środa, 17 lutego 2016

Rozdział 25

Ściągam marynarkę i wchodzę do salonu. Jest siedemnasta, więc moja żona dopiero wróciła ze szkoły rodzenia. Chodzę z nią na każde zajęcia, ale dziś nie mogłem.
- Cześć - wita mnie już w drzwiach długim całusem.
- Cześć, kochanie - obejmuję ją w talii. Wiedziałem, żeby kupować jej dresy. W nich wygląda uroczo.
- Byłyśmy w szkole, a potem wzięłam Kociaki do weterynarza. Są zaszczepione i wyczesane. - tak. Trzy dni temu zostaliśmy poinformowani, że to będzie dziewczynka. Moja córeczka.
Syn synem, ale będę miał księżniczkę. Przecież jej włos z głowy nie spadnie. A chłopaków obok niej pozabijam. Moja perełka będzie bezpieczna.
- Dobrze. Jadłaś?
- Chyba trzy porcje - mruczy średnio z tego zadowolona.
Wybucham głośnym śmiechem. Co miesiąc je coraz więcej, ale przecież to nic dziwnego.
- A tobie jak minął dzień?- pyta głaszcząc swój brzuszek.
- Bardzo ciężko. Cieszę się, że jestem z wami - kucam i całuję jej wypukłość.
- Nie uważasz, że powinien być już większy?
- Jesteś chuda, Courtney. Siódmy miesiąc, a wyglądasz na czwarty. Norma.
Kiwa głową i ledwo powstrzymuję wybuch śmiechu jak widzę, że kieruje się do kuchni.
- Jesteś pewna, że jeszcze coś w tej lodówce zostało?
- Całkiem sporo - odpowiada.
Kręcę głową i idę za nią. Też muszę coś zjeść. Ona bierze płatki z jogurtem, a ja mięso z piekarnika. W ciszy jemy w jadalni.
Courtney dobrze przechodzi ciążę. Narzeka na bóle pleców, ale tak to jest w porządku.
Jedną rzecz ma na opak jak powinno być. Ochotę na sex. Zero. Od trzeciego miesiąca kochaliśmy się może dwa razy. Ja na tym cierpię, bo przyzwyczaiła mnie do częstego stosunku. Nie zmuszę jej, ale szkoda. Naprawdę szkoda. Nie odmawia mi. Po prostu sama nic nie inicjuje, a często jak wracam, ona po prostu już śpi. Może po porodzie...Będę czekał kilka miesięcy, ale może znów wrócimy do normalności.
- Idę jutro z Caroline na zakupy. Wybierzemy wózek.
- A tego to nie powinienem wybierać z tobą?
- Jeśli chcesz...
- Nie no, idźcie, idźcie.
- Kupie jakiś ładny. Obiecuję.
Uśmiecham się tylko. Idę z nią na kanapę. Wtula się we mnie.
Kładę ręce na brzuch brunetki i zadowolony czuję ruchy małej.
- Trzeba wybrać jej imię.
- Ty wybierz. - mówi sennie.
- Idziesz spać?
- Nie. Tulimy się przecież - głaszcze moje ramię.
- Myślałem nad Giovanną. Ale niekoniecznie, bo jest tyle pięknych imion - wsuwam rękę pod jej bluzę.
- Gio jest ładnie... To pierwsze przyszło ci do głowy.
- Tak, ale jest tak dużo innych...- śmieję się.
- Na przykład Madison, albo Lizzy.- uśmiecha się pod nosem
- Oj nie, Madison będzie odmiennikiem Madeline. Mamusia byłaby zbyt zadowolona.
- Jesteś okropny - chichocze.
- Tak, wiem, wiem. Lannie?
- Też ładnie. - jęczy. - Chyba zostanie nam wyliczanka.
- Tak, ale nie teraz bo pewnie wpadnę na jeszcze tysiąc innych pomysłów. Ona musi mieć piękne, oryginalne imię. Bo będzie jedyna w swoim rodzaju.
- Na pewno.. - słyszę ciszej i czuję że Courtney zasypia.
Wstaję i biorę ją na ręce. Nie powiem, że jest lekka, ale na szczęście nie mam daleko.
Delikatnie układam ją w łóżku i dobrze przykrywam. Całuję żonę w czoło. Zmęczona była. Nic dziwnego. Wychodzę i wracam na kanapę. Wykładam nogi na ławę i oglądam mecz.
~*~
Dwa lata później
Wracam właśnie z meczu z chłopakami. Niall wziął Mike'a przez co musieliśmy uważać.
- Kurwa - mówi chłopiec, siedząc w foteliku.
Patrzymy obaj z blondynem na młodego. Nie jest dobrze. Jak Caroline to usłyszy...
- Co? - uśmiecha się do nas. Pewnie któremuś z nas wymsknęło się na meczu. Dostaniemy opieprz.
- Nie mów tak - jego ojciec zabija go wzrokiem. - Tak jest brzydko.
- A ty tak mówisz - wzrusza ramionami.
- Ja mogę, a ty nie - parkuje pod moim domem.
- Chodźcie - śmieję się. Wypinam młodego i wysiada.
Od razu biegnie do ogrodu szukając zapewne dziewczyn. Wchodzimy z Niallem i Liamem do domu. Idę się tylko przebrać. Ledwo wchodzę do garderoby na górze, a już słyszę płacz i krzyk.
- Tata!
No dobra. To przebiorę się później. Od razu kieruję się do Minnie.
Tak jest zawsze. Nie umie wchodzić po schodach i gdy zobaczy, że ja albo Courtney tam idziemy zaraz jest ryk.
Czasem naprawdę zastanawia mnie o czym myśli dziecko. Boi się, że ją zostawimy? Zbiegam na dół. Mała klęczy na pierwszy schodku i płacze opierając czoło o stopień wyżej.
- Chodź, królewno - biorę ją na ręce i przytulam.
Obejmuje moją szyję i rączką przeciera oczy.
Cały dzień za nią tęskniłem. To jest mój aniołek i diabeł w jednym.
- Z tobą chcę... - mamrocze.
- Jadłaś już obiadek? - pytam, całując ją w ciemne włoski.
- Jadłam. I mama i ciocia i dzidziuś - wylicza na paluszkach.
Kiwam głową i uśmiecham się. Mówiłem, że jest cudowna? Wychodzimy do ogrodu. Caroline jest w ciąży i Minnie cały czas gada do jej brzucha.
Jak Niallowi urodzi się drugi syn...Nie wiem co zrobię. Następne dziecko żonie zrobię. Podchodzę do niej. Siedzi z przyjaciółką i Mike'iem na fotelach ogrodowych. Całuję ukochaną, a potem witam się z Caro.
- Pobiegła jak tylko cię usłyszała - tłumaczy brunetka.
- Wiadomo. Bo to jest córeczka tatusia - podrzucam małą.
Zazdrosny Mike od razu idzie do swojego taty i wdrapuje mu się na kolana. Mike woli auta i tego typu rzeczy, ale czasem bardzo ładnie bawi się z Minnie. Udaje Kena który jest tajnym agentem. Ale oczywiście nigdy nie całuje swojej dziewczyny, bo to jest blee.. Nieraz mamy z nich na prawdę polewkę..
Dzieci są świetne. Przysięgam. Może nie chciałem na początku, ale teraz nie żałuję.
Horan z rodziną jadą późnym wieczorem, a my zostajemy we trójkę. Biorę córeczkę i idę ją wykąpać. Courtney przygotowuje dla niej jedzenie.
- Tata śpiewamy - podskakuje w wannie pełnej wody.
Klękam i myję ją, śpiewając piosenkę dla dzieci.
Śmieje się i grzecznie pozwala spłukać swoje ciało.
- Ubieramy misia? - pytam, biorąc kombinezon.
Kiwa główką wyciągając ręce w moją stronę. Gdy jest gotowa, biorę ją i niosę na dół.
- Jesteśmy - meldujemy się w kuchni.
- Chodź do mamy - brunetka bierze ode mnie córkę.
- Jemy - mówi zdecydowanym głosem Minnie.
- Tak, jemy kochanie - karmi ją i mi również karze jeść.
- Dlaczego czekamy z drugim dzieckiem? - pytam, nabierając makaron.
- A czekamy? Nie wiedziałam, że go chcesz.. - przenosi na mnie wzrok zdziwiona pytaniem.
- W zasadzie ciężko się starać, jeśli ze sobą nie sypiamy - zauważam.
- Chciałabym kolejne dziecko.
- Ja też - odpowiadam.
Uśmiecha się i poprawia sobie Minnie na kolanach.
Dziewczynka grzecznie zjada wszystko. Gabriell dalej z nami pracuje. Bardzo nam pomaga.
Czasem zostaje z małą kiedy my wychodzimy.
- Daj tacie buzi i idziemy spać.
Robi dzióbek i daje mokrego całusa. Wychodzą z kuchni, a ja sprzątam.
Potem idę na górę i w drugiej łazience biorę prysznic.
Zdecydowanie dzisiejszy wypad był dobry. Mecz wygrany, emocje były. Owijam ręcznikiem biodra i idę do sypialni. Chyba trochę straciłem kondycję. Już czuję jak bolą mnie mięśnie.
Muszę znów chodzić z Harrym na siłownię. Inaczej będzie ciężko. Wchodzę do garderoby i szukam ubrania.
W tym czasie słyszę, że kobieta wraca do sypialni.
- Jak ci minął dzień? - pytam, idąc do niej ubrany.
- Ruchliwie. Cały czas ktoś przychodził.
- Czyli jesteś zmęczona?
- Nie jestem zmęczona - śmieje się. - Mówię tylko, że się nie nudziłam.
- Kotku - klękam na łóżku. - Chcę jechać do Doncaster. Weźmiemy Minnie.
- Jeśli tylko chcesz - uśmiecha się.
- Kocham cię. Wiesz o tym?
- Oczywiście, że wiem. - pochyla się i mnie całuje.
Kładę ręce na jej biodra. Przysuwam ją do siebie, namiętnie oddając pocałunek.
- Nie brałam kąpieli - obejmuje mój kark.
- Lubię cię spoconą - śmieję się.
- Jak bardzo? - pyta i przygryza wargę.
- Bardzo - mruczę. Zaczynam całować jej szyję.
Czuję jak się odpręża pod moim dotykiem. Przechylam nas i zawisam nad nią. Składam pocałunki na jej ramionach, obojczykach. Jest taka śliczna.
- Buziak... - łapie moją twarz w dłonie i mocno całuję. Długo, zachłannie, do utraty tchu.
Ściągam z niej koszulkę. Dłużej nie wytrzymam. Ona szybko pozbywa się moich dresów i bokserek.
Tak bardzo potrzebuję jej bliskości. Pragnę mojej żony.

Kochamy się długo i powoli. Bez słów rozumiemy nawzajem swoje potrzeby. W jej oczach widzę szczerą, bezinteresowną miłość. Chcę z nią jeszcze masę dzieci. Naszej miłości starczy na wiele. Uśmiecha się do mnie czule, a ja nie jestem w stanie pozostać na to obojętny. Zasypia w moich ramionach co dopełnia magiczny czar tej nocy.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 24

Kiedy otwieram oczy, słońce odbija się już od wody w basenie. Moja żona leży wtulona we mnie. Dalej śpi. Zerkam na zegarek. Zaspałem...No trudno.  Dzień wolny. Może przeniosę spotkanie z Luke'iem i jego żoną. Pojedziemy dzisiaj we czwórkę zagrać w tenisa. Tak to dobry pomysł. Zaraz do niego zadzwonię i mu to zaproponuje. Sięgam do swoich spodni. Wyciągam komórkę i wybieram numer. Czekając, aż odbierze, głaszczę żonę po włosach.
- Thompson, słucham. - mówi służbowym głosem. Zapewne nie spojrzał kto dzwoni.
- Tomlinson, mówię - odpowiadam.
- To ty. Cześć stary - od razu zmienia ton głosu.
- Słuchaj, może byśmy poszli dzisiaj na tenisa. Mam wolne. A zamiast w sobotę wezmę żonę na zakupy. Pasuje ci?  - pytam.
- Mam kilka spotkań, ale to nie problem. O której?
- Która ci odpowiada?
- Pierwsza? - proponuje.
- W porządku. Do zobaczenia - rozłączam się.
- Kto dzwonił? - słyszę senny głos małej.
- Luke - całuję ją w czoło
- Masz spotkanie? - jęczy nie zadowolona.
- Mamy. Razem. Na korcie.
- Mrrr... zniszczymy ich - nieskromnie muszę przyznać, że razem z Courtney jesteśmy na prawdę dobrzy.
- Wiem - śmieję się i ją całuję. - Zakładaj ubrania. Wstajemy.
To jest takie "nowoczesne wesele" i tu same hity ale tak jak nie lubię disco polo to na weselu mogłoby być dobra zabawa jest wtedy
- Na pewno nie masz na mnie ochoty? - otwiera jedno oko i patrzy na mnie.
grafika danielle campbell- Kochanie - mruczę. Ona mi nie da spokoju.
- Taki poranny ruch na dobry początek dnia...
Przenoszę się nad nią. Ja to trzymam formę. Seks mam codziennie.
- Tylko się postaraj - mówi z uśmiechem. Kto by pomyślał, że ona się tak szybko rozbudzić potrafi.
Wchodzę w nią mocno. Do samego końca. Ruchy są szybkie, zdecydowane. Jęczy głośno. Cały czas. Czuję na plecach jej paznokcie. Suną po całej długości.
Wtedy wiem, że jest jej dobrze.  Bardzo dobrze...Zapamięta to. Tak bardzo mnie podjudziła, że nie pomyślałem jak będzie grać po takim numerze.
Kiedy wchodzimy na tor, moja żona jest w spódniczce i białym tshircie. Zresztą tak jak żona Luke'a. To znaczy ona jest w różu. Dziewczyny poznają się pierwszy razy. Dostrzegam dziwne spojrzenie Valerie. Mierzy Courtney wzrokiem. Oho. Moja żona chyba tego nie zauważa. Zapewne dlatego, że ona nigdy nie widzi w ludziach złego. Zawsze zalety.
Obejmuję ją w talii. Moja kochana. Zapewne Val widzi w niej rywalkę.
No tak. Courtney jest młoda i na prawdę atrakcyjna. Niejeden mi zazdrości, a kobiety... no właśnie. Luke jest oczarowany. Nic dziwnego. Nie jestem zagrożony, więc nie martwię się o to. Mój Znajomy nigdy nie był święty i gdyby nie zaufanie i pewność to już dawno zabroniłbym mu na nią chociażby patrzeć. Tak, to niech się nacieszy. Zaczynamy nasz mecz.
Tak jak myślałem. Próbują nas pokonać. No, ale sprawna Courtney odbija prawie każdą piłkę.
W duecie naprawdę świetnie nam idzie. Ogrywamy ich z góry na dół.
- No cóż, ze mną nigdy nie wygrasz - podchodzę do siatki, trzymając za rękę żonę.
- Było fajnie. Oboje świetnie gracie - posyła uśmiech mojemu znajomemu jakby chciała żeby zapomniał o moich słowach.
- Dzięki - Luke się śmieje. - Lunch?
Czuję jak brunetka ściska moją dłoń dając mi tym znak żebym się zgodził. Kiwam głową i schodzimy do szatni.
Ściągam tshirt i spodenki. O. Właśnie. Miałem zebrać chłopaków na jakiś mecz. Zrobię to w tym tygodniu. Dobry pomysł. Poruszamy się trochę. Uśmiecham się pod nosem i zakładam czarne spodnie.
- Więc? Jak ci się żyje w małżeństwie? - pyta blondyn.
- Zajebiście - stwierdzam. - Zwłaszcza jak przychodzi etap starania się o dziecko. Chciałbyś mieć jak ja. Oj chciałbyś.
- Aż tak baśniowo to chyba nie jest? - chyba bardzo chciałby to usłyszeć.
- Może u ciebie - ubieram się w koszulę.
Ten stoi chwilę zamyślony i również kończy się szykować.
- Ale widzę, że Valerie ma charakterek - biorę plecak.
- Ma. Zdecydowanie. I to coraz ostrzejszy.
- To współczuję jak nadchodzą czerwone dni.
- Często mam wtedy delegacje... Rozumiesz.
- Oczywiście. Chodźmy.
Wychodzimy, ale oczywiście przed budynkiem czekamy jeszcze na dziewczyny dobre dwadzieścia minut.
- Makijaż - mówimy równo.
Wyciągam telefon i szybko sprawdzam wiadomość.
We czwórkę idziemy do restauracji zaraz przy kortach. Często tam jadamy. Kładę rękę na oparciu krzesła Courtney i rozmawiam z przyjacielem. Czasem dobrze się oderwać od pracy.
Dziewczyny słuchają i nie szczególnie angażują się w jakąkolwiek rozmowę. Czy z nami, czy między sobą.
- Zmęczona? - pytam ją do ucha.
- Zależy dlaczego pytasz - patrzy na mnie.
- Bo chcę wracać - mówię bardzo cicho.
- To zależy po co chcesz wracać? - pyta ledwo powstrzymując śmiech.
- Oj żono...
- No dobrze, dobrze. Wracajmy - krótko mnie całuje.
- To coś wymyśl...
- Więc Luke... gdzie nauczyłeś się tak dobrze grać? - pyta mężczyzny opierając się o stół.
- Musiałem wziąć trenera, żeby Louis nie mógł wygrywać. Wyszło na jedno - blondyn się śmieje.
- Masz takie silne ramiona.. - przejeżdża palcem po jego ręce.
Patrzę na Valerie. Ta mruży oczy zła.
- I jest moim mężem. Mam to szczęście - wtrąca blondynka.
- Tak, zdecydowanie.. - zgadza się Courtney łapiąc wzrok Luke'a.
- Musimy już iść - druga wstaje. - Moi rodzice mają przyjechać. Luke idziemy.
- Jacy rodzice? - marszczy brwi. - O nie, tylko nie teściowa.
- Powiedziałam idziemy - mrozi go wzrokiem.
- Wybaczcie - odpowiada. Reguluje rachunek i żegna się z nami. Później wychodzą.
- Wracamy, kochanie? - pyta słodko Courtney.
- Ty diablico - mówię z uśmiechem.
- Chyba mnie nie lubi - śmieje się.
Kręcę tylko głową i wracamy do domu.
Siadam na kanapę, biorąc Courtney na kolana. Przytula się do mnie. Chwila ciszy i spokoju. Jak długo będzie trwać? Mam nadzieję, że nikt zaraz nie wyskoczy z jakąś cudowną informacją. Wolałbym nie mieć dzisiaj problemów do rozwiązania.
- Jak myślisz... uda nam się w końcu?
- Uda nam się.
Uśmiecha się i przytula mocno. Zamyka oczy. Wygląda bardzo spokojnie. Musi nam się udać. Mimo swoich obaw chcę dziecka. Coraz bardziej mi na tym zależy. Córka czy syn, nieważne. Potem i tak zrobię kolejne. Po prostu niech to już się stanie. Niech ona zbiegnie po schodach z testem w ręce, kiedy ja wrócę pracy, a ona powie, że tak. Że się udało.
Zrobię mu cudowny pokój. Najlepszy na całym świecie. Courtney będzie wyglądać ślicznie z brzuszkiem. Z moim dzieckiem pod sercem. Wzdycham i całuję ja we włosy. Zrobię wszystko, aby nasza rodzina była szczęśliwa.
Obronie ich przed każdym i przed wszystkim. Będą kłopoty, ale sobie poradzimy. Nasze dzieci wyrosną na dobrych ludzi.
- Louis - do salonu wszedł Liam z Harrym. - Chodź na moment.
- Po co on wam? - pyta dziewczyna mocniej się mnie łapiąc.
- Pilne sprawy - odpowiada Styles. Mówiłem, że nie będzie spokoju.
- Louis, nie.. -prosi Courti. - Poza tym chyba mogą mówić przy mnie, prawda misiu?
- Jak pilne? - pytam, poprawiając Courtney nas swoich kolanach.
- Pilne.
- No to mówcie - brunetka zaczyna jeździć nosem pp mojej szyi.
- FBI próbuje osiągnąć największy sukces w swojej karierze. Chcą cię zgarnąć.
- Co takiego?
Patrzą na mnie jedynie. Czyli nie żartują. A ja naprawdę myślałem, że policja, FBI, CIA i inny oddziały psów już sobie odpuściły.
- To przez głowice. Nie chcą pozwolić, abyś ją wykorzystał - dodaje Payne.
- Zróbcie coś - mruczy Courtney.
Zsuwam ją z kolan i wstaję. No to mamy problem. Kiwam na chłopaków i idziemy do sali. Spędzamy tam całą noc. Jest burza mózgów.
Co zrobić, aby ich wykończyć? Nie zbliżą się do mojego gangu. Akurat na to nie pozwolę.
- Koniec na dzisiaj - mówię o siódmej rano. Trzeba się zdrzemnąć.

Wychodzę z pomieszczenia padnięty. Kierunek - sypialnia. Na środku łóżka śpi Courtney. Zdejmuje ciuchy i kładę się przesuwając ją.