UWAGA MISIE. KOMUNIKAT.
WCHODZIMY NA SPECTRE I CZYTAMY :)
Zegarek
wskazuje już dziesiątą wieczorem. Moje oczy zamykają się przez zmęczenie,
jednak ja staram się skupić na dokumentach przede mną. Jeśli tego nie
dopilnuję, kontrola się przyczepi. Nie chcę mieć takich problemów. Mogę kraść,
ale jeśli mam się bawić z urzędnikami, to podziękuję. Naprawdę.
Przecieram
twarz ręką i bawię się długopisem. Zerkam na komputer. Wzdycham i wpisuję
odpowiednią frazę. Wtedy włącza mi się jakaś dziwna wiadomość. Mrużę oczy,
łapiąc myszkę.
„WOJNA
GANGÓW. PRZESTANIESZ BYĆ KRÓLEM MIAMI. JEŚLI CHCESZ OCALIĆ NARZECZONĄ, WEŹMIESZ
UDZIAŁ W WYŚCIGU „JEDŹ ALBO GIŃ”. CHYBA
MASZ KRETA W SWOJEJ DRUŻYNIE”.
Krew
jasna mnie zalewa. Nie ma chwili spokoju. Między mną, a Courtney jest w
porządku. Moje zdrowie ma się dobrze. To kurwa musiało coś wyskoczyć.
Trzaskam
monitorem i zrzucam laptop z biurka. Jaja sobie robisz? Patrzę w sufit. No
kurwa co ci zrobiłem?! Chodzę po gabinecie analizując to wszystko. Od razu
karze Liamowi sprawdzić IP z jakiegoś przyszła ta wiadomość.
Podaje
mi jakiś randamowe miejsce. Komputer publiczny. Niech ktoś sobie wyobrazi jak
teraz wyglądam.
Wiem,
że muszę się uspokoić bo zaraz wpadnie tu Courtney i dopiero dostane za nerwy.
Uparła
się, że przyjedzie po mnie z Travisem. Mogła by się po uczyć. Trzeci rok to nie
bagatela. Ale jej i tak dobrze idzie. Nie muszę się martwić.
Obstawiam,
że na koniec dostanie jeszcze wyróżnienie. Moja pilna uczennica...
Uśmiecham
się pod nosem i rozluźniam. Jakoś rozwiążę ten problem. Przecież zawsze
znajduję wyjście z sytuacji. Przeczesuję włosy palcami i chowam zrobione już
dokumenty do szafki w regale. Zbieram z podłogi zniszczony laptop. Będę musiał
kupić nowy. I to jak najszybciej. Inaczej może mi być ciężko pracować. Odkładam
urządzenie na biurko kiedy do gabinetu wchodzi moja dziewczyna.
-
Cześć - mówię, zasłaniając sobą komputer. Uśmiecham się do niej.
-
Cześć, słońce - podchodzi do z wielką reklamówką. - Wiesz co tu mam?
-
Nie mam pojęcia - rozkładam ręce. - Co takiego?
-
Chcesz żebym ci powiedziała? Jak bardzo tego chcesz?
-
Bardzo - przyciągam ją do siebie zdecydowanym ruchem.
-
Katalogi, Louis. Trzeba wybrać zaproszenia, dekoracje, salę.... - nakręca się.
-
Stop - zatykam jej usta ręką. Odwracam ją w stronę drzwi i wychodzimy.
Łapie
się mocno mojego ramienia i posyła uśmiech każdemu napotkanemu po drodze
pracownikowi. Niewiele ich pozostało ze względu na tak późną godzinę.
Wychodzimy z firmy. Prowadzę ją do lamborghini, którym przyjechała.
-
Do domu? - pyta kiedy zajmuje miejsce obok niej.
-
Tylko tam - odpowiadam.
Uśmiecha
się i ja ruszam. Całą drogę słucham o naszym ślubie. Jestem zmęczony, ale
staram się nie zasnąć. Interesuje mnie to, naprawdę. Chociaż od zaręczyn minął
nie cały miesiąc, Courtney jest taka szczęśliwa. Dojeżdżamy na miejsce kiedy
dziewczyna kończy opowiadać o smakach tortów.
Wysiadam
i obchodzę auto. Otwieram narzeczonej drzwi.
-
Orzech odpada, bo twój tata jest uczulony, prawda? - znowu przytula się do
mojego boku.
-
Tak - odpowiadam, idąc z nią do wejścia. - Harry, kup mi komputer - mówię
mijając go w holu.
-
Po co ci komputer? - pyta dziewczyna.
-
Nieważne - całuję ją w policzek.
Ściągam
marynarkę i idę do kuchni. Robię ziółka. Gdy one się parzą, szukam w lodówce
czegoś na szybko. Decyduję się na resztę zapiekanki z wczoraj. Gabriell jest
chora od trzech dni. Radzimy sobie sami. Courtney radzi sobie w kuchni bardzo
dobrze, choć nie lubi gotować.
Tyle,
że ona ma zajęcia i nie za bardzo na to czas. No,ale niedługo kucharka wróci. Całe
szczęście. Będzie łatwiej. Idę z talerzem do salonu i włączam mecz. Chyba jakaś
powtórka. Nie wiem. Nie jestem na bieżąco, przez natłok pracy.
Odwracam
głowę i sprawdzam, gdzie Courti. Pewnie na górze. Bierze kąpiel lub na prawdę
ogląda te pierdoły mając dylematy życia. Jest mi to obojętne. Tak szczerze. Nie
obchodzi mnie to. Ważny jest ślub z nią. Ale jej zależy na oprawię i nie mam
nic przeciwko. To kobieta. Takie drobne rzeczy są dla niej ważne. W porządku. Chciałbym
po prostu mieć z tym jak najmniej wspólnego.
Myślałem,
żeby wesele zrobić w ogrodzie. Rozstawi się namioty, będzie pięknie. W końcu
ogród mam idealny.
Z
jej strony będzie co najwyżej kilka znajomych ze studiów. Myślę, że to może być
dla niej ciężkie. Moja rodzina jest jej rodziną. Ona to wie. Ale jednak...Nie
będzie jej rodziców.
-
Kochanie? - słyszę za plecami.
Odwracam
się do niej. Dziewczyna stoi na schodach w koszulce nocnej, której jeszcze nie
widziałem. Kładzie dłoń na biodrze. Drugą podpiera się i ścianę i posyła mi
uśmiech.
Zamieram
z widelcem w ustach. Kurwa mać. Chyba okres jej się skończył. Wygląda seksownie.
Co za nowość, nie? Jak zwykle jej widok mnie podnieca.
-
Ciekawy ten mecz? - pyta obojętnym głosem jeżdżąc palcem po swoim udzie.
-
Nie - odkładam talerz i podnoszę się.
-
No cóż… - drapie się po ramieniu i strąca jedno ramiączko.
-
Chcesz się pieprzyć? - pytam szczerze.
-
Można subtelniej, wiesz? - tupie nogą.
-
Rżnąć? - idę w jej stronę.
-
Nie bądź wulgarny.. - pokazuje na mnie palcem, ale widzę, że ją to kręci.
-
Wulgarny, mówisz? Przecież chcesz, żebym w tobie zamoczył - staję przed
dziewczyną.
-
Louis... - mówi ostrzegawczo.
Unoszę
brew do góry. Kładę ręce na jej biodra. Podnoszę ją i niosę do łóżka. Jestem
padnięty. Po drodze cały czas mnie całuje. Oczywiście najwięcej uwagi otrzymują
usta.
Jest
słodka. No i czuję, że stęskniona. Niestety będę musiał jej odmówić. Nie jestem
w stanie ze zmęczenie. Poza tym ta wiadomość...Kurwa. Wchodzę do sypialni i
stawiam dziewczynę na materacu.
-
Kochanie, jest prawie pierwsza w nocy - rozpinam koszulę. - Może lepiej chodźmy
spać.
-
Nie chcę spać - przyciąga mnie bliżej.
-
Wiem - kładę ją i odsuwam się.
Zdejmuję
buty, a potem ściągam spodnie i skarpetki. Wchodzę do łazienki, aby się ogarnąć
i wracam. Kładę się obok Courtney. Przyciągam ją do siebie. Rękę wsuwam pod
koszulkę.
-
Co robisz? - uśmiecha się i znów chce mnie pocałować.
Oddaję
delikatne pocałunki. Spróbuję dogodzić jej palcami.
-
Louis, co robisz? - powtarza zatrzymując moje ramię.
-
Dotykam cię?
-
Nie. Znowu chcesz mnie zmyć. - mówi z żalem i siada. - Dlaczego nie chcesz się
ze mną kochać?
-
Bo jest późno, a ja widzę podwójnie. Nie wiem w co mam ręce włożyć. Normalny
dzień. Chciałbym iść spać, ale ciebie to urazi, więc nie wiem. Idę na dół -
biorę poduszkę i wstaję.
-
Louis. zostań - prosi.
-
Naprawdę przepraszam - mówię szczerze.
-
Mogłeś po prostu powiedzieć - posyła mi delikatny uśmiech. - Pracujesz.
Powinnam wziąć to pod uwagę. To ja przepraszam.
-
Nie masz za co - siadam i biorę ją na kolana. - Wiesz, że zawsze chętnie pójdę
z tobą do łóżka, ale mam dużo na głowie.
-
Rozumiem. Chodźmy spać. - całuje mój policzek i zajmuje poprzednie miejsce.
Kiedy
kładę się obok niej, mocno ją przyciągam. Nie chcę się kłócić. Niedługo będę
musiał jej powiedzieć. Mam zamiar wziąć udział w wyścigu. Gdybym to przed nią
ukrył, a ona by się dowiedziała...
Zabiłaby
mnie albo nie wiem co. Nie. Jednak muszę
odreagować. Przekręcam nas i przyciskam ją do materacu. Ręką zsuwam bokserki. I
tak był gotowy.
-
Louis, ja naprawdę rozumiem. - mówi zaskoczona moim gwałtownym ruchem. - Jesteś
zmęczony.
-
Ciii - kładę usta na jej i zachłannie całuję. Biorę ciało Courtney w
posiadanie.
To
jeden z tych szybkich razów. Robi dobrze obojgu nam.
Rano
siedzimy razem przy śniadaniu. Chłopaki już o wszystkim wiedzą. Nie pojadę do
pracy. Mam dwa tygodnie na ćwiczenia, na przygotowanie auta.
Dawno
się nie ścigałem. Muszę dokładnie wszystko sobie przypomnieć.
Kiedyś
to był chleb powszedni. Tor, szybkie auta, adrenalina. Ale potem ojciec zrzucił
na moje barki odpowiedzialność za gang. Nie miałem czasu.
Trzeba
było dorosnąć. Wejść w dorosłe życie. No i właśnie dlatego to rzuciłem. Nie
żałuję. Obawiam się tego wyścigu. Jak sama nazwa wskazuje. Albo jedziesz albo
giniesz.
-
Louis, auto będzie popołudniu - do salonu wchodzi Niall.
-
Razem z nitro i innymi bajerami? - odstawiam kawę.
-
Gotowy tylko bez kierowcy - szczerzy się, a ja czuję pytający wzrok Courtney.
-
Okej, dzięki. Daj mi jeszcze trasę. Muszę to zobaczyć. Wgraj w GPS - Proszę go
i odsyłam. Muszę z nią porozmawiać.
-
Bierzesz w delegacje takie auto? - brunetka marszczy brwi.
-
Nie jadę w delegację - odchylam się na krześle. - Biorę udział w wyścigu.
-
Jakim wyścigu misiu? - śmieje się.
-
W specyficznym. Odbędzie się za dwa tygodnie. Mam doświadczenie. To nie jest
nic trudnego - wstaję i zakładam naszykowaną wcześniej koszulkę adidasa.
-
Co to za wyścig? Nie widziałam żadnych plakatów.
Podchodzę
do niej i całuję. Zaraz będzie musiała jechać na zajęcia. Więcej nie musi
wiedzieć. Dla jej dobra.
Oddaje
pocałunek, ale szybko się odsuwa.
-
Odpowiedz mi.
-
Kochanie, zaufaj mi - dotykam jej policzka. - To wszystko dla ciebie.
-
Kombinujesz...
-
Trochę tak - kiwam głową. - Po prostu mi zaufaj.
-
Chcę ci przyjść kibicować - na jej zgubę łapie mój wzrok.
-
Courtney, ja nie...
-
Co takiego? - pyta z uśmiechem.
-
Zostajesz w domu. Nie możesz. Będę się dekoncentrował. Riley! - wołam chłopaka
i zamieram. Chwila. Nie sprawdziłem
jednego. Wiadomość mówiła o wtyczce.
-
No? - pojawia się w salonie.
-
Zawieź ją na uczelnię - mówię i szybko idę do Nialla. Jemu ufam.
Może
on coś wymyśli. Ja nie mam już żadnego pomysłu.
Ktoś
nas może wydać. Ktoś z gangu może pomagać innym. Przecież nie pozwolę
skrzywdzić Courtney. Nawet nie wiem komu mogę pozwolić się koło niej kręcić.
Niall? On naprawdę jest jak rodzina. Zna mnie, ja znam jego. Nie. On odpada.
Harry? Harry to wierny i oddany facet. Wie, że nie można ze mną igrać. Liam?
Błagam. Liam był przy ojcu prawie od zawsze. Jest starszy ode mnie. Doceniałem
go. Trevor, Travis, Riley, Micheal, Eric, Sam, Taylor oni też są dobrymi
pracownikami. Cała reszta to tylko ochroniarze. Nie mają wglądu do spraw gangu.
Nie mam pojęcia, naprawdę. Wiem tylko, że muszę to sprawdzić.
Wchodzę
do serca domu. Niall je jogurt, patrząc w komputer. Kładę rękę na oparciu
fotela.
-
Mamy w teamie oszusta, trzeba to sprawdzić – mówię. – Wiesz, już kto wysłał mi
wiadomość? Kto bierze udział w wyścigu i chce mnie zniszczyć?
-
Sorry, ale gość jest sprytny.
-
Świetnie - mruczę. - Jadę na tor zastępczym autem, wgraj mi tę trasę -
przypominam mu.
-
Lepiej nie pojawiaj się tam sam. Myślę, że mogą właśnie na to liczyć.
Uśmiecham
się do niego sztucznie i czekam, aż ruszy tyłek.
-
Louis, mówię poważnie. Courtney zabije mnie, a mam dziecko w drodze - pokazuje
na mnie palcem.
-
No tak, tak. Dlatego jedziesz ze mną.
-
Zajebiście - mruczy niewyraźne i robi co karze.
Wsiadamy
do auta i jedziemy na tor. Trochę tęskniłem. Naprawdę. Cieszę się, że mogę
poćwiczyć. Wrócić do starych czasów. Ale kompletnie nie cieszy mnie wyścig, w
którym mogę zginąć.
Wiem,
że chłopcy będą starać się wszystko kontrolować, ale nigdy nic nie jest pewne. Wszystko
się może stać. No i to jest właśnie moja obawa. Nie mogę zostawić Courtney. Nie
wyobrażam sobie jej beze mnie. Bez mojej ochrony. Ktoś ją skrzywdzi, zrani.
Boże, nie. Odsuwam od siebie te myśli. Skupię się i wszystko pójdzie dobrze. Horan
wyświetla trasę i ruszam przed siebie mocno wciskając gaz. Oczywiście nie jest
to trasa, którą będę jechał na wyścigu, lecz podobna. Muszę ćwiczyć. Muszę
wygrać. Muszę być najlepszy.
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa kto jest tym idiotą. Louis musi wygrać ten wyścig, nie może zginąć.
Fajnie, że cały czas dzieje się coś w tym opowiadaniu :)
Do następnego, @zosia_official :)
Uwielbiam twój styl pisania! ;) Jest w nim coś wyjątkowego :) Niby normalny a jednak taki inny.... Po prostu genialny ! <3
OdpowiedzUsuńŚwietny jest ten rozdział :) juz się nie mogę doczekać następnego :*
OdpowiedzUsuńCudowny ❤
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdzial
OdpowiedzUsuńCzekam na nastepny :-*
Świetny rozdzial
OdpowiedzUsuńCzekam na nastepny :-*
To jest tak genialne, że idk co napisać ❤❤❤
OdpowiedzUsuńMusi wygrać
OdpowiedzUsuńKiedy next
OdpowiedzUsuń