SERDECZNIE ZAPRASZAM
sobota, 14 maja 2016
poniedziałek, 11 kwietnia 2016
Epilog
Louis
Zastanawiam się czy w tym domu może być spokój. Chociaż trochę. Chyba jednak nie...
Minnie i Courtney siedzą na kanapie, głaszcząc brzuchy i objadając się lodami. Wyglądają nad wyraz uroczo. Nie powiem żeby podobało mi się iż moja osiemnastoletnia córeczka spodziewała się dziecka, ale cóż... Przecież nic nie zrobię. Teraz mogę jej tylko pomagać. Nie wygonię jej z domu, ani nie będę krzyczał. Byłem zły, Mike dostał wpierdol, ale powoli mi przeszło. Teraz to już końcówka. Niedługo finał. Młody bierze na siebie nieco odpowiedzialności. Przyłazi tu codziennie i jestem pewien, że nawet na noc nieraz się tu wlamie. Idzie oszalec.
- Brodę sobie wytrzyj - mruczę do żony, przełączając kanał.
- Louis oglądałam tamto - trąca mnie w ramię.
- Mam to gdzieś.
- Włącz tamto - znowu obrywam, ale teraz stopą.
- Tatu... - Minnie już zaczyna robić słodkie oczka, ale przeszkadza jej w tym Mike. Już dawno nie cieszyły mnie tak widok tego chłopaka.
- Zabierz mi ją stąd. Gdzie chcesz, oby daleko - mówię do blondyna.
- Jestem za - moja córka od razu się podnosi i ciągnie za sobą chłopaka na górę.
No i jeden problem z głowy. Teraz jeszcze drugi grubasek.
- Lou, proszę... - Brunetka wdrapuje mi się na kolana.
Patrzę na nią. Piękna. Cudowna i co dzień radosna. Wiem dlaczego ją kocham. Każdego dnia coraz bardziej.
Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nie wiem jakby wtedy wyglądało.
Tak bardzo się cieszę, że zaczęła u mnie pracować. Gdyby nie ona...Nie wiem. Byłbym gorszym człowiekiem.
- Już! Zejdź mi z oczu! - słyszymy w pewnym momencie Minnie z góry.
- O cholera - mówię rozbawiony.
- Pieprzony dupek! - jakiś huk i sekundę później na dole pojawia się Mike.
- Co się stało? - pytamy z Courtney.
- Znalazłem u mamy i chciałem jej dać.. - mówi skalowany i pokazuje nam opakowanie kremu na rozstępy dla kobiet w ciąży.
Wybucham śmiechem. O mój Boże. No nieźle. To na pewno jest powód do kłótni.
- Chciałem jej pomóc. Cały czas na to narzeka.. - teraz to mu po prostu współczuję
- Daj - zsuwam żonę i biorę krem.
Idę na górę do Minnie.
- Kupisz mi takie samo? - słyszę za plecami Courtney i znowu się śmieje. Wchodzę do pokoju córki.
- Minnie - siadam obok niej. - Masz, używaj, bo będziesz potem narzekać, że na basen wyjśc nie możesz.
- Ja już mu się nie podobam..
- Trzeba było nie rozkładać nóg, nie byłabyś gruba.
- Tato... - nie wiem czy jest bardziej zawstydzona czy zaskoczona tym co powiedziałem.
- No taka prawda. A teraz będziesz mieć dziecko, to chyba ważniejsze, żebyście się nim zajęli.
- Wiem... - kiwa głową.
- Bardzo cię kocham, ale właśnie ci wody odeszły - stwierdzam wystraszony.
- Co ty... Aaaa! - krzyczy i się rozpłakuje. Jest przerażona.
Wstaję i łapię ją za ramię. Kurwa. To nie ja będę ojcem,
Wołam Mike'a. Bierze ją na ręce i jedziemy do szpitala. Chodzę po korytarzu zdenerwowany. Martwię się. To moja córeczka, a poród boli. A jak coś pójdzie nie tak? Rodzi dwa tygodnie wcześniej.
Gdyby nie to, że jest ojcem mojego wnuka to bym go właśnie zabił.
Jezu, słyszę krzyki z porodówki. Krzywię się. Moja księżniczka. Czuję jak mój telefon wibruje. Ach Travis.
- Szefie, pana żona usiłuje wsiąść do auta i chce jechać do szpitala, ale ona przecież ledwo chodzi. Harry zamknął jej bramę, ale to kwestia kilku minut.
- Kurwa... Nie puszczaj jej. Powiedz, żeby została - mówię zdenerwowany.
- No ale...Dobrze. Wszystko w porządku?
- Nie wiem. Właśnie nic nie... - zza drzwi słyszę płacz dziecka.
Rozłączam się od razu. Czekam Niecierpliwie. Szybko rodziła. O tyle dobrze.
Mike wychodzi z sali blady jak ściana. Idzie w moim kierunku jak zombie. Chyba jest w szoku. Dosłownie chwilę później pielęgniarka niesie małe zawiniątko. Blondyn jednak nie jest w stanie go wziąć więc kobieta podaje dziecko mnie.
Przełykam ślinę i patrzę na maluszka. Mój wnuk. Mój własny wnuk. Pierwszy. Jest cudowny. Ma zamknięte oczy, bo światło lamp go razi. Porusza paluszkami. To tak jak trzymałem Chrisa.
- To twój syn - odzywam się. - Miej jaja i go weź.
Jego wzrok wreszcie staje się obecny i niepewnie do mnie podchodzi.
Podaję mu chłopca. Delikatnie go bierze. Chyba sobie poradzi.
- Fajny jest - uśmiecha się pod nosem.
- Jasne, że fajny. Z krwi Tomlinson, a nazwisko sie nie liczy.
- Jasne - prycha i patrzy na mnie ze śmiechem. - Dzięki, że tu jesteś.
- Żaden problem. Następnym razem po prostu nie wchodź na porodówkę.
Chłopak idzie z dzieckiem do Minnie, a ja dzwonie na spokojnie po jego rodziców. Sam musze pojechać do Courtney.
Mijam się z Horanem w drzwiach szpitala. Witam się z nim, przekładając kluczyki do drugiej ręki.
- Przykro mi, byłem pierwszy. Całe trzy dwieście i pięćdziesiąt osiem centymetrów.
- Chłopak? - to jego pierwsze pytanie.
- No a jak - uśmiecham się. - Chłopak. Idź tam do nich. Sala 201. Do zobaczenia - idę do samochodu.
Szybko jadę do domu. Współczuję chłopakom. Zapewne mają tam właśnie z moją żoną istne piekło. Jest w ciąży, a to wszystko pogarsza. No, ale...Co ja zrobię? Jeszcze ona by rodzić zaczęła. A tak.. Powiem jej, że ma zdrowego wnuka i wszystko będzie w porządku.
Wchodzę do domu szczęśliwy. Będą mieszkać na razie u nas. To chyba jasne.
Przecież ja nie wyobrażam sobie mieszkać bez mojej księżniczki. Muszę jej pomóc. Jest jeszcze malutka. No...Prawie malutka. Nie zna się na tym. A tak.. Jedno dziecko czy dwoje. Niewielka różnica.
~*~
Chodzę po ogrodzie, nosząc Barbie na rękach. Malutka w różowym ubranku wtula się we mnie. Ręką pcham wózek z wnukiem. Nie ma to jak robienie za nianię. Jeszcze Chris siedzi przy stole tarasowym i pisze wypracowanie, co chwila prosząc mnie po pomoc. Tak naprawdę to ja to piszę za niego. On po prostu piszę, żeby chociaż pismo było jego. Przynajmniej mam nadzieję, że dobrą ocenę dostanie.
Moja żona i córka wybrały się na zakupy, a ich tragarzem jest Mike. Młodszy jest, więc to chyba jasne, że będzie nosił ubrania, buty i inne pierdoły. Wykupią pół sklepu.
Niech się chłopak przyzwyczaja. Lżej na pewno nie będzie. Wiem co mówię.
Poprawiam córę na rękach i pochylam się nad wnukiem. Całe dwa miesiące.
Tobby jest bardzo spokojnym dzieckiem, czego nikt nie może zrozumieć. No bo.. jego rodzice są lekkie mówiąc nieokrzesani. Obydwoje mają pierdolca połączonego z ADHD. Może podmienili go na porodówce?
Jak na potwierdzenie moich słów słyszę z podjazdu pisk Minnie.
O nie...I wróciły. A był spokój.
Do ogrodu wbiega moja córka ze spodniami w ręce.
- Tato!
- Cicho - upominam ją. - Tak?
- Widzisz to? - wtyka mi pod nos nowy zakup.
- No, spodnie.
- Rozmiar tato. Mój rozmiar sprzed Tobbyego.
- Ja uważam, że lepiej ci było z ciałkiem - stwierdza Mike.
- Ciałkiem? - pyta patrząc na niego głupio. - Uważasz, że teraz nie mam kształtów? - i Zaczyna się.
Zaczynają się sprzeczać. Mike oczywiście nie chce dostać po łbie, ale czy ja wiem czy mu się uda.
- Kocham cie - i tak ta oczywiście kończy dramat rzucając się blondynowi na szyję.
- Ja ciebie też - zaczyna ją całować.
- Nie przy mnie, proszę - mówię, podając córkę zonie.
- Daj im spokój - Courtney śmieje się całując barbie.
- Tatooooo, następne zdanie! - woła mój syn.
- Ja pierdole.. - wzdycham i siadam obok młodego.
I tak mi schodzi dwie godziny. Weź tu człowieku miej dzieci...
Wieczór, kiedy mam chwilę sam na sam z Courtney, to teraz na prawdę wyjątkowe chwile.
Przynajmniej nie zmajstrujemy kolejnego dziecka. Tyle wystarczy. Mi lat nie ubywa. Ech. Kocham moją rodzinę.
Szczerze nic bym nie zmienił. Każdy dzień jest najlepszy.
Zastanawiam się czy w tym domu może być spokój. Chociaż trochę. Chyba jednak nie...
Minnie i Courtney siedzą na kanapie, głaszcząc brzuchy i objadając się lodami. Wyglądają nad wyraz uroczo. Nie powiem żeby podobało mi się iż moja osiemnastoletnia córeczka spodziewała się dziecka, ale cóż... Przecież nic nie zrobię. Teraz mogę jej tylko pomagać. Nie wygonię jej z domu, ani nie będę krzyczał. Byłem zły, Mike dostał wpierdol, ale powoli mi przeszło. Teraz to już końcówka. Niedługo finał. Młody bierze na siebie nieco odpowiedzialności. Przyłazi tu codziennie i jestem pewien, że nawet na noc nieraz się tu wlamie. Idzie oszalec.
- Brodę sobie wytrzyj - mruczę do żony, przełączając kanał.
- Louis oglądałam tamto - trąca mnie w ramię.
- Mam to gdzieś.
- Włącz tamto - znowu obrywam, ale teraz stopą.
- Tatu... - Minnie już zaczyna robić słodkie oczka, ale przeszkadza jej w tym Mike. Już dawno nie cieszyły mnie tak widok tego chłopaka.
- Zabierz mi ją stąd. Gdzie chcesz, oby daleko - mówię do blondyna.
- Jestem za - moja córka od razu się podnosi i ciągnie za sobą chłopaka na górę.
No i jeden problem z głowy. Teraz jeszcze drugi grubasek.
- Lou, proszę... - Brunetka wdrapuje mi się na kolana.
Patrzę na nią. Piękna. Cudowna i co dzień radosna. Wiem dlaczego ją kocham. Każdego dnia coraz bardziej.
Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nie wiem jakby wtedy wyglądało.
Tak bardzo się cieszę, że zaczęła u mnie pracować. Gdyby nie ona...Nie wiem. Byłbym gorszym człowiekiem.
- Już! Zejdź mi z oczu! - słyszymy w pewnym momencie Minnie z góry.
- O cholera - mówię rozbawiony.
- Pieprzony dupek! - jakiś huk i sekundę później na dole pojawia się Mike.
- Co się stało? - pytamy z Courtney.
- Znalazłem u mamy i chciałem jej dać.. - mówi skalowany i pokazuje nam opakowanie kremu na rozstępy dla kobiet w ciąży.
Wybucham śmiechem. O mój Boże. No nieźle. To na pewno jest powód do kłótni.
- Chciałem jej pomóc. Cały czas na to narzeka.. - teraz to mu po prostu współczuję
- Daj - zsuwam żonę i biorę krem.
Idę na górę do Minnie.
- Kupisz mi takie samo? - słyszę za plecami Courtney i znowu się śmieje. Wchodzę do pokoju córki.
- Minnie - siadam obok niej. - Masz, używaj, bo będziesz potem narzekać, że na basen wyjśc nie możesz.
- Ja już mu się nie podobam..
- Trzeba było nie rozkładać nóg, nie byłabyś gruba.
- Tato... - nie wiem czy jest bardziej zawstydzona czy zaskoczona tym co powiedziałem.
- No taka prawda. A teraz będziesz mieć dziecko, to chyba ważniejsze, żebyście się nim zajęli.
- Wiem... - kiwa głową.
- Bardzo cię kocham, ale właśnie ci wody odeszły - stwierdzam wystraszony.
- Co ty... Aaaa! - krzyczy i się rozpłakuje. Jest przerażona.
Wstaję i łapię ją za ramię. Kurwa. To nie ja będę ojcem,
Wołam Mike'a. Bierze ją na ręce i jedziemy do szpitala. Chodzę po korytarzu zdenerwowany. Martwię się. To moja córeczka, a poród boli. A jak coś pójdzie nie tak? Rodzi dwa tygodnie wcześniej.
Gdyby nie to, że jest ojcem mojego wnuka to bym go właśnie zabił.
Jezu, słyszę krzyki z porodówki. Krzywię się. Moja księżniczka. Czuję jak mój telefon wibruje. Ach Travis.
- Szefie, pana żona usiłuje wsiąść do auta i chce jechać do szpitala, ale ona przecież ledwo chodzi. Harry zamknął jej bramę, ale to kwestia kilku minut.
- Kurwa... Nie puszczaj jej. Powiedz, żeby została - mówię zdenerwowany.
- No ale...Dobrze. Wszystko w porządku?
- Nie wiem. Właśnie nic nie... - zza drzwi słyszę płacz dziecka.
Rozłączam się od razu. Czekam Niecierpliwie. Szybko rodziła. O tyle dobrze.
Mike wychodzi z sali blady jak ściana. Idzie w moim kierunku jak zombie. Chyba jest w szoku. Dosłownie chwilę później pielęgniarka niesie małe zawiniątko. Blondyn jednak nie jest w stanie go wziąć więc kobieta podaje dziecko mnie.
Przełykam ślinę i patrzę na maluszka. Mój wnuk. Mój własny wnuk. Pierwszy. Jest cudowny. Ma zamknięte oczy, bo światło lamp go razi. Porusza paluszkami. To tak jak trzymałem Chrisa.
- To twój syn - odzywam się. - Miej jaja i go weź.
Jego wzrok wreszcie staje się obecny i niepewnie do mnie podchodzi.
Podaję mu chłopca. Delikatnie go bierze. Chyba sobie poradzi.
- Fajny jest - uśmiecha się pod nosem.
- Jasne, że fajny. Z krwi Tomlinson, a nazwisko sie nie liczy.
- Jasne - prycha i patrzy na mnie ze śmiechem. - Dzięki, że tu jesteś.
- Żaden problem. Następnym razem po prostu nie wchodź na porodówkę.
Chłopak idzie z dzieckiem do Minnie, a ja dzwonie na spokojnie po jego rodziców. Sam musze pojechać do Courtney.
Mijam się z Horanem w drzwiach szpitala. Witam się z nim, przekładając kluczyki do drugiej ręki.
- Przykro mi, byłem pierwszy. Całe trzy dwieście i pięćdziesiąt osiem centymetrów.
- Chłopak? - to jego pierwsze pytanie.
- No a jak - uśmiecham się. - Chłopak. Idź tam do nich. Sala 201. Do zobaczenia - idę do samochodu.
Szybko jadę do domu. Współczuję chłopakom. Zapewne mają tam właśnie z moją żoną istne piekło. Jest w ciąży, a to wszystko pogarsza. No, ale...Co ja zrobię? Jeszcze ona by rodzić zaczęła. A tak.. Powiem jej, że ma zdrowego wnuka i wszystko będzie w porządku.
Wchodzę do domu szczęśliwy. Będą mieszkać na razie u nas. To chyba jasne.
Przecież ja nie wyobrażam sobie mieszkać bez mojej księżniczki. Muszę jej pomóc. Jest jeszcze malutka. No...Prawie malutka. Nie zna się na tym. A tak.. Jedno dziecko czy dwoje. Niewielka różnica.
~*~
Chodzę po ogrodzie, nosząc Barbie na rękach. Malutka w różowym ubranku wtula się we mnie. Ręką pcham wózek z wnukiem. Nie ma to jak robienie za nianię. Jeszcze Chris siedzi przy stole tarasowym i pisze wypracowanie, co chwila prosząc mnie po pomoc. Tak naprawdę to ja to piszę za niego. On po prostu piszę, żeby chociaż pismo było jego. Przynajmniej mam nadzieję, że dobrą ocenę dostanie.
Moja żona i córka wybrały się na zakupy, a ich tragarzem jest Mike. Młodszy jest, więc to chyba jasne, że będzie nosił ubrania, buty i inne pierdoły. Wykupią pół sklepu.
Niech się chłopak przyzwyczaja. Lżej na pewno nie będzie. Wiem co mówię.
Poprawiam córę na rękach i pochylam się nad wnukiem. Całe dwa miesiące.
Tobby jest bardzo spokojnym dzieckiem, czego nikt nie może zrozumieć. No bo.. jego rodzice są lekkie mówiąc nieokrzesani. Obydwoje mają pierdolca połączonego z ADHD. Może podmienili go na porodówce?
Jak na potwierdzenie moich słów słyszę z podjazdu pisk Minnie.
O nie...I wróciły. A był spokój.
Do ogrodu wbiega moja córka ze spodniami w ręce.
- Tato!
- Cicho - upominam ją. - Tak?
- Widzisz to? - wtyka mi pod nos nowy zakup.
- No, spodnie.
- Rozmiar tato. Mój rozmiar sprzed Tobbyego.
- Ja uważam, że lepiej ci było z ciałkiem - stwierdza Mike.
- Ciałkiem? - pyta patrząc na niego głupio. - Uważasz, że teraz nie mam kształtów? - i Zaczyna się.
Zaczynają się sprzeczać. Mike oczywiście nie chce dostać po łbie, ale czy ja wiem czy mu się uda.
- Kocham cie - i tak ta oczywiście kończy dramat rzucając się blondynowi na szyję.
- Ja ciebie też - zaczyna ją całować.
- Nie przy mnie, proszę - mówię, podając córkę zonie.
- Daj im spokój - Courtney śmieje się całując barbie.
- Tatooooo, następne zdanie! - woła mój syn.
- Ja pierdole.. - wzdycham i siadam obok młodego.
I tak mi schodzi dwie godziny. Weź tu człowieku miej dzieci...
Wieczór, kiedy mam chwilę sam na sam z Courtney, to teraz na prawdę wyjątkowe chwile.
Przynajmniej nie zmajstrujemy kolejnego dziecka. Tyle wystarczy. Mi lat nie ubywa. Ech. Kocham moją rodzinę.
Szczerze nic bym nie zmienił. Każdy dzień jest najlepszy.
sobota, 26 marca 2016
piątek, 11 marca 2016
Rozdział 26
Trzymam
Minnie na kolanach. Dziewczynka wpatruję się w tekst bajki. Czytam dla niej.
Wolałbym, aby spróbowała sama. Ma już pięć lat. Od samego początku była bardzo
dobrze rozwiniętym dzieckiem. Nawet uczy się hiszpańskiego przez zabawę od
dwóch lat.
Czasem
boję się, że za te dziesięć lat moje dziecko mnie obrazi, a ja nawet nie
zrozumiem. Courtney wchodzi do pokoju z Christopherem przy piersi.
-
Na dzisiaj koniec. Pójdziemy pływać - mówię do Minnie. - Wszyscy.
-
On mi zaraz zaśnie - pokazuje na trzynastomiesięcznego chłopca. Ten patrzy na
nas spod pół przymkniętych powiek.
-
No to jak zaśnie to pójdziemy - uśmiecham się. Mój malutki synek.
-
Tato, czytaj - prosi dziewczynka pokazując palcem na książkę przed nami.
-
Ty spróbuj - mówię całując ją we włosy.
Kręci
główką i wtula się w mój tors.
Wzdycham
cicho. Kontynuuję czytanie bajki.
Moja
żona tylko śmieje się pod nosem i wychodzi znów zostawiając nas samych.
W
końcu kończę. Moja malutka jest zadowolona. To najważniejsze.
-
Dziękuję tatusiu - całuje mój policzek i biegnie szukać mamy chcąc pocałować
braciszka na dobranoc. Jest wobec niego przesłodka.
To
starsza siostra, które uwielbia Christophera. Bawi się z nim, czasem karmi.
Gdy
ten raczkuje, ona robi to z nim i urządzają sobie wyścigi. To bardzo grzeczna
dziewczynka. Staramy się, aby była dobrze wychowana.
Odpuszczamy
sobie kąpiel ze względu na nagły deszcz. Courtney za to zaproponowała naszej
córce zrobienie ciastek.
Dziewczyny
znikają w kuchni. Ja za to idę do sali, gdzie zbieram gang. Nie zaprzestaliśmy
działalności. Po mnie wszystko przejmie syn. Takie mam plany, ale do niczego go
nie zmuszę. Na razie to niech dorośnie. Lub chociaż zacznie chodzić. To będzie
dobry początek.
-
Chłopcy, a co powiecie na bank rezerw federalnych hm? - patrzę na nich.
-
Jestem za - słyszę kilka głosów naraz.
-
Świetnie. To to zaplanujcie. Mnie się nie chce.
Niall
się śmieje i robi coś w komputerze. Na nich zawsze można polegać. Muszą tylko
wszystko dopracować. Nie siedzimy długo. Nie schodzi nam nawet pełną godzinę.
Niall ogarnie plany u siebie w domu. Wszystko nam przedstawi. Nie musze się o
to martwić. Idę do kuchni, gdzie moje królewny rządzą i pilnują ciastek.
-
Patrz - Minnie pokazuje na piekarnik
-
Postarałyście się - siadam przy blacie.
-
Zawsze się staramy - żona patrzy na mnie zmywając naczynia.
-
Oczywiście, że tak. A obok stoi zmywarka. Tak tylko przypominam.
Wzrusza
tylko ramionami. Ciasteczka są gotowe piętnaście minut później i moja córka
decyduje, że to oczywiście ja skosztuje je jako pierwszy.
-
Ale dobre - mówię, czując wanilię. Naprawdę potrafią człowiekowi poprawić
humor.
-
To ja też chcę.. - siada mi na kolanach i bierze z miski ciastko dla siebie.
Obejmuję
Minnie ramieniem. Zjadam moje ciastko. Uśmiecham się do córki. Jest śliczna.
Podobna do Courti, ale oczy ma moje.
karo:)
-
Też chcę.. - druga brunetka zajmuje drugie kolano.
-
Proszę - biorę wypiek i podaję jej.
Ignoruje
mnie i całuje. Długo i naprawdę namiętnie.
-
Fu - słyszymy córkę.
Courtney
uśmiecha się przenosi na nią wzrok.
-
Zobaczymy za parę lat.
-
No ty chyba żartujesz - wtrącam. - Ona nie będzie nikogo całować.
-
Żyj w złudzeniu.. - znów mnie całuje.
Próbuję
coś jeszcze powiedzieć, ale jej usta mi na to nie pozwalają.
Lubię
chwile jak ta. Spokój, rodzina. Za chwilę jeszcze młody zacznie coś rozumieć.
Kupię nam domek nad jakimś jeziorem. O. To jest bardzo dobry pomysł. Możemy
wybrać się na krótkie wakacje.
~*~
Christopher
raczkuje po plaży nad jeziorem. Minnie w różowym stroju siedzi na kocu i robi
babki z piasku. Moja żona opala się, na szczęście W STANIKU. Ja chodzę za
synem, bo ten jest niemożliwy. Raz spuścisz z oka a już gdzieś pójdzie.
Pogoda
jest świetna. Każdy z nas dobrze się bawi. Boże, to dziecko ma za dużo
energii.. Zniecierpliwiony biorę go na ręce i otrzepuje z piasku.
-
Koniec - mówię. Mam swoje lata i już brakuje mi tylu sił. Masakra. Wchodzę do
domku, a młodego sadzam w foteliku. Obiecałem Minnie frytki.
Już
mam brać się do roboty, ale słyszę głośne śmiechy i piski. Patrzę przez okno.
No tak. Mała oblała mamę i teraz musi zwiewać.
Staję
w drzwiach domku.
-
Kochanie, czyżbyś była mokra?! - krzyczę.
Ta
nie odpowiada mi gdyż właśnie łapie naszą córkę. Podnosi ją i zmierza do wody.
Kręcę
głową i wracam do kuchni. Znów słychać piski. Śmieję się tylko pod nosem i
zajmuje tymi frytkami.
Do
lat trzech jadła wszystko co zdrowe i ekologiczne. Dosłownie. Potem
stwierdziłem, że i tak będzie chciała jeść to co inne dzieci. Teraz trochę jej
dozujemy te dobre rzeczy. Zaczynam mówić do syna gdyż ten domaga się mojej uwagi
uderzając rączkami o fotelik. Oczywiście muszę się przy tym wygłupiać, za co
nagradza mnie śmiechem. Teraz kiedy tak mały jest słodki, ale wiem, że będę
musiał trzymać go twardo. Tak jak mój ojciec mnie. Wychowam do na dobrego
chłopaka. Na prawdziwego mężczyznę. Pójdzie do szkoły wojskowej. Będzie się
znał na robocie.
Biorę
go pod pachę, talerz z frytkami w drugą rękę i wychodzę z domku.
-
Wychodzić z tej wody - wołam dziewczyny.
-
Muszę ją najpierw utopić - słyszę Courtney.
-
Skarbie!
-
Tatusiu ratuj mnie! - znowu pisk.
Kładę
młodego na koc. Stawiam talerz i idę do dziewczyn. Łapię żonę i przerzucam przez ramię.
-
Louis, po czyjej jesteś stronie? - śmieje się.
-
Bronię młodszej - klepię ją w tyłek.
-
Zostaw tyłek. - sama uderza mój.
-
Jemy - sadzam ją na kocu.
Brunetka
przygarnia do siebie Christophera i razem spędzamy czas do wieczora. Jest miło,
wesoło i nikt nie narzeka. Chwilę spędzone z rodziną są najcenniejsze.
Dwa
dni później dojeżdżają do nas Liam i Sophia z malutką Holly. Mała jest cztery
miesiące młodsza od naszego syna. Pierwszego wieczoru od ich dotarcia, razem z
Payne em trochę zabalowaliśmy. Następnego ranka obaj mieliśmy cholernego kaca.
I oczywiście każdy z nas kazanie. Obiecałem że zajmiemy się dziećmi, a one poszły
się opalać. Dopiero po tym im przeszło. Wróciliśmy po tygodniu. Christopher
nauczył się tam chodzić. Było świetne. Cała rodzina, spokój i zabawa.
środa, 17 lutego 2016
Rozdział 25
Ściągam
marynarkę i wchodzę do salonu. Jest siedemnasta, więc moja żona dopiero wróciła
ze szkoły rodzenia. Chodzę z nią na każde zajęcia, ale dziś nie mogłem.
-
Cześć - wita mnie już w drzwiach długim całusem.
-
Cześć, kochanie - obejmuję ją w talii. Wiedziałem, żeby kupować jej dresy. W
nich wygląda uroczo.
-
Byłyśmy w szkole, a potem wzięłam Kociaki do weterynarza. Są zaszczepione i
wyczesane. - tak. Trzy dni temu zostaliśmy poinformowani, że to będzie
dziewczynka. Moja córeczka.
Syn
synem, ale będę miał księżniczkę. Przecież jej włos z głowy nie spadnie. A
chłopaków obok niej pozabijam. Moja perełka będzie bezpieczna.
-
Dobrze. Jadłaś?
-
Chyba trzy porcje - mruczy średnio z tego zadowolona.
Wybucham
głośnym śmiechem. Co miesiąc je coraz więcej, ale przecież to nic dziwnego.
-
A tobie jak minął dzień?- pyta głaszcząc swój brzuszek.
-
Bardzo ciężko. Cieszę się, że jestem z wami - kucam i całuję jej wypukłość.
-
Nie uważasz, że powinien być już większy?
-
Jesteś chuda, Courtney. Siódmy miesiąc, a wyglądasz na czwarty. Norma.
Kiwa
głową i ledwo powstrzymuję wybuch śmiechu jak widzę, że kieruje się do kuchni.
-
Jesteś pewna, że jeszcze coś w tej lodówce zostało?
-
Całkiem sporo - odpowiada.
Kręcę
głową i idę za nią. Też muszę coś zjeść. Ona bierze płatki z jogurtem, a ja
mięso z piekarnika. W ciszy jemy w jadalni.
Courtney
dobrze przechodzi ciążę. Narzeka na bóle pleców, ale tak to jest w porządku.
Jedną
rzecz ma na opak jak powinno być. Ochotę na sex. Zero. Od trzeciego miesiąca
kochaliśmy się może dwa razy. Ja na tym cierpię, bo przyzwyczaiła mnie do
częstego stosunku. Nie zmuszę jej, ale szkoda. Naprawdę szkoda. Nie odmawia mi.
Po prostu sama nic nie inicjuje, a często jak wracam, ona po prostu już śpi. Może
po porodzie...Będę czekał kilka miesięcy, ale może znów wrócimy do normalności.
-
Idę jutro z Caroline na zakupy. Wybierzemy wózek.
-
A tego to nie powinienem wybierać z tobą?
-
Jeśli chcesz...
-
Nie no, idźcie, idźcie.
-
Kupie jakiś ładny. Obiecuję.
Uśmiecham
się tylko. Idę z nią na kanapę. Wtula się we mnie.
Kładę
ręce na brzuch brunetki i zadowolony czuję ruchy małej.
-
Trzeba wybrać jej imię.
-
Ty wybierz. - mówi sennie.
-
Idziesz spać?
-
Nie. Tulimy się przecież - głaszcze moje ramię.
-
Myślałem nad Giovanną. Ale niekoniecznie, bo jest tyle pięknych imion - wsuwam
rękę pod jej bluzę.
-
Gio jest ładnie... To pierwsze przyszło ci do głowy.
-
Tak, ale jest tak dużo innych...- śmieję się.
-
Na przykład Madison, albo Lizzy.- uśmiecha się pod nosem
-
Oj nie, Madison będzie odmiennikiem Madeline. Mamusia byłaby zbyt zadowolona.
-
Jesteś okropny - chichocze.
-
Tak, wiem, wiem. Lannie?
-
Też ładnie. - jęczy. - Chyba zostanie nam wyliczanka.
-
Tak, ale nie teraz bo pewnie wpadnę na jeszcze tysiąc innych pomysłów. Ona musi
mieć piękne, oryginalne imię. Bo będzie jedyna w swoim rodzaju.
-
Na pewno.. - słyszę ciszej i czuję że Courtney zasypia.
Wstaję i biorę ją na
ręce. Nie powiem, że jest lekka, ale na szczęście nie mam daleko.
Delikatnie
układam ją w łóżku i dobrze przykrywam. Całuję żonę w czoło. Zmęczona była. Nic
dziwnego. Wychodzę i wracam na kanapę. Wykładam nogi na ławę i oglądam mecz.
~*~
Dwa lata później
Wracam
właśnie z meczu z chłopakami. Niall wziął Mike'a przez co musieliśmy uważać.
-
Kurwa - mówi chłopiec, siedząc w foteliku.
Patrzymy
obaj z blondynem na młodego. Nie jest dobrze. Jak Caroline to usłyszy...
-
Co? - uśmiecha się do nas. Pewnie któremuś z nas wymsknęło się na meczu.
Dostaniemy opieprz.
-
Nie mów tak - jego ojciec zabija go wzrokiem. - Tak jest brzydko.
-
A ty tak mówisz - wzrusza ramionami.
-
Ja mogę, a ty nie - parkuje pod moim domem.
-
Chodźcie - śmieję się. Wypinam młodego i wysiada.
Od
razu biegnie do ogrodu szukając zapewne dziewczyn. Wchodzimy z Niallem i Liamem
do domu. Idę się tylko przebrać. Ledwo wchodzę do garderoby na górze, a już
słyszę płacz i krzyk.
-
Tata!
No
dobra. To przebiorę się później. Od razu kieruję się do Minnie.
Tak
jest zawsze. Nie umie wchodzić po schodach i gdy zobaczy, że ja albo Courtney
tam idziemy zaraz jest ryk.
Czasem
naprawdę zastanawia mnie o czym myśli dziecko. Boi się, że ją zostawimy? Zbiegam
na dół. Mała klęczy na pierwszy schodku i płacze opierając czoło o stopień
wyżej.
-
Chodź, królewno - biorę ją na ręce i przytulam.
Obejmuje
moją szyję i rączką przeciera oczy.
Cały
dzień za nią tęskniłem. To jest mój aniołek i diabeł w jednym.
-
Z tobą chcę... - mamrocze.
-
Jadłaś już obiadek? - pytam, całując ją w ciemne włoski.
-
Jadłam. I mama i ciocia i dzidziuś - wylicza na paluszkach.
Kiwam
głową i uśmiecham się. Mówiłem, że jest cudowna? Wychodzimy do ogrodu. Caroline
jest w ciąży i Minnie cały czas gada do jej brzucha.
Jak
Niallowi urodzi się drugi syn...Nie wiem co zrobię. Następne dziecko żonie
zrobię. Podchodzę do niej. Siedzi z przyjaciółką i Mike'iem na fotelach
ogrodowych. Całuję ukochaną, a potem witam się z Caro.
-
Pobiegła jak tylko cię usłyszała - tłumaczy brunetka.
-
Wiadomo. Bo to jest córeczka tatusia - podrzucam małą.
Zazdrosny
Mike od razu idzie do swojego taty i wdrapuje mu się na kolana. Mike woli auta
i tego typu rzeczy, ale czasem bardzo ładnie bawi się z Minnie. Udaje Kena
który jest tajnym agentem. Ale oczywiście nigdy nie całuje swojej dziewczyny,
bo to jest blee.. Nieraz mamy z nich na prawdę polewkę..
Dzieci
są świetne. Przysięgam. Może nie chciałem na początku, ale teraz nie żałuję.
Horan
z rodziną jadą późnym wieczorem, a my zostajemy we trójkę. Biorę córeczkę i idę
ją wykąpać. Courtney przygotowuje dla niej jedzenie.
-
Tata śpiewamy - podskakuje w wannie pełnej wody.
Klękam
i myję ją, śpiewając piosenkę dla dzieci.
Śmieje
się i grzecznie pozwala spłukać swoje ciało.
-
Ubieramy misia? - pytam, biorąc kombinezon.
Kiwa
główką wyciągając ręce w moją stronę. Gdy jest gotowa, biorę ją i niosę na dół.
-
Jesteśmy - meldujemy się w kuchni.
-
Chodź do mamy - brunetka bierze ode mnie córkę.
-
Jemy - mówi zdecydowanym głosem Minnie.
-
Tak, jemy kochanie - karmi ją i mi również karze jeść.
-
Dlaczego czekamy z drugim dzieckiem? - pytam, nabierając makaron.
-
A czekamy? Nie wiedziałam, że go chcesz.. - przenosi na mnie wzrok zdziwiona
pytaniem.
-
W zasadzie ciężko się starać, jeśli ze sobą nie sypiamy - zauważam.
-
Chciałabym kolejne dziecko.
-
Ja też - odpowiadam.
Uśmiecha
się i poprawia sobie Minnie na kolanach.
Dziewczynka
grzecznie zjada wszystko. Gabriell dalej z nami pracuje. Bardzo nam pomaga.
Czasem
zostaje z małą kiedy my wychodzimy.
-
Daj tacie buzi i idziemy spać.
Robi
dzióbek i daje mokrego całusa. Wychodzą z kuchni, a ja sprzątam.
Potem
idę na górę i w drugiej łazience biorę prysznic.
Zdecydowanie
dzisiejszy wypad był dobry. Mecz wygrany, emocje były. Owijam ręcznikiem biodra
i idę do sypialni. Chyba trochę straciłem kondycję. Już czuję jak bolą mnie
mięśnie.
Muszę
znów chodzić z Harrym na siłownię. Inaczej będzie ciężko. Wchodzę do garderoby
i szukam ubrania.
W
tym czasie słyszę, że kobieta wraca do sypialni.
-
Jak ci minął dzień? - pytam, idąc do niej ubrany.
-
Ruchliwie. Cały czas ktoś przychodził.
-
Czyli jesteś zmęczona?
-
Nie jestem zmęczona - śmieje się. - Mówię tylko, że się nie nudziłam.
-
Kotku - klękam na łóżku. - Chcę jechać do Doncaster. Weźmiemy Minnie.
-
Jeśli tylko chcesz - uśmiecha się.
-
Kocham cię. Wiesz o tym?
-
Oczywiście, że wiem. - pochyla się i mnie całuje.
Kładę
ręce na jej biodra. Przysuwam ją do siebie, namiętnie oddając pocałunek.
-
Nie brałam kąpieli - obejmuje mój kark.
-
Lubię cię spoconą - śmieję się.
-
Jak bardzo? - pyta i przygryza wargę.
-
Bardzo - mruczę. Zaczynam całować jej szyję.
Czuję
jak się odpręża pod moim dotykiem. Przechylam nas i zawisam nad nią. Składam
pocałunki na jej ramionach, obojczykach. Jest taka śliczna.
-
Buziak... - łapie moją twarz w dłonie i mocno całuję. Długo, zachłannie, do utraty
tchu.
Ściągam
z niej koszulkę. Dłużej nie wytrzymam. Ona szybko pozbywa się moich dresów i
bokserek.
Tak
bardzo potrzebuję jej bliskości. Pragnę mojej żony.
Kochamy
się długo i powoli. Bez słów rozumiemy nawzajem swoje potrzeby. W jej oczach
widzę szczerą, bezinteresowną miłość. Chcę z nią jeszcze masę dzieci. Naszej
miłości starczy na wiele. Uśmiecha się do mnie czule, a ja nie jestem w stanie
pozostać na to obojętny. Zasypia w moich ramionach co dopełnia magiczny czar
tej nocy.
poniedziałek, 1 lutego 2016
Rozdział 24
Kiedy
otwieram oczy, słońce odbija się już od wody w basenie. Moja żona leży wtulona
we mnie. Dalej śpi. Zerkam na zegarek. Zaspałem...No trudno. Dzień wolny. Może przeniosę spotkanie z
Luke'iem i jego żoną. Pojedziemy dzisiaj we czwórkę zagrać w tenisa. Tak to
dobry pomysł. Zaraz do niego zadzwonię i mu to zaproponuje. Sięgam do swoich
spodni. Wyciągam komórkę i wybieram numer. Czekając, aż odbierze, głaszczę żonę
po włosach.
-
Thompson, słucham. - mówi służbowym głosem. Zapewne nie spojrzał kto dzwoni.
-
Tomlinson, mówię - odpowiadam.
-
To ty. Cześć stary - od razu zmienia ton głosu.
-
Słuchaj, może byśmy poszli dzisiaj na tenisa. Mam wolne. A zamiast w sobotę
wezmę żonę na zakupy. Pasuje ci? -
pytam.
-
Mam kilka spotkań, ale to nie problem. O której?
-
Która ci odpowiada?
-
Pierwsza? - proponuje.
-
W porządku. Do zobaczenia - rozłączam się.
-
Kto dzwonił? - słyszę senny głos małej.
-
Luke - całuję ją w czoło
-
Masz spotkanie? - jęczy nie zadowolona.
-
Mamy. Razem. Na korcie.
-
Mrrr... zniszczymy ich - nieskromnie muszę przyznać, że razem z Courtney
jesteśmy na prawdę dobrzy.
-
Wiem - śmieję się i ją całuję. - Zakładaj ubrania. Wstajemy.
To
jest takie "nowoczesne wesele" i tu same hity ale tak jak nie lubię
disco polo to na weselu mogłoby być dobra zabawa jest wtedy
-
Na pewno nie masz na mnie ochoty? - otwiera jedno oko i patrzy na mnie.
-
Taki poranny ruch na dobry początek dnia...
Przenoszę
się nad nią. Ja to trzymam formę. Seks mam codziennie.
-
Tylko się postaraj - mówi z uśmiechem. Kto by pomyślał, że ona się tak szybko
rozbudzić potrafi.
Wchodzę
w nią mocno. Do samego końca. Ruchy są szybkie, zdecydowane. Jęczy głośno. Cały
czas. Czuję na plecach jej paznokcie. Suną po całej długości.
Wtedy
wiem, że jest jej dobrze. Bardzo
dobrze...Zapamięta to. Tak bardzo mnie podjudziła, że nie pomyślałem jak będzie
grać po takim numerze.
Kiedy
wchodzimy na tor, moja żona jest w spódniczce i białym tshircie. Zresztą tak
jak żona Luke'a. To znaczy ona jest w różu. Dziewczyny poznają się pierwszy
razy. Dostrzegam dziwne spojrzenie Valerie. Mierzy Courtney wzrokiem. Oho. Moja
żona chyba tego nie zauważa. Zapewne dlatego, że ona nigdy nie widzi w ludziach
złego. Zawsze zalety.
Obejmuję
ją w talii. Moja kochana. Zapewne Val widzi w niej rywalkę.
No
tak. Courtney jest młoda i na prawdę atrakcyjna. Niejeden mi zazdrości, a
kobiety... no właśnie. Luke jest oczarowany. Nic dziwnego. Nie jestem zagrożony,
więc nie martwię się o to. Mój Znajomy nigdy nie był święty i gdyby nie zaufanie
i pewność to już dawno zabroniłbym mu na nią chociażby patrzeć. Tak, to niech
się nacieszy. Zaczynamy nasz mecz.
Tak
jak myślałem. Próbują nas pokonać. No, ale sprawna Courtney odbija prawie każdą
piłkę.
W
duecie naprawdę świetnie nam idzie. Ogrywamy ich z góry na dół.
-
No cóż, ze mną nigdy nie wygrasz - podchodzę do siatki, trzymając za rękę żonę.
-
Było fajnie. Oboje świetnie gracie - posyła uśmiech mojemu znajomemu jakby
chciała żeby zapomniał o moich słowach.
-
Dzięki - Luke się śmieje. - Lunch?
Czuję
jak brunetka ściska moją dłoń dając mi tym znak żebym się zgodził. Kiwam głową
i schodzimy do szatni.
Ściągam
tshirt i spodenki. O. Właśnie. Miałem zebrać chłopaków na jakiś mecz. Zrobię to
w tym tygodniu. Dobry pomysł. Poruszamy się trochę. Uśmiecham się pod nosem i
zakładam czarne spodnie.
-
Więc? Jak ci się żyje w małżeństwie? - pyta blondyn.
-
Zajebiście - stwierdzam. - Zwłaszcza jak przychodzi etap starania się o
dziecko. Chciałbyś mieć jak ja. Oj chciałbyś.
-
Aż tak baśniowo to chyba nie jest? - chyba bardzo chciałby to usłyszeć.
-
Może u ciebie - ubieram się w koszulę.
Ten
stoi chwilę zamyślony i również kończy się szykować.
-
Ale widzę, że Valerie ma charakterek - biorę plecak.
-
Ma. Zdecydowanie. I to coraz ostrzejszy.
-
To współczuję jak nadchodzą czerwone dni.
-
Często mam wtedy delegacje... Rozumiesz.
-
Oczywiście. Chodźmy.
Wychodzimy,
ale oczywiście przed budynkiem czekamy jeszcze na dziewczyny dobre dwadzieścia
minut.
-
Makijaż - mówimy równo.
Wyciągam
telefon i szybko sprawdzam wiadomość.
We
czwórkę idziemy do restauracji zaraz przy kortach. Często tam jadamy. Kładę
rękę na oparciu krzesła Courtney i rozmawiam z przyjacielem. Czasem dobrze się
oderwać od pracy.
Dziewczyny
słuchają i nie szczególnie angażują się w jakąkolwiek rozmowę. Czy z nami, czy
między sobą.
-
Zmęczona? - pytam ją do ucha.
-
Zależy dlaczego pytasz - patrzy na mnie.
-
Bo chcę wracać - mówię bardzo cicho.
-
To zależy po co chcesz wracać? - pyta ledwo powstrzymując śmiech.
-
Oj żono...
-
No dobrze, dobrze. Wracajmy - krótko mnie całuje.
-
To coś wymyśl...
-
Więc Luke... gdzie nauczyłeś się tak dobrze grać? - pyta mężczyzny opierając
się o stół.
-
Musiałem wziąć trenera, żeby Louis nie mógł wygrywać. Wyszło na jedno - blondyn
się śmieje.
-
Masz takie silne ramiona.. - przejeżdża palcem po jego ręce.
Patrzę
na Valerie. Ta mruży oczy zła.
-
I jest moim mężem. Mam to szczęście - wtrąca blondynka.
-
Tak, zdecydowanie.. - zgadza się Courtney łapiąc wzrok Luke'a.
-
Musimy już iść - druga wstaje. - Moi rodzice mają przyjechać. Luke idziemy.
-
Jacy rodzice? - marszczy brwi. - O nie, tylko nie teściowa.
-
Powiedziałam idziemy - mrozi go wzrokiem.
-
Wybaczcie - odpowiada. Reguluje rachunek i żegna się z nami. Później wychodzą.
-
Wracamy, kochanie? - pyta słodko Courtney.
-
Ty diablico - mówię z uśmiechem.
-
Chyba mnie nie lubi - śmieje się.
Kręcę
tylko głową i wracamy do domu.
Siadam
na kanapę, biorąc Courtney na kolana. Przytula się do mnie. Chwila ciszy i
spokoju. Jak długo będzie trwać? Mam nadzieję, że nikt zaraz nie wyskoczy z
jakąś cudowną informacją. Wolałbym nie mieć dzisiaj problemów do rozwiązania.
-
Jak myślisz... uda nam się w końcu?
-
Uda nam się.
Uśmiecha
się i przytula mocno. Zamyka oczy. Wygląda bardzo spokojnie. Musi nam się udać.
Mimo swoich obaw chcę dziecka. Coraz bardziej mi na tym zależy. Córka czy syn,
nieważne. Potem i tak zrobię kolejne. Po prostu niech to już się stanie. Niech
ona zbiegnie po schodach z testem w ręce, kiedy ja wrócę pracy, a ona powie, że
tak. Że się udało.
Zrobię
mu cudowny pokój. Najlepszy na całym świecie. Courtney będzie wyglądać ślicznie
z brzuszkiem. Z moim dzieckiem pod sercem. Wzdycham i całuję ja we włosy. Zrobię
wszystko, aby nasza rodzina była szczęśliwa.
Obronie
ich przed każdym i przed wszystkim. Będą kłopoty, ale sobie poradzimy. Nasze
dzieci wyrosną na dobrych ludzi.
-
Louis - do salonu wszedł Liam z Harrym. - Chodź na moment.
-
Po co on wam? - pyta dziewczyna mocniej się mnie łapiąc.
-
Pilne sprawy - odpowiada Styles. Mówiłem, że nie będzie spokoju.
-
Louis, nie.. -prosi Courti. - Poza tym chyba mogą mówić przy mnie, prawda
misiu?
-
Jak pilne? - pytam, poprawiając Courtney nas swoich kolanach.
-
Pilne.
-
No to mówcie - brunetka zaczyna jeździć nosem pp mojej szyi.
-
FBI próbuje osiągnąć największy sukces w swojej karierze. Chcą cię zgarnąć.
-
Co takiego?
Patrzą
na mnie jedynie. Czyli nie żartują. A ja naprawdę myślałem, że policja, FBI,
CIA i inny oddziały psów już sobie odpuściły.
-
To przez głowice. Nie chcą pozwolić, abyś ją wykorzystał - dodaje Payne.
-
Zróbcie coś - mruczy Courtney.
Zsuwam
ją z kolan i wstaję. No to mamy problem. Kiwam na chłopaków i idziemy do sali. Spędzamy
tam całą noc. Jest burza mózgów.
Co
zrobić, aby ich wykończyć? Nie zbliżą się do mojego gangu. Akurat na to nie
pozwolę.
-
Koniec na dzisiaj - mówię o siódmej rano. Trzeba się zdrzemnąć.
Wychodzę
z pomieszczenia padnięty. Kierunek - sypialnia. Na środku łóżka śpi Courtney.
Zdejmuje ciuchy i kładę się przesuwając ją.
Subskrybuj:
Posty (Atom)