykają znów patrzy na mnie - Dalej mam na nie ochotę - sięga do kieszeni spodni i wyciąga prezerwatywę z rysunkiem tego właśnie owoca. - Na specjalne zamówienie..
- Naprawdę - mruczę i łapię w zęby opakowanie. Rozrywam prezerwatywę.
Staje przede mną i zabiera mi gumkę.
- Zestresowałeś się, kochanie, tym artykułem. - oblizuje usta. - Na fotel.
Całuję ją i siadam. Lubię, kiedy mnie rozluźnia.
Klęka przede mną, trochę pod biurkiem i zsuwa moje spodnie razem z bokserkami. Nakłada gumkę i sekundę później znajduje się w jej ustach.
O kurwa...Już zapomniałem jak świetnie ona robi mi dobrze. Wplątuję palce w jej włosy. Uwielbiam to. Jej usta wokół mnie...Nie oszczędza się. Porusza głową szybko i dynamicznie nie zmieniając rytmu ani na chwilę. Syczę przez zęby. Niewiele mi brakuje. Gdy dokłada rękę, jest po mnie. Szczytuje długo i intensywnie. W końcu dochodzę do siebie. Wyrzucam prezerwatywę i ubieram się.
Dziewczyna w tym czasie bardzo zgrabnym ruchem wyrzuca gazetę. Otrzepuje teatralnie dłonie i posyła mi uśmiech.
- No tak.  I po sprawie - mówię. - Muszę pracować, kochanie. Możesz mi pomóc jak chcesz.
- Lubię ci pomagać. Baaardzo lubię - wskakuje na moje kolana.
- Oj ja wiem - całuję ją w ramię i wyjaśniam co robimy.
Zostaje ze mną i zajmuje się tym co potrafi robić. Oczywiście wyciąga mnie wcześniej do domu bo te dwa wszarze czekają.
To wszystko dla dobra ogółu, Louis. Pamiętaj. Lepiej to niż już dzieci.
- Mama wróciła - zaraz od progu biegnie do naszego pokoju. - Louis!
- Słucham?! - rzucam marynarkę na kanapę.
- Nie ma jednego! - słyszę, że już płacze.
Wzdycham ciężko. Na pewno jest w domu. Może gdzieś sobie chodzi. Idę na górę. Courtney kuca przy łóżku i zagląda pod nie. Nawet Grey patrzy na nią głupio.
- Kochanie, on nie zginął, dobrze? Będzie głodny to przylezie.
- Coś mu się mogło stać..
- Tak, pewnie zaatakował go Jerry.
- Louis - Patrzy na mnie zła. - Snow? Kici, Kici...
Wywracam oczami i otwieram garderobę.  Muszę znaleźć tego pulpeta, bo inaczej nie da mi żyć.
Jebany tuptuś. Wycieczki sobie urządza. Szukam go na szafkach. Może gdzieś się wdrapał. Widocznie chciał pozwiedzać, a ta urządza panikę.
- Snow, chodź tu, bo wylądujesz w basenie, a potem wysuszę cię suszarką. Zobaczysz jak fajnie być pudlem!
- Nie mów jej tak - dostaje poduszką od brunetki
- Zasłużyła - marudzę.
Wychodzę z pokoju. Może któryś z chłopaków ją widział. Dokładnie  na przeciw mnie, biegnie, a raczej toczy się biała kulka.
- No witam panią - łapię kota za kark i wnoszę do sypialni.
Drze się chyba na cały dom i wierci.
- Jak ja cię nie znoszę - mruczę i podaję ją Courtney.
- Moje maleństwo - bierze ją w ramiona. 


- Grey, one są niemożliwe - patrzę na drugiego kota.
Ten siedzi w koszyku i przekrzywia głowę, gdy do niego mówię.
- Nie interesuj się - macham na niego ręką i idę na dół. Dajcie mi obiad.
Przecież ja mogę nie jeść. Najważniejsze żeby koty były najedzone i bezpieczne.

One sobie dobrze radzą, ale...Nieważne. Niech się nimi opiekuje. Tylko, żeby o mnie nie zapomniała. Choć dzisiaj w biurze zdecydowanie nie czułem się nie kochany. Dobra. Jednak przyznam, że jak już o mnie pamięta to jest cudownie.