niedziela, 6 września 2015

Rozdział 11





Wychodzę z łazienki mając na prawdę dużą nadzieję, że Louis już śpi. Idę jutro do ginekologa i będę mogła się z nim kochać, a nienawidzę mu odmawiać. Chyba nigdy jeszcze tego nie zrobiłam, więc i on nie jest do tego przyzwyczajony.
W sumie mógł się poczuć dziwnie. Może jednak nie będzie zły. Ale on nie śpi. Siedzi na łóżku, bawiąc się telefonem. Podrzuca go i łapie.
- Uderzysz się - z poświęceniem nawet ubrałam w łazience szlafrok.
- Musimy porozmawiać - odkłada komórkę i wstaje. Ma na sobie tylko spodnie dresowe. Wychodzi z pokoju, zostawiając drzwi otwarte.
Wyciągam swoją koszulkę i niepewnie idę za nim. Co się mogło stać? Schodzimy po schodach do salonu. Tam zebrał wszystkich pracowników. Czyli głównie ochronę.
Marszczę brwi stając przy oknie. Kompletnie nic z tego nie rozumiem.
- To - obejmuje gestem chłopaków - nie są ludzie za których ich miałaś, a ja - pokazuje na siebie - nie jestem tylko szefem firmy.
- To znaczy? - żaden z chłopaków nie patrzy w moją stronę.
- To znaczy, że każdy z nich jest członkiem mafii - opiera się rękoma o stół.
Zatyka mnie. Chyba jestem mało inteligentna bo w życiu bym na to nie wpadła.
- A ja jestem ich bossem. Zresztą przejąłem to po ojcu. Teraz wiesz. Idźcie stąd - rozkazuje i zostajemy sami.
Obejmuję się ramionami i staram to wszystko przyswoić. Naprawdę się nie zorientowałam. Teraz wszystko ma sens. Broń, ochrona, system. Każdy wiedział z wyjątkiem mnie. Jesteśmy razem ponad dwa lata, a ja nic nie widziałam.
- Możesz coś powiedzieć? - staje przede mną. - To nie było łatwe, musiałaś mi ufać, wiedzieć, że cię nie skrzywdzę. Zrozum, że ot tak nie mogłem ci powiedzieć.
Jak mogę mu ufać skoro tak długo mnie okłamywał. Okazuję, się że go nie znam. Ta wiadomość to bardzo istotna wiadomość. Jest przestępcą. Zapewne kradnie. Że nie wspomnę już....o zabijaniu. Boże, to okropne. Sama nie wiem co czuję.
- Widzę, że dzisiaj nie pogadamy - mówi i idzie do drugiego skrzydła.
Czuję napływające łzy więc szybko zmierzam z powrotem do sypialni. Wydaje mi się, że nie powinnam tu zostać po czymś takim. Przynajmniej dopóki nie poukładam sobie tych kilku spraw w głowie. Mój kochany Louis jest gangsterem. Powiedział mi to. Po dwóch latach. Z jednej strony dobrze, że w ogóle wiem, ale z drugiej mógł być wcześniej szczery. Nie boję się go. Czuję, wiem, że mnie nie skrzywdzi. Jednak to nie zmienia faktu, że to co robi jest złe. Bardzo złe. Czuję się jak w Ojcu Chrzestnym. Biznes rodzinny. To takie...Jezu. Muszę to sobie przyswoić. Ubieram jakieś dresy i zwykłą koszulkę. Pakuję kilka rzeczy zastanawiając się gdzie mogłabym zostać przynajmniej na te kilka dni. Caroline i Niall jeszcze nie wrócili, więc do nich nie ma szans. Za mną pewnie i tak pójdzie Travis, Trevor czy Bóg wie który.
Myśl Courtney, myśl... Hotel odpada. Gdyż nie chcę brać od Louisa pieniędzy.
Nie mam pojęcia. Nie mam jakiś super przyjaciół ani bliższych koleżanek.
- Bez niego jesteś niczym - mówię do siebie wiedząc, że taka jest prawda. Jestem kompletnie uzależniona.
Siadam na łóżku obok torby z ubraniami. To dlatego te wszystkie zdarzenia były takie dziwne, nie wyjaśnione. A Caroline pewnie wiedziała.
Pomimo to wyszła za Nialla. Boże czuję się tak bardzo zagubiona.
Nie mam o tym z kim porozmawiać. To jest dla mnie ciężkie. Myślałam, że po prostu pójdziemy spać. Nie spodziewałam się takich niespodzianek.
Muszę coś wymyślić. Wiem. Pójdę do akademika. Ludzie z mojego roku z pewnością pozwolą mi zostać na trochę
Słyszę pukanie do drzwi. Widzę, że do środka zagląda mama Louisa.
Domyślam się, że nie przeszła tu na pogaduchy.
- Cześć, mogę? - pyta.
- Oczywiście - nogą wsuwam walizkę pod łóżko.
Matka Louisa siada obok mnie.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozumiem twój szok oraz cała rodzina ci ufa, jeśli chodzi o tę informację. Nie myśl o nas źle. Ale na świecie potrzebni są i przestępcy i policjanci. Nie umiem ci tego wyjaśnić i nie zawsze popieram męża.
- Oni zabijają, prawda? - pytam wpatrzona w swoje dłonie na kolanach.
- Rzadko, w szczególnych przypadkach. To bardziej handel - wyjaśnia.
- Czuję jakby mnie wykorzystał…
- W jaki sposób? Kocha cię, bo gdyby tego nie czuł, nigdy byś się nie dowiedziała. On się bardziej boi niż ty - obejmuje mnie ramieniem.
Opieram głowę o jej ramię. Mam taki mętlik w głowie. Nie umiem sobie z nim poradzić. Zazdroszczę Louisowi takiej mamy.
Sama nie miałam swojej, nawet jej nie pamiętam. Ojca też.
- Myślisz, że powinnam się wyprowadzić? Nie zniosę takiej atmosfery między nami.
- Możesz pojechać do nas. Chciałabym, abyście się dogadali, bo chyba żadne z was nie chcę się rozstawać.
- Tak bardzo go kocham.. - mówię na skraju płaczu.
Przytula mnie do siebie i lekko kołysze.
- I dobrze go znasz, więc nie musisz się obawiać. A jakby coś ci powiedział, to dostanie w pysk i tyle.
- Dlaczego aż dwa lata?
- Hej, Courtney, jestem szefem gangu, kradnę i zabijam, gdy mi ktoś podpadnie, umówisz się ze mną?
- Bronisz go bo to twój syn. - mruczę.
- Nie - zaczyna się śmiać. - Byłam w podobnej sytuacji. Po prostu bym się wystraszyła i uciekła, zanim bym się zakochała.
- To podstępne - przecieram oczy.
- W pewnym sensie tak, masz rację - zgadza się ze mną i podaje chusteczkę.
- Dziękuję - biorę ją i wydmuchuje nos.
Odgarnia mi włosy z czoła czułym gestem. Siedzimy w ciszy, znów mnie przytula i dodaje trochę otuchy.
Wiem, że chcę dobrze i daje mi tylko szczere rady.
- Zostanę.... potrzebuje zostać.
- Na pewno? Nikt cię nie zmusza, jeśli musisz to przemyśleć. Tylko nie odchodź od niego bez rozmowy. Jeśli w ogóle masz zamiar odchodzić.
- Wiesz, gdzie jest?
- W sercu domu.
Kiwam głową i wstaje. Jeszcze raz ocieram łzy.
- Dziękuję…
- To ja ci będę dziękować jak dasz mi w końcu wnuka - uśmiecha się i też wstaje.
Uśmiecham się delikatnie i wychodzę. Idę szukać mężczyzny. Serce domu. Fajnie. Ale nie mam pojęcia gdzie to jest. Nie byłam w drugim skrzydle. To bardziej dla pracowników. Poprawiam sweter na swoich ramionach i otwieram kolejne drzwi. Jakaś pracownia komputerowa. Dosłownie. Pełno monitorów, sprzętu i wszystkiego. Nawet niektórych rzeczy nigdy nie widziałam na oczy. Louis siedzi w jakimś głębokim fotelu tyłem do drzwi.
- Mówiłem wam wypierdalać dzisiaj z domu - warczy, nie odwracając się.
- Najpierw chciałam porozmawiać... - odzywam się niepewnie.
- Courtney - odwraca się w fotelu i wstaje. - Wchodź.
- Więc to jest to serce domu..- rozglądam się nie widząc jak zacząć rozmowę.
- Ta..no - masuje ręką kark. - Najważniejsze pomieszczenie po sypialni.
- Zależy kto ma jakie priorytety - wzruszam ramionami.
- Ja mam ciebie, a tam najczęściej przebywasz, więc musi być bezpiecznie.
- Dlaczego powiedziałeś mi właśnie dzisiaj? - pytam wprost.
Wzdycha i opiera się biodrem o biurko.
- Nie chcę kłamać, ale też nie chcę twojej litości, a to co powiem może tak wyglądać - mówi poważnie.
- Powiedz - proszę go.
- Zamierzasz odejść?
- Nie. Nie wiem...
- To jest twoja decyzja. Nie knebluję ci drzwi, ale dobrze wiesz, że nie umiem funkcjonować bez ciebie. Nie zamierzam też pozwolić ci zostać tylko z litości. Jeśli czujesz niepewność...
- Nie wiem co czuję.. W tym cały problem.. Kocham Cię, ale to były dwa lata Louis.
- Nie mogłem ci powiedzieć, odeszłabyś bez wahania. Nie mów, że nie. Tak by było. Wystraszyłabyś się, a przez dwa lata poznałaś mnie i tych ludzi, którzy tak jakby są moją rodziną. Znasz ich, ufasz.
- Nie mogę mieć pewności, że za chwilę znów nie dowiem się czegoś innego..
- Nic więcej oprócz wiadomości, którą dostałem wczoraj nie mam do ukrycia.
- Jakiej wiadomości? - pytam cicho.
- Nie powiem. Albo odchodzisz albo zostajesz, Courtney.
- Nie powiesz? Louis chyba mam prawo wiedzieć.
Patrzy na mnie zły. Naprawdę. Coraz bardziej się denerwuje, bo zaciska pięści.
Podchodzi do mnie i dociska do drzwi.
- Skończmy tę pieprzoną grę, dobra? Kocham cię kurwa mać i nieważne kim jestem i co robię. Znasz mnie. Nie skrzywdziłbym cię i nie pozwolę, aby ktoś inny to zrobił.
- W zamian za zaufanie chcę szczerość.
- Jesteś taka nieznośna - wypuszcza z ust powietrze i uderza ręką w drzwi. - Potrzebuję serca.
- Przeszczepu? - patrzę na niego uważnie.
- Tak, przeszczepu. Cała tajemnica.
Biorę głęboki oddech i patrzę mu w oczy.
- To nic, znajdziemy dawce.
- Może - wzrusza ramionami.
- Nie bądź obojętny. To nie przelewki.
- Courtney, nie o tym jest ta rozmowa.  Do sedna.
- Kocham Cię i nie potrafię zostawić..
Oddycha z ulgą i przyciąga mnie do siebie. Mocno trzyma przy klatce piersiowej.
- Proszę jednak o trochę przestrzeni. W porządku? - również go przytulam.
- Dostaniesz, przecież wiesz, kotku. Jesteś jedyną kobietą, która potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu jak teraz - śmieje się.
- Kiedy idziesz do lekarza? - odsuwam się.
- Nie planowałem.
- Rano znajdę jakiegoś specjalistę. - mówię.
- Nie ma z tym problemu. Znalazłem. Nie musisz się martwić. Idź spać. Jest późno - podchodzi do fotela.
- Louis tobie również przyda się sen.
- Nie powiedziałem, że nie pójdę.
- Louis, proszę cię, idź do łóżka. - staje przy nim i kładę rękę na jej ramieniu.
- Naprawdę dzisiaj będzie lepiej jak pójdę do innego pokoju. Nie kłóćmy się o to. Obydwoje odpoczniemy.
- W porządku. Dobranoc - wychodzę zmierzając do sypialni.
Wchodzę na górę i rozbieram się ze swetra. Gaszę światło, a potem kładę się do łóżka.
Rano odwołuje wizytę u ginekologa i zamiast tego idę zrobić rozeznanie w domu. Teraz patrzę na każdego tu od nowa. Nie źle. Po prostu inaczej.
Liam jest chyba informatykiem, ale robi tu wszystko. Harry to bardziej kierowca i menadżer. Teraz zdaje sobie z tego sprawę. Reszta to ochrona i chłopcy od roboty, ale zaufane osoby. Wszyscy byli zawsze dla mnie miły i uprzejmi. Nie powiedzieli złego słowa.
Nie mam więc powodu zmieniać zdania wobec nich.
Poznaję też resztę domu. Jest tutaj ogromna sala. Pewniej w niej prowadzą narady.
Chyba będę musiała nauczyć się wszystkiego od nowa. Wchodzę do kuchni. Służąca mówi mi dzień dobry i niesie śniadanie na stół. Pomagam jej trochę. Wszyscy przychodzą do jadalni i wspólnie jemy.
Rozmowa jest krótka. Raczej to chłopcy mówią o interesach. Czysta nuda. Już wiem jak czuje się mama Louisa od kilku lat.
- Travis, idź przygotuj auto Courtney. Jedzie na zajęcia - Louis mówi do blondyna. Siedzimy po obu stronach stołu. - A ty Liam jedziesz ze mną do pracy. Rozejść się.
Jest taki oficjalny. Pewnie ciężko im było udawać przez dwa lata.
- Wyspałaś się? - pyta, gdy zostajemy sami.
- Nie bardzo. - przyznaje wspominając bezsenną noc.
- Przepraszam - odstawia filiżankę kawy. Wstaję i podchodzi do mnie. Całuje moje czoło, a potem znika na górze.
Sprzątam trochę po sobie, biorę torebkę i wychodzę. Wsiadam do samochodu i z Travisem jadę na uczelnię. Ale do lekarza też muszę iść.
Umówię się na inny termin i już. Dzisiaj mam wyjątkowo dużo zajęć.

8 komentarzy:

  1. o matko w końcu sie dowiedziała :D :D Lubie jak sie ktoś kłóci w opowiadaniu więc mam nadzieje że między nimi też niedługo zajdzie jakaś kłótnia :D cudowny rozdział czekam na następny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :)
    No nareszcie Lou powiedział jej o tym, czym się zajmuje.
    Przeszczep serca? Matko, mam nadzieję, że znajdą dawcę.
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
    /@zosia_official

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdzial
    Myślałam w pewnym momencie ze go zostawi :(
    Dobrze ze została
    Przeciez go kocha
    To uczucie miedzy nimi jest takie silne
    Cieszę sie ze tak to sie potoczylo

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale super i niezła akcja; czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Zakochałam się w tych wszystkich fanfiction. To opowiadanie chyba przebije blacka. Czekam na następne rozdziały <3

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu się dowiedziała *_*
    Ale pomiędzy nimi jest napięcie
    Kocham to <33

    OdpowiedzUsuń