sobota, 26 września 2015

Rozdział 12

~Louis~
Wypijam trzecią kawę i molestuję klawiaturę komputera. Mam już serdecznie dość planowania. Wszystko mnie dzisiaj niemiłosiernie wkurwia. Nawet sekretarka dostała trzy razy więcej roboty. Jak się nie wyżyję to zrobię komuś krzywdę. Może siłownia? To byłby dobry sposób. Nie chcę wracać do domu nabuzowany. Nie mam siły się kłócić. Musiałem jej powiedzieć i tak za długo zwlekałem.
Teraz jest tak dziwnie. Courtney wraca późno jakby mnie unikała. Ba. Ona
z pewnością mnie unika.
Przestrzeń. Świetnie. Zajebiście. Nie zmuszę jej do niczego. Mam wybór. Wciąż go ma. Podnoszę się i wychodzę z gabinetu. Wołam Harry'ego. Z nim jadę na siłownię. Nie mam wyjścia. Jak wrócę do domu i ona znów będzie odpowiadać lakonicznie, to coś rozniosę.
Wszystko musze ogarnąć i znosić. Nie mogę wybuchnąć. Trzeba ogarnąć każdy z tych problemów i się z nimi zmierzyć.
- Styles - jęczę, uderzając w worek. - Jak mam do niej dotrzeć?
- Najpierw buty. Potem podstępem bluzka, spodnie, a dalej jest już z górki - mówi trzymając mój cel.
- Zabawny jesteś - prycham, truchtając w miejscu. Courti nie jest łatwa.
Spędzamy na siłowni dobre dwie godziny. Oczywiście po naszym powrocie mojej dziewczyny jeszcze nie ma.
- Gdzie ona się włóczy po zajęciach? - pytam Liama, leżąc na kanapie. Nie mogę się tak wysilać, ale co zrobię kiedy muszę.
- Różnie. Biblioteka, park, albo akademik.
- Akademik? - siadam gwałtownie. - Co ona tam robi?
- Może kogoś odwiedza..- sugeruje mój ojciec znudzonym głosem.
- Weź się nie odzywaj - warczę do niego.  - Gdyby nie ten twój szajs to bym nie musiał kłamać.
- I stać by cię było na taki dom, taki ogród i opiekę do niego. Czyli nie poznał byś Courtney. Nie ma za co.
- Po prostu...- rzucam w niego pilotem i opadam na plecy.
Jemy późny obiad i każdy zajmuje się swoimi sprawami. Brunetka wraca koło ósmej
z bukietem różnokolorowych tulipanów.
- Od kogo to masz? - pytam ostro. - I od dzisiaj wracasz od razu po zajęciach.
- Kupiłam. Dla twojej mamy. - pokazuje mi paragon.
- Mojej mamy? - teraz to mnie z nóg ścięło. - I tak wracasz po zajęciach.
- I tak wiem, że za mną łażą. Wrócę kiedy nie będę miała nic do załatwienia. - mówi spokojnie i ściąga buty.
- A co ty masz takiego do załatwienia? Spacer? - pytam zdenerwowany.
- Nie unoś się. Proszę cię. Ty i tak jesteś zajęty całymi dniami.
- Jestem zajęty tyle ile jesteś na tej uczelni.
- Byłam u znajomych - idzie do kuchni z wazonem i bukietem.
Patrzę w sufit. Daj mi cierpliwość albo zamknę ją w tym domu.
Wiem, że robi to trochę specjalnie.
- Wypłacili mi dzisiaj stypendium więc zapraszam cię na jakąś kolację, hm? - słyszę
z pomieszczenia obok.
Ruszam do kuchni. Opieram się o framugę i lustruję ją wzrokiem. Ma na sobie prostą spódnicę i blado różową koszulę. Wygląda pięknie jak zawsze, ale jestem zbyt zły, żeby prawić komplementy.
- Cieszę się. Zaprosić mnie możesz, ale zapłacić już nie.
- Skoro zapraszam, to płace. - mówi nie patrząc na mnie.
- Nie będziesz płacić, jesteś moją kobietą, a to jest niepodważalna zasada, więc nie wynajdujmy kolejnego powodu do sprzeczki, bo już nimi rzygam.
Nie odpowiada. Wkłada kwiaty do naczynia i delikatnie je układa.
oczami i wychodzę.
Już myślałem, że jest lepiej. Że na prawdę razem wyjdziemy. Szlak mnie trafia na samo wspomnienie tych myśli, że dostała te kwiatki od jakiegoś kutasa. Uciąłbym mu jaja
i z rzucił z mostu. Przysięgam, że bym go zabił. Nikt nie ma prawa adorować mojej kobiety. Upartej, nieznośnej kobiety. Drogę do salonu przecina Mo zdyszany Harry. Stawia na środku skrzynkę z bronią. Chwila. Miało być tego więcej i miała być inna.
- Co to kurwa jest? - pytam przez zęby.
- Takie przyszło - mówi bezradnie - może lepiej to schowam?  - patrzy sugestywnie
w stronę sylwetki mojej dziewczyny.
- Zabieraj to - wychodzę przed dom zapalić. Piknie mi to serce szybciej niż mrugnę. Mówię wam.
W połowie szluga przerywa mi Courtney.
- Przez ciebie na prawdę zamieniam się w gderliwą babę. Nie chcę taka być, ale..  Nie wolno ci palić. Myśl trochę. - jeździ po mnie z góry na dół przez dobre dziesięć minut.
- Zamknij się, kobieto - łapię jej podbródek i wpijam w słodkie usta.
Oddaje pocałunek i czuję, że jej mięśnie od razu się rozluźniają, a ona cała uspokaja.
Ktoś jej w końcu kij z...Nieważne. To jednak moja dziewczyna i wolę nie ryzykować nawet myślami.
Odsuwa się biorąc oddech.
- Nie pal więcej. - całuje jeszcze mój policzek i czeka aż wejdę z nią z powrotem do domu.
Gaszę papierosa i idę za jej zgrabnym tyłeczkiem. W efekcie i tak nie idziemy na tą kolację. Courtney czyta jakiś podręcznik robiąc notatki, a ja jeszcze raz sprawdzam tą dostawę.
- Rozmawialiśmy o innej broni - mówię do telefonu. - Posłuchaj, Smith nie interesuje mnie co miałeś na magazynie. Nie zamawiałem tego gówna. Chcesz mieć śrut w dupie?
Słyszę dobrze mi znany i już tak dawno nie słyszany chichot. Courtney leży na łóżku machając nogami. Wygląda uroczo. Rozprasza mnie.
Udaje mi się nastraszyć tego dupka. Ma czas do jutrzejszego wieczora.
Rzucam pierdolonego iPhonea na pierdoloną szafkę i siadam się obok małej. Bawię się jej włosami. Nadużywam przekleństw. Zdecydowanie muszę zacząć brać jakąś melisę albo inny szajs.
- Przeszkadzasz mi - odtrąca moją rękę.
- Znalazła się taka skupiona. Studentka - przedrzeźniam ją.
Macha na mnie tylko ręką i nic nie mówi. Łazi gdzieś całymi dniami to nauka zostaje na późne godziny.
- O nie. Wieczorami to ty jesteś dla mnie - zrzucam podręcznik na podłogę i obracam dziewczynę. Opada na plecy. Przesuwam rękoma po jej ciele.
- Idź sobie wstrętny palaczu - próbuje mnie odepchnąć.
- Miła jesteś, nie ma co. W sobotę mam niespodziankę - całuję ją w nos i biorę na ręce. Niosę ukochaną do łazienki.
- Nie rób mi niespodzianek kiedy ja nadal jestem na ciebie zła. - mówi poważnie.
- Trudno. Pojedziesz zła - stawiam ją i puszczam wodę.
- Louis, mówię poważnie. Nie chcę żadnej niespodzianki. Twoja ostatnia trzyma mnie do teraz.
- Przykro mi. Pojedziemy tam czy tego chcesz czy nie - wzruszam ramionami.
Wychodzę z łazienki i schodzę na dół. Wbiegam do kuchni. Przesuwam Gabriell od kuchenki.
- Masz wolne. Do widzenia.  Dobranoc.  Kocham Cię.
Patrzy na mnie tylko podejrzanie, ale wychodzi. Uwielbiam tą kobietę. Rozumiemy się bez zarzutu.
Otwieram lodówkę i wyciągam produkty. Wszystko robię szybko, ale zjadliwie. Na tak szybkich obrotach to ja już dawno nie jechałem. Adrenalina robi swoje.
Dobra, ile ona się będzie kąpać? Zerkam na zegarek. Dam radę. Oczywiście, że dam.
Efekt końcowy jest nawet bardziej zadowalający niż się spodziewałem.
- Jestem świetny - przeczesuję włosy palcami i niosę kolację na górę.
Słyszę, że dziewczyna właśnie wychodzi z wody. Stawiam tacę na łóżku. Ja nie jestem romantyczny, ale ona ma tu świeczki. Courtney wchodzi dosłownie kilka minut później. Staje w progu zdziwiona i patrzy na mnie.
- Także ten...- zdmuchuję zapałkę.
- Przecież ty nie gotujesz - mówi zawiązując szlafrok.
- Ale ugotowałem - podchodzę do niej.
- Widzę właśnie.. - przenosi wzrok z jedzenia na mnie.
- Wcale nie. Mogłaś pomyśleć, że to kucharka.
- Gabriell nie dałaby jasnego chleba. Uważa, że to zabójstwo.
- Spieszyłem się, dobrze misiu? Więcej wyrozumiałości.
- Tylko mówię. - wzrusza ramionami.
- Siadaj - kiwam głową na łóżko.
Wymija mnie i tak właśnie robi. Jako pierwszą zjada czereśnie z miski z owocami.
Cóż by innego. Siadam obok niej i jej się przyglądam.
- Ty nie będziesz jadł? - pyta zerkając na mnie.
Wzruszam ramionami. Wolę ją podziwiać niż jeść.
Ona jednak robi mi kanapkę i podaje. Sama w ogóle nie spieszy się ze zjedzeniem tego wszystkiego.
W zasadzie nie ma takiej potrzeby.  Mamy bardzo dużo czasu.
Zazwyczaj panna Evans nie jada po dziewiątej, ale dzisiaj nawet nie mruknęła. Odkładam pustą tacę na szafkę. Opieram się na łokciami i bawię włosami dziewczyny. Dokładnie wiem, co jest w sobotę. Jej urodziny. Nie mam ochoty na imprezy, chcę ten dzień spędzić z nią. Każdy wie, że jestem egoistą. Skończy 22 lata. Kocham ją tak bardzo i wiem, że ona mnie też.
Poza tym jestem z niej dumny. Jest świetna na uczelni. Może czasami nie idzie na zajęcia, to prawda, ale wszystko nadrabia.
Będzie między nami tylko lepiej. Wiem to. Chyba nie pozwoliłbym jej odejść. Nawet jakby tego chciała. Po prostu oszalałbym.
- Co dzisiaj robiłeś?
- Wyżywałem się - kładę się na plecach.
- To znaczy siłownia?
- I ludzie w firmie.
- Jesteś okropny. - kręcę głową.
- To prawda - zgadzam się z nią poważnym głosem.
- Masz - wyciąga z torebki jakieś pudełko.
- Co to jest?
- Tabletki ziołowe. Na uspokojenie.
Wybucham śmiechem. Nie umiem się powstrzymać. Przydadzą się.
- Mówię poważnie Louis. Jedz je.
- Wiesz, że to nic nie da? Wystarczy, że osły zrobią coś źle. Ale dobrze, będę brał. Będę spokojny i potulny.
- Chodzi mi jedynie o twoje nerwy. Naprawdę - całuje mój policzek i wstaje.
Ściąga szlafrok i obchodzi łóżko żeby położyć się ze swojej strony.

Wzdycham i też się podnoszę. Idę do łazienki. Gdy wracam już śpi wtulona w poduszkę. Kładę się obok niej i mocno przytulam. Czując jej ciepło zasypiam.

~~~~*~~~~~
Skarby moje zajrzyjcie tutaj >>> http://uliczkami-barcelony.blogspot.com/

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 11





Wychodzę z łazienki mając na prawdę dużą nadzieję, że Louis już śpi. Idę jutro do ginekologa i będę mogła się z nim kochać, a nienawidzę mu odmawiać. Chyba nigdy jeszcze tego nie zrobiłam, więc i on nie jest do tego przyzwyczajony.
W sumie mógł się poczuć dziwnie. Może jednak nie będzie zły. Ale on nie śpi. Siedzi na łóżku, bawiąc się telefonem. Podrzuca go i łapie.
- Uderzysz się - z poświęceniem nawet ubrałam w łazience szlafrok.
- Musimy porozmawiać - odkłada komórkę i wstaje. Ma na sobie tylko spodnie dresowe. Wychodzi z pokoju, zostawiając drzwi otwarte.
Wyciągam swoją koszulkę i niepewnie idę za nim. Co się mogło stać? Schodzimy po schodach do salonu. Tam zebrał wszystkich pracowników. Czyli głównie ochronę.
Marszczę brwi stając przy oknie. Kompletnie nic z tego nie rozumiem.
- To - obejmuje gestem chłopaków - nie są ludzie za których ich miałaś, a ja - pokazuje na siebie - nie jestem tylko szefem firmy.
- To znaczy? - żaden z chłopaków nie patrzy w moją stronę.
- To znaczy, że każdy z nich jest członkiem mafii - opiera się rękoma o stół.
Zatyka mnie. Chyba jestem mało inteligentna bo w życiu bym na to nie wpadła.
- A ja jestem ich bossem. Zresztą przejąłem to po ojcu. Teraz wiesz. Idźcie stąd - rozkazuje i zostajemy sami.
Obejmuję się ramionami i staram to wszystko przyswoić. Naprawdę się nie zorientowałam. Teraz wszystko ma sens. Broń, ochrona, system. Każdy wiedział z wyjątkiem mnie. Jesteśmy razem ponad dwa lata, a ja nic nie widziałam.
- Możesz coś powiedzieć? - staje przede mną. - To nie było łatwe, musiałaś mi ufać, wiedzieć, że cię nie skrzywdzę. Zrozum, że ot tak nie mogłem ci powiedzieć.
Jak mogę mu ufać skoro tak długo mnie okłamywał. Okazuję, się że go nie znam. Ta wiadomość to bardzo istotna wiadomość. Jest przestępcą. Zapewne kradnie. Że nie wspomnę już....o zabijaniu. Boże, to okropne. Sama nie wiem co czuję.
- Widzę, że dzisiaj nie pogadamy - mówi i idzie do drugiego skrzydła.
Czuję napływające łzy więc szybko zmierzam z powrotem do sypialni. Wydaje mi się, że nie powinnam tu zostać po czymś takim. Przynajmniej dopóki nie poukładam sobie tych kilku spraw w głowie. Mój kochany Louis jest gangsterem. Powiedział mi to. Po dwóch latach. Z jednej strony dobrze, że w ogóle wiem, ale z drugiej mógł być wcześniej szczery. Nie boję się go. Czuję, wiem, że mnie nie skrzywdzi. Jednak to nie zmienia faktu, że to co robi jest złe. Bardzo złe. Czuję się jak w Ojcu Chrzestnym. Biznes rodzinny. To takie...Jezu. Muszę to sobie przyswoić. Ubieram jakieś dresy i zwykłą koszulkę. Pakuję kilka rzeczy zastanawiając się gdzie mogłabym zostać przynajmniej na te kilka dni. Caroline i Niall jeszcze nie wrócili, więc do nich nie ma szans. Za mną pewnie i tak pójdzie Travis, Trevor czy Bóg wie który.
Myśl Courtney, myśl... Hotel odpada. Gdyż nie chcę brać od Louisa pieniędzy.
Nie mam pojęcia. Nie mam jakiś super przyjaciół ani bliższych koleżanek.
- Bez niego jesteś niczym - mówię do siebie wiedząc, że taka jest prawda. Jestem kompletnie uzależniona.
Siadam na łóżku obok torby z ubraniami. To dlatego te wszystkie zdarzenia były takie dziwne, nie wyjaśnione. A Caroline pewnie wiedziała.
Pomimo to wyszła za Nialla. Boże czuję się tak bardzo zagubiona.
Nie mam o tym z kim porozmawiać. To jest dla mnie ciężkie. Myślałam, że po prostu pójdziemy spać. Nie spodziewałam się takich niespodzianek.
Muszę coś wymyślić. Wiem. Pójdę do akademika. Ludzie z mojego roku z pewnością pozwolą mi zostać na trochę
Słyszę pukanie do drzwi. Widzę, że do środka zagląda mama Louisa.
Domyślam się, że nie przeszła tu na pogaduchy.
- Cześć, mogę? - pyta.
- Oczywiście - nogą wsuwam walizkę pod łóżko.
Matka Louisa siada obok mnie.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozumiem twój szok oraz cała rodzina ci ufa, jeśli chodzi o tę informację. Nie myśl o nas źle. Ale na świecie potrzebni są i przestępcy i policjanci. Nie umiem ci tego wyjaśnić i nie zawsze popieram męża.
- Oni zabijają, prawda? - pytam wpatrzona w swoje dłonie na kolanach.
- Rzadko, w szczególnych przypadkach. To bardziej handel - wyjaśnia.
- Czuję jakby mnie wykorzystał…
- W jaki sposób? Kocha cię, bo gdyby tego nie czuł, nigdy byś się nie dowiedziała. On się bardziej boi niż ty - obejmuje mnie ramieniem.
Opieram głowę o jej ramię. Mam taki mętlik w głowie. Nie umiem sobie z nim poradzić. Zazdroszczę Louisowi takiej mamy.
Sama nie miałam swojej, nawet jej nie pamiętam. Ojca też.
- Myślisz, że powinnam się wyprowadzić? Nie zniosę takiej atmosfery między nami.
- Możesz pojechać do nas. Chciałabym, abyście się dogadali, bo chyba żadne z was nie chcę się rozstawać.
- Tak bardzo go kocham.. - mówię na skraju płaczu.
Przytula mnie do siebie i lekko kołysze.
- I dobrze go znasz, więc nie musisz się obawiać. A jakby coś ci powiedział, to dostanie w pysk i tyle.
- Dlaczego aż dwa lata?
- Hej, Courtney, jestem szefem gangu, kradnę i zabijam, gdy mi ktoś podpadnie, umówisz się ze mną?
- Bronisz go bo to twój syn. - mruczę.
- Nie - zaczyna się śmiać. - Byłam w podobnej sytuacji. Po prostu bym się wystraszyła i uciekła, zanim bym się zakochała.
- To podstępne - przecieram oczy.
- W pewnym sensie tak, masz rację - zgadza się ze mną i podaje chusteczkę.
- Dziękuję - biorę ją i wydmuchuje nos.
Odgarnia mi włosy z czoła czułym gestem. Siedzimy w ciszy, znów mnie przytula i dodaje trochę otuchy.
Wiem, że chcę dobrze i daje mi tylko szczere rady.
- Zostanę.... potrzebuje zostać.
- Na pewno? Nikt cię nie zmusza, jeśli musisz to przemyśleć. Tylko nie odchodź od niego bez rozmowy. Jeśli w ogóle masz zamiar odchodzić.
- Wiesz, gdzie jest?
- W sercu domu.
Kiwam głową i wstaje. Jeszcze raz ocieram łzy.
- Dziękuję…
- To ja ci będę dziękować jak dasz mi w końcu wnuka - uśmiecha się i też wstaje.
Uśmiecham się delikatnie i wychodzę. Idę szukać mężczyzny. Serce domu. Fajnie. Ale nie mam pojęcia gdzie to jest. Nie byłam w drugim skrzydle. To bardziej dla pracowników. Poprawiam sweter na swoich ramionach i otwieram kolejne drzwi. Jakaś pracownia komputerowa. Dosłownie. Pełno monitorów, sprzętu i wszystkiego. Nawet niektórych rzeczy nigdy nie widziałam na oczy. Louis siedzi w jakimś głębokim fotelu tyłem do drzwi.
- Mówiłem wam wypierdalać dzisiaj z domu - warczy, nie odwracając się.
- Najpierw chciałam porozmawiać... - odzywam się niepewnie.
- Courtney - odwraca się w fotelu i wstaje. - Wchodź.
- Więc to jest to serce domu..- rozglądam się nie widząc jak zacząć rozmowę.
- Ta..no - masuje ręką kark. - Najważniejsze pomieszczenie po sypialni.
- Zależy kto ma jakie priorytety - wzruszam ramionami.
- Ja mam ciebie, a tam najczęściej przebywasz, więc musi być bezpiecznie.
- Dlaczego powiedziałeś mi właśnie dzisiaj? - pytam wprost.
Wzdycha i opiera się biodrem o biurko.
- Nie chcę kłamać, ale też nie chcę twojej litości, a to co powiem może tak wyglądać - mówi poważnie.
- Powiedz - proszę go.
- Zamierzasz odejść?
- Nie. Nie wiem...
- To jest twoja decyzja. Nie knebluję ci drzwi, ale dobrze wiesz, że nie umiem funkcjonować bez ciebie. Nie zamierzam też pozwolić ci zostać tylko z litości. Jeśli czujesz niepewność...
- Nie wiem co czuję.. W tym cały problem.. Kocham Cię, ale to były dwa lata Louis.
- Nie mogłem ci powiedzieć, odeszłabyś bez wahania. Nie mów, że nie. Tak by było. Wystraszyłabyś się, a przez dwa lata poznałaś mnie i tych ludzi, którzy tak jakby są moją rodziną. Znasz ich, ufasz.
- Nie mogę mieć pewności, że za chwilę znów nie dowiem się czegoś innego..
- Nic więcej oprócz wiadomości, którą dostałem wczoraj nie mam do ukrycia.
- Jakiej wiadomości? - pytam cicho.
- Nie powiem. Albo odchodzisz albo zostajesz, Courtney.
- Nie powiesz? Louis chyba mam prawo wiedzieć.
Patrzy na mnie zły. Naprawdę. Coraz bardziej się denerwuje, bo zaciska pięści.
Podchodzi do mnie i dociska do drzwi.
- Skończmy tę pieprzoną grę, dobra? Kocham cię kurwa mać i nieważne kim jestem i co robię. Znasz mnie. Nie skrzywdziłbym cię i nie pozwolę, aby ktoś inny to zrobił.
- W zamian za zaufanie chcę szczerość.
- Jesteś taka nieznośna - wypuszcza z ust powietrze i uderza ręką w drzwi. - Potrzebuję serca.
- Przeszczepu? - patrzę na niego uważnie.
- Tak, przeszczepu. Cała tajemnica.
Biorę głęboki oddech i patrzę mu w oczy.
- To nic, znajdziemy dawce.
- Może - wzrusza ramionami.
- Nie bądź obojętny. To nie przelewki.
- Courtney, nie o tym jest ta rozmowa.  Do sedna.
- Kocham Cię i nie potrafię zostawić..
Oddycha z ulgą i przyciąga mnie do siebie. Mocno trzyma przy klatce piersiowej.
- Proszę jednak o trochę przestrzeni. W porządku? - również go przytulam.
- Dostaniesz, przecież wiesz, kotku. Jesteś jedyną kobietą, która potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu jak teraz - śmieje się.
- Kiedy idziesz do lekarza? - odsuwam się.
- Nie planowałem.
- Rano znajdę jakiegoś specjalistę. - mówię.
- Nie ma z tym problemu. Znalazłem. Nie musisz się martwić. Idź spać. Jest późno - podchodzi do fotela.
- Louis tobie również przyda się sen.
- Nie powiedziałem, że nie pójdę.
- Louis, proszę cię, idź do łóżka. - staje przy nim i kładę rękę na jej ramieniu.
- Naprawdę dzisiaj będzie lepiej jak pójdę do innego pokoju. Nie kłóćmy się o to. Obydwoje odpoczniemy.
- W porządku. Dobranoc - wychodzę zmierzając do sypialni.
Wchodzę na górę i rozbieram się ze swetra. Gaszę światło, a potem kładę się do łóżka.
Rano odwołuje wizytę u ginekologa i zamiast tego idę zrobić rozeznanie w domu. Teraz patrzę na każdego tu od nowa. Nie źle. Po prostu inaczej.
Liam jest chyba informatykiem, ale robi tu wszystko. Harry to bardziej kierowca i menadżer. Teraz zdaje sobie z tego sprawę. Reszta to ochrona i chłopcy od roboty, ale zaufane osoby. Wszyscy byli zawsze dla mnie miły i uprzejmi. Nie powiedzieli złego słowa.
Nie mam więc powodu zmieniać zdania wobec nich.
Poznaję też resztę domu. Jest tutaj ogromna sala. Pewniej w niej prowadzą narady.
Chyba będę musiała nauczyć się wszystkiego od nowa. Wchodzę do kuchni. Służąca mówi mi dzień dobry i niesie śniadanie na stół. Pomagam jej trochę. Wszyscy przychodzą do jadalni i wspólnie jemy.
Rozmowa jest krótka. Raczej to chłopcy mówią o interesach. Czysta nuda. Już wiem jak czuje się mama Louisa od kilku lat.
- Travis, idź przygotuj auto Courtney. Jedzie na zajęcia - Louis mówi do blondyna. Siedzimy po obu stronach stołu. - A ty Liam jedziesz ze mną do pracy. Rozejść się.
Jest taki oficjalny. Pewnie ciężko im było udawać przez dwa lata.
- Wyspałaś się? - pyta, gdy zostajemy sami.
- Nie bardzo. - przyznaje wspominając bezsenną noc.
- Przepraszam - odstawia filiżankę kawy. Wstaję i podchodzi do mnie. Całuje moje czoło, a potem znika na górze.
Sprzątam trochę po sobie, biorę torebkę i wychodzę. Wsiadam do samochodu i z Travisem jadę na uczelnię. Ale do lekarza też muszę iść.
Umówię się na inny termin i już. Dzisiaj mam wyjątkowo dużo zajęć.