Wychodzę
z łazienki mając na prawdę dużą nadzieję, że Louis już śpi. Idę jutro do
ginekologa i będę mogła się z nim kochać, a nienawidzę mu odmawiać. Chyba nigdy
jeszcze tego nie zrobiłam, więc i on nie jest do tego przyzwyczajony.
W
sumie mógł się poczuć dziwnie. Może jednak nie będzie zły. Ale on nie śpi.
Siedzi na łóżku, bawiąc się telefonem. Podrzuca go i łapie.
-
Uderzysz się - z poświęceniem nawet ubrałam w łazience szlafrok.
-
Musimy porozmawiać - odkłada komórkę i wstaje. Ma na sobie tylko spodnie
dresowe. Wychodzi z pokoju, zostawiając drzwi otwarte.
Wyciągam
swoją koszulkę i niepewnie idę za nim. Co się mogło stać? Schodzimy po schodach
do salonu. Tam zebrał wszystkich pracowników. Czyli głównie ochronę.
Marszczę
brwi stając przy oknie. Kompletnie nic z tego nie rozumiem.
-
To - obejmuje gestem chłopaków - nie są ludzie za których ich miałaś, a ja -
pokazuje na siebie - nie jestem tylko szefem firmy.
-
To znaczy? - żaden z chłopaków nie patrzy w moją stronę.
-
To znaczy, że każdy z nich jest członkiem mafii - opiera się rękoma o stół.
Zatyka
mnie. Chyba jestem mało inteligentna bo w życiu bym na to nie wpadła.
-
A ja jestem ich bossem. Zresztą przejąłem to po ojcu. Teraz wiesz. Idźcie stąd
- rozkazuje i zostajemy sami.
Obejmuję
się ramionami i staram to wszystko przyswoić. Naprawdę się nie zorientowałam.
Teraz wszystko ma sens. Broń, ochrona, system. Każdy wiedział z wyjątkiem mnie.
Jesteśmy razem ponad dwa lata, a ja nic nie widziałam.
-
Możesz coś powiedzieć? - staje przede mną. - To nie było łatwe, musiałaś mi
ufać, wiedzieć, że cię nie skrzywdzę. Zrozum, że ot tak nie mogłem ci
powiedzieć.
Jak
mogę mu ufać skoro tak długo mnie okłamywał. Okazuję, się że go nie znam. Ta
wiadomość to bardzo istotna wiadomość. Jest przestępcą. Zapewne kradnie. Że nie
wspomnę już....o zabijaniu. Boże, to okropne. Sama nie wiem co czuję.
-
Widzę, że dzisiaj nie pogadamy - mówi i idzie do drugiego skrzydła.
Czuję
napływające łzy więc szybko zmierzam z powrotem do sypialni. Wydaje mi się, że
nie powinnam tu zostać po czymś takim. Przynajmniej dopóki nie poukładam sobie
tych kilku spraw w głowie. Mój kochany Louis jest gangsterem. Powiedział mi to.
Po dwóch latach. Z jednej strony dobrze, że w ogóle wiem, ale z drugiej mógł
być wcześniej szczery. Nie boję się go. Czuję, wiem, że mnie nie skrzywdzi.
Jednak to nie zmienia faktu, że to co robi jest złe. Bardzo złe. Czuję się jak
w Ojcu Chrzestnym. Biznes rodzinny. To takie...Jezu. Muszę to sobie przyswoić. Ubieram
jakieś dresy i zwykłą koszulkę. Pakuję kilka rzeczy zastanawiając się gdzie
mogłabym zostać przynajmniej na te kilka dni. Caroline i Niall jeszcze nie
wrócili, więc do nich nie ma szans. Za mną pewnie i tak pójdzie Travis, Trevor
czy Bóg wie który.
Myśl
Courtney, myśl... Hotel odpada. Gdyż nie chcę brać od Louisa pieniędzy.
Nie
mam pojęcia. Nie mam jakiś super przyjaciół ani bliższych koleżanek.
-
Bez niego jesteś niczym - mówię do siebie wiedząc, że taka jest prawda. Jestem
kompletnie uzależniona.
Siadam
na łóżku obok torby z ubraniami. To dlatego te wszystkie zdarzenia były takie
dziwne, nie wyjaśnione. A Caroline pewnie wiedziała.
Pomimo
to wyszła za Nialla. Boże czuję się tak bardzo zagubiona.
Nie
mam o tym z kim porozmawiać. To jest dla mnie ciężkie. Myślałam, że po prostu
pójdziemy spać. Nie spodziewałam się takich niespodzianek.
Muszę
coś wymyślić. Wiem. Pójdę do akademika. Ludzie z mojego roku z pewnością
pozwolą mi zostać na trochę
Słyszę
pukanie do drzwi. Widzę, że do środka zagląda mama Louisa.
Domyślam
się, że nie przeszła tu na pogaduchy.
-
Cześć, mogę? - pyta.
-
Oczywiście - nogą wsuwam walizkę pod łóżko.
Matka
Louisa siada obok mnie.
-
Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozumiem twój szok oraz cała rodzina ci ufa,
jeśli chodzi o tę informację. Nie myśl o nas źle. Ale na świecie potrzebni są i
przestępcy i policjanci. Nie umiem ci tego wyjaśnić i nie zawsze popieram męża.
-
Oni zabijają, prawda? - pytam wpatrzona w swoje dłonie na kolanach.
-
Rzadko, w szczególnych przypadkach. To bardziej handel - wyjaśnia.
-
Czuję jakby mnie wykorzystał…
-
W jaki sposób? Kocha cię, bo gdyby tego nie czuł, nigdy byś się nie
dowiedziała. On się bardziej boi niż ty - obejmuje mnie ramieniem.
Opieram
głowę o jej ramię. Mam taki mętlik w głowie. Nie umiem sobie z nim poradzić.
Zazdroszczę Louisowi takiej mamy.
Sama
nie miałam swojej, nawet jej nie pamiętam. Ojca też.
-
Myślisz, że powinnam się wyprowadzić? Nie zniosę takiej atmosfery między nami.
-
Możesz pojechać do nas. Chciałabym, abyście się dogadali, bo chyba żadne z was
nie chcę się rozstawać.
-
Tak bardzo go kocham.. - mówię na skraju płaczu.
Przytula
mnie do siebie i lekko kołysze.
-
I dobrze go znasz, więc nie musisz się obawiać. A jakby coś ci powiedział, to
dostanie w pysk i tyle.
-
Dlaczego aż dwa lata?
-
Hej, Courtney, jestem szefem gangu, kradnę i zabijam, gdy mi ktoś podpadnie,
umówisz się ze mną?
-
Bronisz go bo to twój syn. - mruczę.
-
Nie - zaczyna się śmiać. - Byłam w podobnej sytuacji. Po prostu bym się
wystraszyła i uciekła, zanim bym się zakochała.
-
To podstępne - przecieram oczy.
-
W pewnym sensie tak, masz rację - zgadza się ze mną i podaje chusteczkę.
-
Dziękuję - biorę ją i wydmuchuje nos.
Odgarnia
mi włosy z czoła czułym gestem. Siedzimy w ciszy, znów mnie przytula i dodaje
trochę otuchy.
Wiem,
że chcę dobrze i daje mi tylko szczere rady.
-
Zostanę.... potrzebuje zostać.
-
Na pewno? Nikt cię nie zmusza, jeśli musisz to przemyśleć. Tylko nie odchodź od
niego bez rozmowy. Jeśli w ogóle masz zamiar odchodzić.
-
Wiesz, gdzie jest?
-
W sercu domu.
Kiwam
głową i wstaje. Jeszcze raz ocieram łzy.
-
Dziękuję…
-
To ja ci będę dziękować jak dasz mi w końcu wnuka - uśmiecha się i też wstaje.
Uśmiecham
się delikatnie i wychodzę. Idę szukać mężczyzny. Serce domu. Fajnie. Ale nie
mam pojęcia gdzie to jest. Nie byłam w drugim skrzydle. To bardziej dla
pracowników. Poprawiam sweter na swoich ramionach i otwieram kolejne drzwi. Jakaś
pracownia komputerowa. Dosłownie. Pełno monitorów, sprzętu i wszystkiego. Nawet
niektórych rzeczy nigdy nie widziałam na oczy. Louis siedzi w jakimś głębokim
fotelu tyłem do drzwi.
-
Mówiłem wam wypierdalać dzisiaj z domu - warczy, nie odwracając się.
-
Najpierw chciałam porozmawiać... - odzywam się niepewnie.
-
Courtney - odwraca się w fotelu i wstaje. - Wchodź.
-
Więc to jest to serce domu..- rozglądam się nie widząc jak zacząć rozmowę.
-
Ta..no - masuje ręką kark. - Najważniejsze pomieszczenie po sypialni.
-
Zależy kto ma jakie priorytety - wzruszam ramionami.
-
Ja mam ciebie, a tam najczęściej przebywasz, więc musi być bezpiecznie.
-
Dlaczego powiedziałeś mi właśnie dzisiaj? - pytam wprost.
Wzdycha
i opiera się biodrem o biurko.
-
Nie chcę kłamać, ale też nie chcę twojej litości, a to co powiem może tak
wyglądać - mówi poważnie.
-
Powiedz - proszę go.
-
Zamierzasz odejść?
-
Nie. Nie wiem...
-
To jest twoja decyzja. Nie knebluję ci drzwi, ale dobrze wiesz, że nie umiem
funkcjonować bez ciebie. Nie zamierzam też pozwolić ci zostać tylko z litości.
Jeśli czujesz niepewność...
-
Nie wiem co czuję.. W tym cały problem.. Kocham Cię, ale to były dwa lata
Louis.
-
Nie mogłem ci powiedzieć, odeszłabyś bez wahania. Nie mów, że nie. Tak by było.
Wystraszyłabyś się, a przez dwa lata poznałaś mnie i tych ludzi, którzy tak
jakby są moją rodziną. Znasz ich, ufasz.
-
Nie mogę mieć pewności, że za chwilę znów nie dowiem się czegoś innego..
-
Nic więcej oprócz wiadomości, którą dostałem wczoraj nie mam do ukrycia.
-
Jakiej wiadomości? - pytam cicho.
-
Nie powiem. Albo odchodzisz albo zostajesz, Courtney.
-
Nie powiesz? Louis chyba mam prawo wiedzieć.
Patrzy
na mnie zły. Naprawdę. Coraz bardziej się denerwuje, bo zaciska pięści.
Podchodzi
do mnie i dociska do drzwi.
-
Skończmy tę pieprzoną grę, dobra? Kocham cię kurwa mać i nieważne kim jestem i
co robię. Znasz mnie. Nie skrzywdziłbym cię i nie pozwolę, aby ktoś inny to
zrobił.
-
W zamian za zaufanie chcę szczerość.
-
Jesteś taka nieznośna - wypuszcza z ust powietrze i uderza ręką w drzwi. -
Potrzebuję serca.
-
Przeszczepu? - patrzę na niego uważnie.
-
Tak, przeszczepu. Cała tajemnica.
Biorę
głęboki oddech i patrzę mu w oczy.
-
To nic, znajdziemy dawce.
-
Może - wzrusza ramionami.
-
Nie bądź obojętny. To nie przelewki.
-
Courtney, nie o tym jest ta rozmowa. Do
sedna.
-
Kocham Cię i nie potrafię zostawić..
Oddycha
z ulgą i przyciąga mnie do siebie. Mocno trzyma przy klatce piersiowej.
-
Proszę jednak o trochę przestrzeni. W porządku? - również go przytulam.
-
Dostaniesz, przecież wiesz, kotku. Jesteś jedyną kobietą, która potrafi mnie
doprowadzić do takiego stanu jak teraz - śmieje się.
-
Kiedy idziesz do lekarza? - odsuwam się.
-
Nie planowałem.
-
Rano znajdę jakiegoś specjalistę. - mówię.
-
Nie ma z tym problemu. Znalazłem. Nie musisz się martwić. Idź spać. Jest późno
- podchodzi do fotela.
-
Louis tobie również przyda się sen.
-
Nie powiedziałem, że nie pójdę.
-
Louis, proszę cię, idź do łóżka. - staje przy nim i kładę rękę na jej ramieniu.
-
Naprawdę dzisiaj będzie lepiej jak pójdę do innego pokoju. Nie kłóćmy się o to.
Obydwoje odpoczniemy.
-
W porządku. Dobranoc - wychodzę zmierzając do sypialni.
Wchodzę
na górę i rozbieram się ze swetra. Gaszę światło, a potem kładę się do łóżka.
Rano
odwołuje wizytę u ginekologa i zamiast tego idę zrobić rozeznanie w domu. Teraz
patrzę na każdego tu od nowa. Nie źle. Po prostu inaczej.
Liam
jest chyba informatykiem, ale robi tu wszystko. Harry to bardziej kierowca i
menadżer. Teraz zdaje sobie z tego sprawę. Reszta to ochrona i chłopcy od
roboty, ale zaufane osoby. Wszyscy byli zawsze dla mnie miły i uprzejmi. Nie
powiedzieli złego słowa.
Nie
mam więc powodu zmieniać zdania wobec nich.
Poznaję
też resztę domu. Jest tutaj ogromna sala. Pewniej w niej prowadzą narady.
Chyba
będę musiała nauczyć się wszystkiego od nowa. Wchodzę do kuchni. Służąca mówi
mi dzień dobry i niesie śniadanie na stół. Pomagam jej trochę. Wszyscy
przychodzą do jadalni i wspólnie jemy.
Rozmowa
jest krótka. Raczej to chłopcy mówią o interesach. Czysta nuda. Już wiem jak
czuje się mama Louisa od kilku lat.
-
Travis, idź przygotuj auto Courtney. Jedzie na zajęcia - Louis mówi do blondyna.
Siedzimy po obu stronach stołu. - A ty Liam jedziesz ze mną do pracy. Rozejść
się.
Jest
taki oficjalny. Pewnie ciężko im było udawać przez dwa lata.
-
Wyspałaś się? - pyta, gdy zostajemy sami.
-
Nie bardzo. - przyznaje wspominając bezsenną noc.
-
Przepraszam - odstawia filiżankę kawy. Wstaję i podchodzi do mnie. Całuje moje
czoło, a potem znika na górze.
Sprzątam
trochę po sobie, biorę torebkę i wychodzę. Wsiadam do samochodu i z Travisem
jadę na uczelnię. Ale do lekarza też muszę iść.
Umówię
się na inny termin i już. Dzisiaj mam wyjątkowo dużo zajęć.
o matko w końcu sie dowiedziała :D :D Lubie jak sie ktoś kłóci w opowiadaniu więc mam nadzieje że między nimi też niedługo zajdzie jakaś kłótnia :D cudowny rozdział czekam na następny ;*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńNo nareszcie Lou powiedział jej o tym, czym się zajmuje.
Przeszczep serca? Matko, mam nadzieję, że znajdą dawcę.
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
/@zosia_official
Super rozdzial
OdpowiedzUsuńMyślałam w pewnym momencie ze go zostawi :(
Dobrze ze została
Przeciez go kocha
To uczucie miedzy nimi jest takie silne
Cieszę sie ze tak to sie potoczylo
Świetny ;)
OdpowiedzUsuń♡.♡
OdpowiedzUsuńAle super i niezła akcja; czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńZakochałam się w tych wszystkich fanfiction. To opowiadanie chyba przebije blacka. Czekam na następne rozdziały <3
OdpowiedzUsuńW końcu się dowiedziała *_*
OdpowiedzUsuńAle pomiędzy nimi jest napięcie
Kocham to <33