środa, 29 lipca 2015

Rozdział 7

<3
Pierwszy wieczór kiedy oboje z Courtney jesteśmy już w domu. Chłopcy właśnie pojechali sprawdzić podejrzany budynek za miastem.
Mają dzwonić do taty. Ja dzisiaj jestem zajęty. Wiem, że mamy problemy, ale wyjątkowo próbuję się odizolować.
- Kocham ten dom. Tak się za nim Stęskniłam. - chodzi już drugą godzinę po tarasie i przeżywa.
- Dom też za tobą tęsknił - zapewniam ją. Będę mógł w końcu spać w sypialni, bo w ciągu ostatniego miesiąca za łóżko służyła kanapa. Na chwilę, ale i tak rzadko.
- Na pewno - odwraca się i z uśmiechem mnie całuje.
Obejmuję ją, oddając pocałunki. Moja piękna. - Ktoś musi zadbać o ogród - przypominam jej.
- Zajmę się tym zaraz rano. Nie mogę Patrzeć jak bardzo go zaniedbaliście w tak krótkim czasie.
- Nie mieliśmy czasu na to wszystko - wzdycham. Sadzam ją na krześle. - Teraz jedz.
- Nie chcę więcej. - odsuwa od siebie talerz.
- Musisz jeść. W szpitalu miałaś marne posiłki. Zresztą większość w kroplówce.
- I dobrze, przynajmniej trochę schudłam. - podnosi bluzkę pokazując mi brzuch.
- Byłaś chuda - gromię ją wzrokiem.  - A ja nie zamierzam spać z wieszakiem.
- Mam tłuszczyk - broni się.
- A ja jestem baletnicą - wywracam oczami i dopijam wino.
- Seksowną baletnicą.
Kręcę głową. Nie jest gruba. Zamierzam pilnować, aby się dobrze odżywiała. Wreszcie w domu będzie ta radość i energia. Kończymy kolację i Courtney odnosi talerze wracając z garścią czereśni. No tak. Oczywiście. Pewnie. Ale nie będę jej żałować. Skoro już tak bardzo chce i je kocha. Niech je.
- Smaczne to wino - siada obok mnie i czyta etykietę na butelce.
- Może być. To gdzie chcesz pojechać? Już i tak długo nie było cię na zajęciach.
- Tak. Moje studia raczej nie mają dużych szans na przetrwanie.
- Spokojnie. Odrobisz to - biorę jej dłoń i całuję. - To gdzie?
- Może góry? Drewniany domek, a za oknem warstwy śniegu.
Patrzę na nią przez chwilę. Jeśli tylko tak chce, tam pojedziemy.
- I tylko my dwoje.. - kończy rozmarzona.
Uśmiecham się i pochylam. Niekoniecznie tylko my dwoje, ale o tym nie musi wiedzieć. Niestety nie ruszymy się bez ochrony, więc Harry będzie musiał się przebrać. 
- Weźmiesz kąpiel - mówię, biorąc ukochaną na ręce. W drodze na górę, zsuwam z jej stóp szpilki.
- Nie dźwigaj mnie. - piszczy.
- Dlaczego? - pytam zdziwiony.
- Nie wolno ci się męczyć. - przypomina mi.
- Daj spokój. To jest nieuniknione. A to, że cię zaniosę to żaden wysiłek - stawiam dziewczynę na kafelkach w dużej łazience. Włączam wodę, a ona wypełnia kwadratową wannę. Rozpinam niebieską sukienkę Courtney.
Wyciąga ręce z materiału i ten opada na ziemię wokół niej.
- Piękna jesteś, misiu - całuję ją po szyi. Jej ciało jest takie gorące. Kurwa. Każdy nerw pragnie właśnie jej. Mojego anioła. W środku aż wrze z emocji.
Wszystko potęguje tęsknota. Bardzo długo, jak na nas, nie byliśmy razem. To nie jest łatwe. Przesuwam rękoma po biodrach dziewczyny. Nie może się męczyć. Nie chcę ryzykować. Ale po prostu czuję jak wszystko w niej mnie do siebie wola. To cholernie trudne. Jest taka perfekcyjna. Ma gładką, jedwabną skórę. Długie, pofalowane włosy opadają na jej ramiona i plecy.
- Może wejdziesz we mn.. ze mną? - poprawia się szybko. Chyba jej myśli były podobne do moich.
- To byłoby zbyt kuszące - mruczę tuż za jej uchem.
- No dobrze - wzdycha.
- Teraz to - rozpinam stanik.
- To teraz...- robi kilka kroków do przodu i odwraca się. - Poczekasz w sypialni?
- A gdzie mam czekać? - pytam ironicznie. Całuję ją w nos. Idę na dół, gdzie myję zęby. Wreszcie w domu.
Intryguje mnie tylko dlaczego w ogóle nie wstydliwa Courtney nie chciała zdjąć przy mnie majtek. Dziwię się, bo przecież sama proponowała mi wspólną kąpiel. Czyli widziałbym ją nago.
Skołowany zmierzam do naszego pokoju. Otwieram okno i kładę się na łóżko włączając telewizor. Dzisiaj się wyśpię. Jestem trochę ciekaw jak sprawy z tym budynkiem. Chyba nie ma straconych komplikacji skoro nikt nie dzwoni.
Telefon czysty więc go odkładam i skupiam na końcówce meczu. Amerykanie przegrywają z Polską. Coś im ostatnio nie idzie. Przynudzają. Orientuję się, że co chwila przysypiam.
Courtney wchodzi godzinę później, kiedy ja już praktycznie śpię. Słyszę tylko drzwi i jej kroki. Może i lepiej, że nie widzę. Pewnie jest nago.
- Wstydzisz się mnie? - pytam w poduszkę.
- Ja? Nie bardzo - chichocze.
- Okej - poprawiam się i wiem, że kilka sekund później odpływam.
Rano budzi mnie moja dziewczyna. Gdy otwieram oczy pierwsze co widzę to Courtney w bieliźnie w nogach łóżka. Nie wygląda na zadowoloną.
- Kotku? - mówię zaspany. Martwi mnie jej mina.
- Musimy porozmawiać - mówi stanowczo i kładzie ręce na biodrach.
- Co się stało? - siadam i patrzę na nią uważnie.
- Któryś z twoich... Kolegów, wniósł do domu to - pokazuje na moją broń. Szlag. Zapomniałem o tym wczoraj.
- Mówiłem ci, że mamy broń. Dla bezpieczeństwa. Gdyby ktoś chciał mnie zaatakować - wyjaśniam spokojnie.
- I dlaczego jest na niej krew?
Wstaję z łóżka i podchodzę do dziewczyny. Nie mam siły. Nie chcę ciągle kłamać. - Wszystko ci wyjaśnię. Ale nie dziś.
- Co mi wyjaśnisz? - pyta kompletnie zaskoczona moją reakcją.
- Wszystko ci wyjaśnię. Zaufaj mi, proszę - patrzę w jej oczy.
Jej wargi są lekko rozchylone, a rysy zdecydowanie lżejsze. Zamagnetyzowana moim wzrokiem kiwa głową.
Całuję ją w usta na uspokojenie. To długi, powolny pocałunek. Całkowicie odpływa pod urokiem. Jej słabość do mnie wiele razy ratowała mi skórę. Tym razem też tak jest. Nie mogę jej powiedzieć. Niestety jeszcze nie teraz. Musi być gotowa. Wierzę, że kiedyś to zrozumie i mi wybaczy. Przejeżdżam palcami po jej nagim ramieniu. Czuję, jak powoli zapomina o całej sprawie. Dyskretnie biorę pistolet z jej łapki.
- Spakuj się - szepczę do jej ucha. - Domek. Ty i ja. Okej?
- W porządku.. - przejeżdża palcami po moim torsie i wymija mnie żeby zrobić to o co proszę.
Chowam pistolet i wypuszczam powietrze z ust. Sytuacja opanowana. Całe szczęście. Zostawiam malutką i idę na dół.
Jem coś na szybko i karze przygotować samolot.
- Co z tym budynkiem? - pytam Nialla, odbierając kawę od Gabriell.
- Nic tam nie było. Nie wyglądało, żeby ktokolwiek był od co najmniej kilku lat.
- Szukać dalej. Styles! - wołam kolejnego do siebie.
- Pojechał znaleźć kasety z monitoringu obok tej ruiny.
- Potrzebuję go. Ciebie nie wezmę. Masz Caroline. A dla niego mam wycieczkę życia.
- Coś słyszałem - uśmiecha się.
Kiwam głową i piję kawę. Idę na górę. Też się muszę spakować. W końcu zimno będzie. Co za nowość.
Courtney jest już prawie gotowa. Nawet się ubrała. Co robi tylko w ostateczności. Na prawdę.
- To teraz ja - podaję jej kubek i wchodzę do garderoby.
Przy okazji wysyłam Harremu potrzebnego smsa. Niech się zorganizuje. O dwunastej jesteśmy na lotnisku. Prowadzę ukochaną do samolotu. Wita nas obsługa.
Dziewczyna jak zwykle jest bardzo uprzejma i gromi mnie wzrokiem za każde zdanie które uważa za niegrzeczne. To są pracownicy. Płace im żeby znosili mnie bez zająknięcia. ak mają problem, to do widzenia. Nie zamierzam być miły, nie znam ich i nie lubię. Zajmujemy miejsca naprzeciw siebie w fotelach obitych beżową skórą.
- Więc? Jakie masz tu rozrywki? - pyta brunetka zaledwie po kwadransie lotu.
- Rozrywki? - przejeżdżam palcami po dolnej wardze. - Chcesz się czymś zająć rozumiem? Możemy zagrać w karty. Lub też mogę zobaczyć co masz pod sukienką.
- Mogę ci powiedzieć - proponuje z promiennym uśmiechem.
- Wolę zobaczyć na własne oczy - odpowiadam, pokazując palcem, aby podeszła.
Wstaje i boleśnie wolno zajmuje miejsce między moimi nogami. Dotykam jej policzka. Powoli wodzę palcami po delikatnej skórze. Przesuwam opuszki na szyję dziewczyny. Przechodzi ją dreszcz. Przymyka powieki i wplata palce jednej dłoni w moje włosy.
Jest taka rozkoszna. Znów zupełnie pod moim wpływem. Zamienia się w moją kotkę tak cudownie mrucząc. Uwielbiam ten dźwięk. Zsuwam ramiączka jej sukienki w ogóle się nie śpiesząc. Mamy dużo czasu. Ma na sobie inną bieliznę niż dziś rano. Co jak co, ale akurat do tego mam dobrą pamięć.
- Szybka zmiana dekoracji? - unoszę brew.
Biorę w dłoń jej pierś i wolnymi ruchami masuję. Od razu się rozluźnia, a jej twarz wyraża błogi spokój. Nie mogę się powstrzymać. Zaczynam ją zachłannie całować. Kładzie dłonie na mój tors i stara się delikatnie odepchnąć. Przynajmniej pokazać mi że chce to zrobić.
- No co? - pytam, odsuwając się.
- Nie wolno ci - mówi, a raczej dyszy po tak długim pocałunku.
- No nie żartuj - mówię rozbawiony. - Nie dostanę zawału.
- A jeśli tak? Lo,u ja się martwię..
Biorę jej twarz w dłonie i patrzę w oczy. Jest kochana. Tyle, że ja nie mam pięćdziesięciu lat. Po prostu byłem przemęczony. Courtney kładzie dłonie na moje i gładzi moją skórę. Uśmiecha się czule.
- Dobrze się czuję - zapewniam ją. - Nie stanie mi serce podczas seksu, nawet jakbyś bardzo próbowała.
- Nie mam zamiaru próbować - chichocze, ale stara się spoważnieć. - Lekarze mówili żebyś unikał stresu i wysiłku.
- Dam sobie radę - zakładam kosmyk włosów za jej ucho.
- Ale to wysiłek.. - jęczy przeciągle sama rozdarta.
- Niewielki - przesuwam palcami po jej udzie.
- No wiesz... - teraz się obrusza i zakłada ręce na piersi.
- Wybacz, ale to jest samolot. Nie mamy dużego pola do manewru.
- Jakbyś chciał to byś się postarał - odwraca się do mnie plecami - On nie ma pola manewru - marudzi pod nosem. Jej się nie da zrozumieć.
- To nie - mówię. - Radź sobie palcami - zabieram ręce z jej ciała.
- Ty też - stara się brzmieć tak jak ja, ale kompletnie jej nie wychodzi.
- Żadna nowość - prycham.
- Co takiego?! - odwraca się wzburzona.
Próbuję się nie roześmiać. Rzeczywiście mi jej brakowało. Pod każdym względem.
- Nie było cię miesiąc, a ja chodziłem taki spięty.
- Naprawdę? - od razu mięknie i patrzy na mnie ze współczuciem.
Jest kobietą idealną pod tym względem. Nigdy nie odmawia, uważa, że to jej, przyjemny bo przyjemny, ale obowiązek zaspokoić mnie jak tylko może. Każdy o takiej marzy, a ona jest właśnie moja.
Uśmiecham się do niej lekko i kiwam głową.
- Ale to nie było to, co przeżywam z tobą. Przecież wiesz. Tęskniłem za tobą i za twoim ciałem.
- Mój biedny misio.. - podchodzi i głaszcze mnie po policzku. - Przepraszam..
- Nie masz za co, wiesz to - sadzam ją na swoich kolanach i przytulam.
- Ale powiesz jak będzie coś nie tak? Obiecujesz?
- Obiecuję - mówię jej do ucha.
Kiwa głową i zmusza mnie żebym się oparł. Sama siada na mnie okrakiem i znów całuje. To już mi się bardzo podoba. Jej usta są miękkie, ale bardzo zachłanne. Tym razem biorą moje w posiadanie.
Po chwili orientuje się o co chodzi. Chcę być na górze żebym mniej się zmęczył. Boże, co za dziewczyna...
- Hm, czyli będziesz mnie dziś ujeżdżać w naszym samolocie? - mruczę, rozpinając stanik brunetki.
- Boże Louis... - mówi robiąc się czerwona.
- Tak, kochanie?
- Myślę, że gadanie zabiera zbędną energię.
- To się rozbieraj.
Mamrocze coś tylko pod nosem i wstaje pozbywając się majtek, które jako jedyne były jeszcze na jej ciele.
Rozpinam spodnie i sięgam do portfela. Wyciągam gumkę. Nie sądzę, aby zaczęła brać tabletki.
Po chwili klęka po obu stronach moich nóg. Przygryza wargę i delikatnie obejmuje moją męskość żeby powoli się na nią opuścić. O kurwa. Jak ja dawno w niej nie byłem. Obejmuje mnie tak idealnie.
Wtula twarz w moją szyję, a rękami obejmuje tors. Przytula się jak małpka.
Porusza biodrami. Wypełniam ją do samego końca. Zamykam oczy, wzdychając zapach jej miękkich włosów.
Z czasem trochę się męczy więc łapie jej pośladki i pomagam wrócić do poprzedniego tempa.
- Patrz mi w oczy - mówię, kiedy zaczyna dochodzić.
Odpycha się rękami i podtrzymuje tak, że nasze oczy są dokładnie na przeciwko siebie. Spojrzenie ma zamglone orgazmem, przyjemnością. Przygryza wargę. Mam jednak nadzieję, że będzie cicho...Oczywiście. Po co się łudziłem.
Każdy na pokładzie właśnie się dowiedział, że Courtney Evans szczytowała. Dochodzę chwilę później, ale znacznie...znacznie ciszej.
Brunetka muska moje usta i na nowo układa się wygodnie na mojej klatce.
- Courtney? - przerywam ciszę.
- Hm..? - mruczy leniwie.
- Wiesz, że jestem starszy. Dlaczego ja?
- Bo jesteś bogaty - zawsze mi tak odpowiada. Nienawidzi tego pytania, nie wiem dlaczego.
- Jestem ciekawy - jeżdżę palcami po jej kręgosłupie. - Chcę wiedzieć.
- No bo cię kocham. Nie wiem dlaczego konkretnie. To twoja całość. Kocham całość.

Już nic nie mówię. Podnoszę jej podbródek i delikatnie ją całuję, na co się uśmiecha.

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 6


- Szefie, ktoś ci się chciał włamać do domu. Złapaliśmy go, ale nie chce mówić. To nie jest przypadkowy gówniarz. To gangster.
- Zaraz będę - każę mojej sekretarce odwołać resztę spotkać i jadę do domu.
Wysiadam z samochodu i widzę mężczyznę powalonego na kolana. Harry z Niallem przytrzymują go, aby nie wstał. Z nosa płynie mu krew i brudzi mój idealny trawnik. Kutas. Jest młody. W Courtney albo nawet młodszy. To podejrzane. Tylko głupiec musiał wysłać takiego gówniarza. Przyglądam mu się przez chwilę. Wyciągam broń i nią trącam go w podbródek. Unosi na mnie wzrok.
- Posłuchaj, nie mam humoru, dobrze? Ile masz lat kretynie? Osiemnaście? Może nawet nie. Zapewne chcesz pożyć. Za chwilę twój mózg będzie pływał na mojej ścianie. Bardzo nie lubię brudzić własnego domu. I nie żartuję - przeładowuję gnata, przykładając lufę do jego czoła. - Po prostu strzelę. Powiedz mi kto cię przysłał, a dam ci szansę.
Widać, że jest przerażony. Nawet nie stara się tego ukryć.
- Wtedy on mnie zabije - mówi tak cicho, że ledwo słyszę.
Uśmiecham się chłodno i sztucznie.
- Nie zabije, bo trafisz do moich szeregów. Widzę w twoich oczach potencjał. Mów - popędzam go. - Albo zacznę od tortur, urozmaicę sobie dzień. Wiesz jakie to przyjemne? Rozciąganie ciała. Przypalanie. A może szczur na twoim brzuchu pod przykryciem, który nie mogąc wyjść zacznie cię gryźć?
Krzywi się słysząc to wszystko po kolei. Widzę, że się łamie. Nie trzeba mu wiele. Po jego czole spływają kropla za kroplą potu. Kiwa głową, ale mocno zaciska wargi. Próbuje wydostać ręce.
Strzelam w jego ramię. Harry odsuwa się i krzywi, mając poplamioną koszulę. Niech on już nie będzie taki delikatny. Wywracam oczami.
- Nie ruszaj się, tylko mów - warczę do blondyna, klęczącego na ziemi.
Krzywi się i zamyka oczy. Ponownie kiwa głową porusza ustami jednak nie mówiąc ani słowa głośno.
- Nie słyszę - pochylam się nad nim. - Zacznij mówić zanim wpakuję ci kulkę w drugie ramię.
- Nic nie powiem - mówi jednak dalej kiwając głową. Brodą pokazuje na swoją bluzę.
Odsuwam się i wskazuję Niallowi, aby mu ją zdjął i sprawdził czy nie ma tam podsłuchu.
Okazuje się, że jest podsłuch, a razem z nim i bomba. Chłopak mając okazję unosi zdrową rękę i pokazuje żeby nic nie mówić. W dalszym ciągu jest przerażony.
Kurwa mać. Zachowuję zimną krew. Patrzę na czasomierz. Rozglądam się. Potrzebuję sapera i to już. Wiem, że to coś może wybuchnąć w każdej chwili, jeśli tylko właściciel tego się zorientuje. Trzeba grać dalej.
- Okej - mówię wkurwiony. - Więc pożegnaj się z życiem - strzelam tuż obok jego nogi.
Młody nadal przerażony siedzi na trawniku trzymając się za ranę. Kurwa no co tu robi taki ktoś?
Czegoś nie rozumiem. Wysyłają do mnie, do kogoś kto się zna na robocie, takiego gnojka. Przecież to oczywiste, że za życie da się przekonać. Jest sprytny skoro nie wysadził nas wszystkich, ale zapewne właśnie to miał zrobić. Kiwam głową i pokazuję na bombę. Niech oni mi to zabiorą z oczu. Trevor i Horan od razu się tym zajmują. To na prawdę coraz mniej mi się podoba. Zabieram szczeniaka do środka. Zdaję sobie sprawę, że wszystko wymyka mi się spod kontroli. Dlatego właśnie muszę zadzwonić do ostatniej osoby do której chcę zadzwonić...
- On nie odpuści - odzywa się chłopak dużo słabiej. - Nie wiem co mu pan zrobił, ale McKagan...
- Gadaj co wiesz - syczę. No nieźle. Nawet mówi do mnie z szacunkiem. - Czego chce McKagan?
- Nie wiem. Na prawdę nie wiem. Mówił coś o dziewczynie w szpitalu i zapłacie.
Mrużę oczy. Czuję dużą złość. Jeszcze większą niż wcześniej. No jasne, że chodzi o Courtney.
 - To sobie przypomnij. Miałeś wnieść tu bombę, tak?
- Nie. Zwinąć komputer.
- Po co? - siadam na krześle, ciągle mając go na celowniku. - Odpowiedz. I odpowiedz na drugie pytanie. Czy to ty byłeś pod kawiarnią?
- Nie było mnie tam. - syczy dociskając ranę.
- Nie odpowiedziałeś na pierwsze pytanie.
- Nie wiem po co. On nic mi nie mówi.
Przyglądam mu się. Chyba nic więcej mi nie powie. Patrzę na Liama. Ten kiwa głową i idzie sprawdzać w systemie mojego wroga. Wyciągam z powrotem chłopaka na dwór. Cóż. Przykro mi. Albo i nie...Strzelam w niego i chowam broń.
Chłopcy później posprzątają. Ja idę się przebrać i jadę do szpitala.
- Riley, jedź do domu. Niech zmieni cię Travis - mówię do pracownika i wchodzę do sali.
Courtney właśnie próbuje wstać. Uśmiecha się na mój widok.
- Cześć misiu.
- Hej, kotku - całuję ją w usta i przytrzymuję.
Łapie się mojego ramienia i prostuje.
- Mam serdecznie dość tego leżenia. Poszłabym na imprezę wiesz? - chichocze.
- Jak już wyjdziesz to zabiorę cię wszędzie - obiecuję. Zakładam na nią szlafrok i idziemy się przejść po korytarzu.
- Była u mnie twoja mama. Podobno twoja kuzynka wychodzi za mąż...
- Jaka kurwa kuzynka? - marszczę brwi. O czym ja znowu nie wiem? Zresztą co mnie to obchodzi.
- Nie wiem. Nie znam twojej rodziny - mówi jakby z żalem. - Twoja mama mówiła jednak, że jesteś chrzestnym jej dziecka.
- Dobrze. Już wiem. Isabelle. Mówiła kiedy ślub? - jeżdżę ręką po plecach brunetki.
- Jeśli dobrze zrozumiałam to we wrześniu.
Kiwam głową. Dochodzimy do okna wychodzącego na parking. Opieram czoło o chłodną szybę.
- Wyglądasz na zmęczonego - mówi zmartwiona brunetka. - Za dużo pracujesz.
- Nie jestem zmęczony, kochanie. Raczej przejmuję się tym wszystkim. Spokojnie - zapewniam ją. Muszę zadzwonić do ojca. Sam nie dam rady. Tym razem wygrał.
To mnie dobija, no, ale cóż. Jak mus to mus. Teraz nie mogę unosić się honorem. Najważniejsze jest bezpieczeństwo moich bliskich.
Zrobię to teraz. Przy Courtney będę spokojny. Biorę telefon i czekam, aż odbierze.
- No nareszcie chłopie. Od kilku dni cię nie mogę złapać - cały ojciec. Od razu do rzeczy.
- Czerwony alarm, okej? Bez komentarzy - wzdycham.
- Mówiłem? Mówiłem Ci już dawno Junior, ale ty jak zwykle... - i zaczyna się kazanie.
Po piętnastu minutach jestem gotów rzucić telefonem w ścianę. Jednakże ładnie się rozłączam i uspokajam.
- O co chodzi? - pyta dziewczyna patrząc na mnie uważnie.
- O to co zwykle - wzruszam ramionami. - Biznes. Chodź. Starczy tego spaceru.
- Jeszcze tylko trzy dni -?wzdycha zrezygnowana.
Powoli odprowadzam ją do sali. Kładzie się do łóżka, a ja odwieszam jej szlafrok. Czuję dziwne ukłucie w okolicach serca.
Nie wiem co to było, ale nie czułem czegoś takiego wcześniej. Prostuję się i kładę rękę na klatce lekko ją masując. No i znowu to samo.
- Kochanie, co się dzieje? - Courtney pochyla się w moją stronę zaniepokojona.
- Nic, w porządku - mówię cicho. Zamykam oczy na chwilę.
- Louis? - nie odpuszcza.
Kurwa no. Co mi jest? Czemu czuję się słabo? Czemu boli mnie serce?
Nawet nie zauważam kiedy dziewczyna wzywa lekarza. Słyszę tylko "Mamy stan przedzawałowy. "Otwieram oczy. Razi mnie światło jarzeniówek. Ból głowy. Czuję ból głowy, ale nie serca. Co ja robię na szpitalnym łóżku?
- Chciałeś urlop to trzeba było mówić - nade mną pojawiają się Niall i Harry.
- Przestańcie. Obydwaj - powoli się podnoszę. Mrugam oczami. - Gdzie Courtney?
- W swojej sali. Nie pozwalają jej tu przychodzić bo się tylko nakręca.
- Mamy ten sam dzień, prawda? Musicie mnie zabrać do domu. Muszę wszystko ogarnąć. Co z tam tym gościem? - pytam.
- Musisz zostać na parę dni. Zajmiemy się wszystkim. Spokojnie.
- Nie zostaję. Co to za gówno? - odłączam od siebie kabelki.
- Zostaw bo powiemy Courtney - powstrzymują moje ręce.
- Co mi jest?
- Prawie zawał. -mówi Styles.
- Jezus - opadam na poduszkę.
- A no właśnie. - Mówi pouczająco. - Twoja matka tu jedzie.
- Nie. No nie żartuj. Nie możecie jej tu wpuścić. Nasłucham się litanii.
- Stary jej powiedział. - jak zwykle musiał mi dowalić.
Zamykam oczy. Świetnie. Gorzej być nie mogło. Zaciskam ręce w pięści. Wkurwiająca maszyna zaczyna pikać. Żebym ja jej zaraz nie piknął.
- To ja pójdę powiedzieć Courtney. - Horan się wycofuje.
- Zostawiasz mnie z nim? - jęczy Harry.
- Powodzenia - i znika.

Podnoszę powieki i wpatruję się w Stylesa morderczym wzrokiem. Dalej nie usłyszałem odpowiedzi. Bardzo chcę wiedzieć co z tym fiutem! Czego dokładnie chce, jaki ma plan i czy go namierzyli.
~~~~~*~~~~~
Hej słoneczka! Jak mijają wam wakacje? Mam nadzieję, że dobrze.
PROSZĘ, ZAJRZYJCIE NA TŁUMACZENIE FLICKER O HARRYM

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 5


Rano budzi mnie kontrolna wizyta. Lekarz mówi, że jej stan jest bez zmian.
To mnie dołuje, ale nie daje nic po sobie poznać. Zostawiam ją i dzwonię po Liama. To właśnie on zabiera mnie do domu. Muszę się przebrać i zobaczyć, jak się mają sprawy. Jestem zły, zmęczony, ale i zdeterminowany...O Boże.
- Kurwa - klnę.
W pośpiechu wybieram numer do Harry'ego. Muszę to wszystko ogarnąć, bo inaczej ja też źle skończę.
- Wyślij kogoś do Courtney, mają być pod salą ciągle - mówię do telefonu.
- Myślisz, że mogą przyjść tam chcąc ją... - specjalnie nie kończy.
- Nie, no nie mogą kurwa - warczę. - A jak sądzisz?
- Już się tym zajmuję - mówi i się Rozłącza.
Wracam do domu. Szybki prysznic, przebieram się i jem coś w pośpiechu. Potem siadam z chłopakami przy stole. Sprawdzamy kamery. Ktoś musiał to zrobić. Tylko nie wiem, jak mógł się tu dostać. Teren jest chroniony. Dosyć mocno. Chyba, że mam w grupie szczura.
Jeśli tak to naprawdę szczerze mu współczuję. Gdy go dorwę to będzie błagać o śmierć.
Bawię się długopisem. Ale kto mógłby doprowadzić do czegoś takiego? Komu nie mogę ufać? A może moje podejrzenia są zbędne?
Jezu, przysięgam, że jak ona się obudzi, wyjeżdżamy na wakacje. Inaczej zwariuje. Już dawno nie czułem się tak przytłoczony. Ba! Nigdy się tak nie czułem.
Miałem mnóstwo problemów. Naprawdę. Rożnych i różnistych. Ale to jest przesada. Nikt nie ma prawa krzywdzić moich bliskich.
- William! - mama wparowuje do pomieszczenia.
Ociera łzy chusteczką i wpada mi w ramiona. Mówi do mnie drugim imieniem, bo pierwsze jest ojca.
Obejmuję ją ramieniem wiedząc, że tego potrzebuje. To chyba jedyny człowiek przy którym kiedykolwiek płakałem.
- Powiedz mi, jak ty się czujesz? Ona na pewno z tego wyjdzie. Nie widziałam osoby o tak pozytywnym nastawieniu do życia.
- Wyjdzie. Wiem ,mamo.
- To chyba jedyna kobieta, która spowodowała, że czasem się uśmiechasz - czule głaszcze mój policzek. - Odpocznij. Widzę, że nie spałeś. Proszę. Połóż się.
- Muszę wszystkiego pilnować mamo. - staram się ukryć zmęczenie, ale mimo to jest widoczne.
- Kilka godzin. Masz tu odpowiedzialnych pracowników. Prawda? - zwraca się do chłopaków. Kiwają głowami. - Idź.
Kochana kobieta, ale upartość mam po niej. Nie przekonała mnie. Odpuściła i poszła do kuchni.
~*~
Dwadzieścia dni później wybudził się Horan. Dziś mija już prawie miesiąc i będą próbować wybudzać Courtney.
Boję się, że się nie uda. Jest wiele możliwości. Tak naprawdę wszystko zależy od niej. Od walki Courtney.
Wiem, że się stara, ale zaczynam wariować. Wariować i ją obwiniać, że do mnie nie wraca. Nie wyobrażam sobie, że jednak mogłaby się nie obudzić. Chodzę od ściany do ściany. Jeszcze raz niech mi ktoś kurwa powie "spokojnie" to po prostu wybuchnę.
Jadę do szpitala zaraz po dwunastej nie chcąc się spóźnić. Nie mogę czegokolwiek przegapić. Wchodzę na odpowiednie piętro. Widzę, że lekarz właśnie idzie do sali Courti.
Zaraz za nim jeszcze dwóch innych mężczyzn w fartuchach.
- Musi pan zaczekać tutaj. - odzywa się jeden.
- Przecież czekam - warczę. - Cały miesiąc czekam.
Kiwa tylko głową i wchodzi do sali jak reszta. Zaraz będzie wiadomo. Jest ze mną Travis i Liam. Czekają razem ze mną.
Po dziesięciu minutach ledwo wytrzymuję. Przysięgam, że za chwilę wybuchnę.
- Sami debile tu pracują - syczę pod nosem. Zaciskam mocno pięści.
- To musi potrwać - odzywa się Hood.
Podchodzę do niego i łapię za koszulę, dociskając do ściany. Jestem bliski rozwalenia mu głowy tylko dlatego, że ponoszą mnie nerwy.
Na szczęście Liam mnie odciąga. Inaczej pewnie zabiłbym gościa. Tu, na miejscu. Nie pomogło by mu nawet to, że to lubię. Siadam na krześle i wstaję. Siadam, wstaję. I tak w kółko. W końcu wychodzi ten cholerny lekarz. Ściąga rękawiczki i staje przede mną.
- Przykro mi. Będziemy próbować dalej.
Wtedy wszystko dzieje się tak szybko. Ja napadam na faceta, ramiona chłopaków próbują mnie odciągnąć. Naprawdę nad sobą nie panuję.


~*~

Wychodzę z komisariatu wkurzony na maxa. W dupie mam ich grzywnę. Mogą mi naskoczyć. Ten dupek nie zna się na swojej robocie, wyprowadził mnie z równowagi. W sumie planowałem go zabić, ale nie chciałem sobie brudzić rąk. A po specjalistów nie miałem czasu dzwonić. Więc rozwaliłem mu nos. Cóż. Jest lekarzem. Niech sobie sam pomoże. Zresztą nie obchodzi mnie. Chcę, żeby Courtney się obudziła. Tylko tyle. Siadam na ławce i skubię swoje paznokcie. Muszę ochłonąć. Zamierzam wrócić do domu i zobaczyć czy czegoś nie znaleźli. Mieli już tyle czasu. Muszą mieć cokolwiek. Przecież znają się na tym, wiedzą co robić.
Nikt nie może być mocniejszy ode mnie. Mój gang to najlepsi ludzie ojca, a teraz moi.
Wchodząc do domu dzwoni mi telefon. Ze szpitala. Właśnie przed chwilą wybudzili Courtney. Okej. To się wracamy. Szybko idę do samochodu. Wołam jeszcze Liama. Tak na wszelki wypadek jakbym znów miał kogoś roznosić. Najważniejsze, że się obudziła. Wreszcie znów zobaczę jej oczy i usłyszę ten cudowny głos, za którym tak tęsknię. Zabiorę ją daleko stąd. Tam gdzie będziemy mieć spokój i gdzie będziemy bezpieczni. Wzburzony docieram do szpitala w zaledwie pół godziny. To miejsce mi już obrzydło. Naprawdę mam dość. Idę pod salę Courti. Jest sama w sali. Widzę przez szybę jak leży z twarzą zwróconą do okna.
Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Zatrzymuję się. A jeśli mnie tu nie powinno być? To znaczy ja nigdy nie mam wątpliwości. Przecież mogę mieć co chcę. Ale tym razem chodzi o jej bezpieczeństwo. Powinna mieć spokój. Gdyby nie ja, nikt by jej nie skrzywdził. To moi wrogowie. Nie jej. Ale ja sobie bez niej nie poradzę. Nie dam rady. Muszę ją mieć przy sobie, wiem że ona również mnie kocha. Właśnie to przyznałem. Nigdy jej nie powiedziałem. Nie powiedziałem, że ją kocham. Wiem, że nieraz chciała to usłyszeć mówiąc mi o swoich uczuciach. Dobra, Louis. Jesteś trudny. Ale tylko ona ma na ciebie wpływ.
Powoli podchodzę do brunetki. Chyba mnie słyszy bo odwraca głowę. Nadal jest blada, ale momentalnie się uśmiecha. Tego właśnie mi brakowało. Tego uśmiechu. Kładę dłoń na delikatnym policzku Courtney. Mam wrażenie, że moja lalka z porcelany zaraz się rozpadnie.
- Nie chcę być tu sama - chrypi i wtula się w moją skórę.
- Nie zostawię cię. Chyba, że mnie będą chcieli wygonić. Chociaż wtedy też nie wyjdę - pochylam się nad nią i składam pocałunek na czole dziewczyny. - Jak się czujesz? Tak mi przykro.
- Bałam się, że tobie się coś stało.
- Mi? Przestań. Co mi się mogło stać? Nic. Przeze mnie wylądowałaś w tym gównianym szpitalu.
- Nic mi nie jest. Naprawdę.
Kręcę głową i łapię ją za rękę. Lekko ściskam, uśmiechając się. Nie wytrzymałbym bez niej dnia dłużej. Mam na to dowody. Po prostu każdy by obrywał.
- Dobrze, że się obudziłaś. Jestem egoistą, ale jesteś moją oazą spokoju. Potrzebuję cię przy sobie. Rzadko mówię o uczuciach. Przecież wiesz. Ale nie zamierzam cię nigdy stracić. Nie powinno mnie tu być. Powinienem ci dać święty spokój. Nie jestem dobry. Nie jestem idealny. Sprowadzam niebezpieczeństwo. Ale tu znów odzywa się egoistyczna strona. Ona nie pozwala mi odejść. Kocham cię, Courtney. Jesteś drugą kobietą, którą kocham.
- Też cię kocham - mówi słabo i posyła mi uśmiech.
- Doskonale to wiem. A teraz odpoczywaj - poprawiam poduszkę pod jej głową.
- Możesz ze mną chwilę posiedzieć?
- Będę  tu cały czas. Mówiłem ci już. Nie jestem mile widziany w tym szpitalu...No nieważne. Zostaję.
- Czuję się jak gówno - żali się.
- Mówiłem, że to gówniana sprawa.
- Co z innymi?
- Żyją - mruczę. - Jeszcze. Ale jak się niczego nie dowiedzą to będą martwi.
- Louis... - Patrzy na mnie prosząco.
- Te oczy nie pomogą - przysuwam krzesło i siadam. Patrzę na zdarte knykcie.
- Co kiedy będę mogła wyjść?
- Nie wiem. Zapytam później. Jak zaśniesz. Tylko tym razem nie próbuj na tak długo - wzdycham.
- Pytam o to co zrobimy kiedy wyjdę Louis. - tłumaczy mi.
- Przepraszam. Nie myślę. Pogadamy o tym jak faktycznie wyjdziesz. Zapewne gdzieś pojedziemy. Mam dosyć tego szajsu.
- Ale nie wysyłaj mnie już nigdzie bez ciebie, dobrze? - znów widzę szczerą prośbę, wręcz błaganie w jej oczach.
- Mówiłem, że w ogóle mnie tu nie powinno być.
Nic nie mówi. Zamyka oczy, a aparatura zaczyna szybciej pikać. Przestraszony patrzę na ekran.  Zdaję sobie sprawę, że zaczęła się denerwować.
- Proszę, uspokój się - trzymam jej dłoń.
Kiwa głową, ale maszyna się nie uspokaja.
- Spójrz na mnie - pochylam się nad nią. - Otwórz oczy. Spójrz na mnie. Przepraszam. Nigdzie nie idę i nie zamierzam cię zostawiać. Nigdy.
Ponownie kiwa głową, ale tym razem pikanie jest wolniejsze. Dziewczyna otwiera oczy i patrzy na mnie.
- Nie denerwuj się, bo ja zejdę na zawał. Spróbuj zasnąć - całuję ją we włosy.
- Nie chcę spać. Boję się, że znowu włożą mi do gardła do ustrojstwo.
Poddaję się. Znowu siadam i zmęczony zaczynam opowiadać o miejscach, które możemy odwiedzić jeśli tylko będzie chciała. Słucha mnie uważnie. Na szczęście pół godziny później Courtney mimowolnie zasypia. Wstaję z niewygodnego krzesła na którym spędziłem wiele nocy i idę do lekarza. Muszę wiedzieć czy wszystko jest dobrze. No i kiedy będę mógł ją odebrać. Jej lekarz prowadzący mówi mi, że najwcześniej wyjdzie końcem tygodnia i to tylko wtedy gdy wszystko będzie bez zarzutu. Kurwa. Kolejne dni bez niej w domu. Ale muszę przecierpieć. Chcę, żeby czuła się już dobrze.  Nie potrzebne są komplikacje. Przez te następnie dni przychodzę jednak do szpitala tylko chwilami. Mam duże roboty i nadrabiania tego wszystkiego. Muszę to ogarnąć. Zawaliłem sprawy w firmie. Niby gang jest ważniejszy, ale tam również nic nie robiłem. Wszystko było związane ze szpitalem i odnalezieniem sprawcy tego wypadku. Nic nowego się nie pojawiło. Nie wiem. Wstrzymał się czy już przestał? Mam nadzieję, że to drugie, ale i tak zamierzam go znaleźć. Poza tym czeka na mnie cała setka dokumentów do podpisania. Spotkania będą długie i częste. Wiele ludzi czeka, abym ich przyjął. Nie to, żebym się tym za bardzo interesował, mogę ich olać, ale firma ucierpi, a jest dobrą przykrywką.
Podzielam czas na pracę i na Courtney. Wyśpię się w trumnie. Nieważne. Kiedy nie ma mnie w szpitalu, zawsze ktoś zostaje i pilnuje mojej dziewczyny. Wolę nie ryzykować. Co by było gdybym coś przeoczył? Wzdrygam się na samą myśl. Nie. Tym razem i nigdy więcej nic się nie stanie Courti. Przysięgam.
Moja mama odwiedza ją bardzo często. Ponieważ wzięła urlop – trudno uwierzyć, ale naprawdę pracuje i to jako prawnik – ma czas. Zagląda do niej, rozmawiają, opowiada jej rożne miłe historie. Nie chcę, żeby się denerwowała. Kiedyś przyjdzie taki moment, że czas będzie odbyć poważną rozmowę na temat tego czym się zajmuję. I to nie będzie łatwe. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale czy moje życie jest łatwe?  Co chwila wynikają nowe problemy. Głęboko wierzę, że nie odejdzie. Gdy będzie chciała, pozwolę jej na to. Zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. I jeśli odejdzie, wiem, że nie pokocham już żadnej kobiety.
Wychodzę właśnie z kolejnego spotkania w ręku trzymając kawę. To już moja czwarta dzisiaj, i zapewne nie ostatnia. Chodzę na szybkich obrotach, więc coś mnie musi napędzać. Wzdycham, słysząc telefon. Ten jebany dzwonek zaczyna mnie już drażnić. Słyszę go non stop.

- Tomlinson - warczę do słuchawki.
~~~~~*~~~~~~Wow, dziesięc komentarzy. Cóż, oby tak dalej! My już skończyłyśmy pierwszą część. Teraz dodatkowo piszemy Pokolenie ;)