wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 16

UWAGA MISIE. KOMUNIKAT.
WCHODZIMY NA SPECTRE I CZYTAMY :)


Zegarek wskazuje już dziesiątą wieczorem. Moje oczy zamykają się przez zmęczenie, jednak ja staram się skupić na dokumentach przede mną. Jeśli tego nie dopilnuję, kontrola się przyczepi. Nie chcę mieć takich problemów. Mogę kraść, ale jeśli mam się bawić z urzędnikami, to podziękuję. Naprawdę.
Przecieram twarz ręką i bawię się długopisem. Zerkam na komputer. Wzdycham i wpisuję odpowiednią frazę. Wtedy włącza mi się jakaś dziwna wiadomość. Mrużę oczy, łapiąc myszkę.
„WOJNA GANGÓW. PRZESTANIESZ BYĆ KRÓLEM MIAMI. JEŚLI CHCESZ OCALIĆ NARZECZONĄ, WEŹMIESZ UDZIAŁ W WYŚCIGU „JEDŹ ALBO GIŃ”.  CHYBA MASZ KRETA W SWOJEJ DRUŻYNIE”.
Krew jasna mnie zalewa. Nie ma chwili spokoju. Między mną, a Courtney jest w porządku. Moje zdrowie ma się dobrze. To kurwa musiało coś wyskoczyć.
Trzaskam monitorem i zrzucam laptop z biurka. Jaja sobie robisz? Patrzę w sufit. No kurwa co ci zrobiłem?! Chodzę po gabinecie analizując to wszystko. Od razu karze Liamowi sprawdzić IP z jakiegoś przyszła ta wiadomość.
Podaje mi jakiś randamowe miejsce. Komputer publiczny. Niech ktoś sobie wyobrazi jak teraz wyglądam.
Wiem, że muszę się uspokoić bo zaraz wpadnie tu Courtney i dopiero dostane za nerwy.
Uparła się, że przyjedzie po mnie z Travisem. Mogła by się po uczyć. Trzeci rok to nie bagatela. Ale jej i tak dobrze idzie. Nie muszę się martwić.
Obstawiam, że na koniec dostanie jeszcze wyróżnienie. Moja pilna uczennica...
Uśmiecham się pod nosem i rozluźniam. Jakoś rozwiążę ten problem. Przecież zawsze znajduję wyjście z sytuacji. Przeczesuję włosy palcami i chowam zrobione już dokumenty do szafki w regale. Zbieram z podłogi zniszczony laptop. Będę musiał kupić nowy. I to jak najszybciej. Inaczej może mi być ciężko pracować. Odkładam urządzenie na biurko kiedy do gabinetu wchodzi moja dziewczyna.
- Cześć - mówię, zasłaniając sobą komputer. Uśmiecham się do niej.
- Cześć, słońce - podchodzi do z wielką reklamówką. - Wiesz co tu mam?
- Nie mam pojęcia - rozkładam ręce. - Co takiego?
- Chcesz żebym ci powiedziała? Jak bardzo tego chcesz?
- Bardzo - przyciągam ją do siebie zdecydowanym ruchem.
- Katalogi, Louis. Trzeba wybrać zaproszenia, dekoracje, salę.... - nakręca się.
- Stop - zatykam jej usta ręką. Odwracam ją w stronę drzwi i wychodzimy.
Łapie się mocno mojego ramienia i posyła uśmiech każdemu napotkanemu po drodze pracownikowi. Niewiele ich pozostało ze względu na tak późną godzinę. Wychodzimy z firmy. Prowadzę ją do lamborghini, którym przyjechała.
- Do domu? - pyta kiedy zajmuje miejsce obok niej.
- Tylko tam - odpowiadam.
Uśmiecha się i ja ruszam. Całą drogę słucham o naszym ślubie. Jestem zmęczony, ale staram się nie zasnąć. Interesuje mnie to, naprawdę. Chociaż od zaręczyn minął nie cały miesiąc, Courtney jest taka szczęśliwa. Dojeżdżamy na miejsce kiedy dziewczyna kończy opowiadać o smakach tortów.
Wysiadam i obchodzę auto. Otwieram narzeczonej drzwi.
- Orzech odpada, bo twój tata jest uczulony, prawda? - znowu przytula się do mojego boku.
- Tak - odpowiadam, idąc z nią do wejścia. - Harry, kup mi komputer - mówię mijając go w holu.
- Po co ci komputer? - pyta dziewczyna.
- Nieważne - całuję ją w policzek.
Ściągam marynarkę i idę do kuchni. Robię ziółka. Gdy one się parzą, szukam w lodówce czegoś na szybko. Decyduję się na resztę zapiekanki z wczoraj. Gabriell jest chora od trzech dni. Radzimy sobie sami. Courtney radzi sobie w kuchni bardzo dobrze, choć nie lubi gotować.
Tyle, że ona ma zajęcia i nie za bardzo na to czas. No,ale niedługo kucharka wróci. Całe szczęście. Będzie łatwiej. Idę z talerzem do salonu i włączam mecz. Chyba jakaś powtórka. Nie wiem. Nie jestem na bieżąco, przez natłok pracy.
Odwracam głowę i sprawdzam, gdzie Courti. Pewnie na górze. Bierze kąpiel lub na prawdę ogląda te pierdoły mając dylematy życia. Jest mi to obojętne. Tak szczerze. Nie obchodzi mnie to. Ważny jest ślub z nią. Ale jej zależy na oprawię i nie mam nic przeciwko. To kobieta. Takie drobne rzeczy są dla niej ważne. W porządku. Chciałbym po prostu mieć z tym jak najmniej wspólnego.
Myślałem, żeby wesele zrobić w ogrodzie. Rozstawi się namioty, będzie pięknie. W końcu ogród mam idealny.
Z jej strony będzie co najwyżej kilka znajomych ze studiów. Myślę, że to może być dla niej ciężkie. Moja rodzina jest jej rodziną. Ona to wie. Ale jednak...Nie będzie jej rodziców.
- Kochanie? - słyszę za plecami.
Odwracam się do niej. Dziewczyna stoi na schodach w koszulce nocnej, której jeszcze nie widziałem. Kładzie dłoń na biodrze. Drugą podpiera się i ścianę i posyła mi uśmiech.
Zamieram z widelcem w ustach. Kurwa mać. Chyba okres jej się skończył. Wygląda seksownie. Co za nowość, nie? Jak zwykle jej widok mnie podnieca.
- Ciekawy ten mecz? - pyta obojętnym głosem jeżdżąc palcem po swoim udzie.
- Nie - odkładam talerz i podnoszę się.
- No cóż… - drapie się po ramieniu i strąca jedno ramiączko.
- Chcesz się pieprzyć? - pytam szczerze.
- Można subtelniej, wiesz? - tupie nogą.
- Rżnąć? - idę w jej stronę.
- Nie bądź wulgarny.. - pokazuje na mnie palcem, ale widzę, że ją to kręci.
- Wulgarny, mówisz? Przecież chcesz, żebym w tobie zamoczył - staję przed dziewczyną.
- Louis... - mówi ostrzegawczo.
Unoszę brew do góry. Kładę ręce na jej biodra. Podnoszę ją i niosę do łóżka. Jestem padnięty. Po drodze cały czas mnie całuje. Oczywiście najwięcej uwagi otrzymują usta.
Jest słodka. No i czuję, że stęskniona. Niestety będę musiał jej odmówić. Nie jestem w stanie ze zmęczenie. Poza tym ta wiadomość...Kurwa. Wchodzę do sypialni i stawiam dziewczynę na materacu.
- Kochanie, jest prawie pierwsza w nocy - rozpinam koszulę. - Może lepiej chodźmy spać.
- Nie chcę spać - przyciąga mnie bliżej.
- Wiem - kładę ją i odsuwam się.
Zdejmuję buty, a potem ściągam spodnie i skarpetki. Wchodzę do łazienki, aby się ogarnąć i wracam. Kładę się obok Courtney. Przyciągam ją do siebie. Rękę wsuwam pod koszulkę.
- Co robisz? - uśmiecha się i znów chce mnie pocałować.
Oddaję delikatne pocałunki. Spróbuję dogodzić jej palcami.
- Louis, co robisz? - powtarza zatrzymując moje ramię.
- Dotykam cię?
- Nie. Znowu chcesz mnie zmyć. - mówi z żalem i siada. - Dlaczego nie chcesz się ze mną kochać?
- Bo jest późno, a ja widzę podwójnie. Nie wiem w co mam ręce włożyć. Normalny dzień. Chciałbym iść spać, ale ciebie to urazi, więc nie wiem. Idę na dół - biorę poduszkę i wstaję.
- Louis. zostań - prosi.
- Naprawdę przepraszam - mówię szczerze.
- Mogłeś po prostu powiedzieć - posyła mi delikatny uśmiech. - Pracujesz. Powinnam wziąć to pod uwagę. To ja przepraszam.
- Nie masz za co - siadam i biorę ją na kolana. - Wiesz, że zawsze chętnie pójdę z tobą do łóżka, ale mam dużo na głowie.
- Rozumiem. Chodźmy spać. - całuje mój policzek i zajmuje poprzednie miejsce.
Kiedy kładę się obok niej, mocno ją przyciągam. Nie chcę się kłócić. Niedługo będę musiał jej powiedzieć. Mam zamiar wziąć udział w wyścigu. Gdybym to przed nią ukrył, a ona by się dowiedziała...
Zabiłaby mnie albo nie wiem co. Nie.  Jednak muszę odreagować. Przekręcam nas i przyciskam ją do materacu. Ręką zsuwam bokserki. I tak był gotowy.
- Louis, ja naprawdę rozumiem. - mówi zaskoczona moim gwałtownym ruchem. - Jesteś zmęczony.
- Ciii - kładę usta na jej i zachłannie całuję. Biorę ciało Courtney w posiadanie.
To jeden z tych szybkich razów. Robi dobrze obojgu nam.
Rano siedzimy razem przy śniadaniu. Chłopaki już o wszystkim wiedzą. Nie pojadę do pracy. Mam dwa tygodnie na ćwiczenia, na przygotowanie auta.
Dawno się nie ścigałem. Muszę dokładnie wszystko sobie przypomnieć.
Kiedyś to był chleb powszedni. Tor, szybkie auta, adrenalina. Ale potem ojciec zrzucił na moje barki odpowiedzialność za gang. Nie miałem czasu.
Trzeba było dorosnąć. Wejść w dorosłe życie. No i właśnie dlatego to rzuciłem. Nie żałuję. Obawiam się tego wyścigu. Jak sama nazwa wskazuje. Albo jedziesz albo giniesz.
- Louis, auto będzie popołudniu - do salonu wchodzi Niall.
- Razem z nitro i innymi bajerami? - odstawiam kawę.
- Gotowy tylko bez kierowcy - szczerzy się, a ja czuję pytający wzrok Courtney.
- Okej, dzięki. Daj mi jeszcze trasę. Muszę to zobaczyć. Wgraj w GPS - Proszę go i odsyłam. Muszę z nią porozmawiać.
- Bierzesz w delegacje takie auto? - brunetka marszczy brwi.
- Nie jadę w delegację - odchylam się na krześle. - Biorę udział w wyścigu.
- Jakim wyścigu misiu? - śmieje się.
- W specyficznym. Odbędzie się za dwa tygodnie. Mam doświadczenie. To nie jest nic trudnego - wstaję i zakładam naszykowaną wcześniej koszulkę adidasa.
- Co to za wyścig? Nie widziałam żadnych plakatów.
Podchodzę do niej i całuję. Zaraz będzie musiała jechać na zajęcia. Więcej nie musi wiedzieć. Dla jej dobra.
Oddaje pocałunek, ale szybko się odsuwa.
- Odpowiedz mi.
- Kochanie, zaufaj mi - dotykam jej policzka. - To wszystko dla ciebie.
- Kombinujesz...
- Trochę tak - kiwam głową. - Po prostu mi zaufaj.
- Chcę ci przyjść kibicować - na jej zgubę łapie mój wzrok.
- Courtney, ja nie...
- Co takiego? - pyta z uśmiechem.
- Zostajesz w domu. Nie możesz. Będę się dekoncentrował. Riley! - wołam chłopaka i zamieram.  Chwila. Nie sprawdziłem jednego. Wiadomość mówiła o wtyczce.
- No? - pojawia się w salonie.
- Zawieź ją na uczelnię - mówię i szybko idę do Nialla. Jemu ufam.
Może on coś wymyśli. Ja nie mam już żadnego pomysłu.
Ktoś nas może wydać. Ktoś z gangu może pomagać innym. Przecież nie pozwolę skrzywdzić Courtney. Nawet nie wiem komu mogę pozwolić się koło niej kręcić. Niall? On naprawdę jest jak rodzina. Zna mnie, ja znam jego. Nie. On odpada. Harry? Harry to wierny i oddany facet. Wie, że nie można ze mną igrać. Liam? Błagam. Liam był przy ojcu prawie od zawsze. Jest starszy ode mnie. Doceniałem go. Trevor, Travis, Riley, Micheal, Eric, Sam, Taylor oni też są dobrymi pracownikami. Cała reszta to tylko ochroniarze. Nie mają wglądu do spraw gangu. Nie mam pojęcia, naprawdę. Wiem tylko, że muszę to sprawdzić.
Wchodzę do serca domu. Niall je jogurt, patrząc w komputer. Kładę rękę na oparciu fotela.
- Mamy w teamie oszusta, trzeba to sprawdzić – mówię. – Wiesz, już kto wysłał mi wiadomość? Kto bierze udział w wyścigu i chce mnie zniszczyć?
- Sorry, ale gość jest sprytny.
- Świetnie - mruczę. - Jadę na tor zastępczym autem, wgraj mi tę trasę - przypominam mu.
- Lepiej nie pojawiaj się tam sam. Myślę, że mogą właśnie na to liczyć.
Uśmiecham się do niego sztucznie i czekam, aż ruszy tyłek.
- Louis, mówię poważnie. Courtney zabije mnie, a mam dziecko w drodze - pokazuje na mnie palcem.
- No tak, tak. Dlatego jedziesz ze mną.
- Zajebiście - mruczy niewyraźne i robi co karze.
Wsiadamy do auta i jedziemy na tor. Trochę tęskniłem. Naprawdę. Cieszę się, że mogę poćwiczyć. Wrócić do starych czasów. Ale kompletnie nie cieszy mnie wyścig, w którym mogę zginąć.

Wiem, że chłopcy będą starać się wszystko kontrolować, ale nigdy nic nie jest pewne. Wszystko się może stać. No i to jest właśnie moja obawa. Nie mogę zostawić Courtney. Nie wyobrażam sobie jej beze mnie. Bez mojej ochrony. Ktoś ją skrzywdzi, zrani. Boże, nie. Odsuwam od siebie te myśli. Skupię się i wszystko pójdzie dobrze. Horan wyświetla trasę i ruszam przed siebie mocno wciskając gaz. Oczywiście nie jest to trasa, którą będę jechał na wyścigu, lecz podobna. Muszę ćwiczyć. Muszę wygrać. Muszę być najlepszy.

9 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :)
    Jestem ciekawa kto jest tym idiotą. Louis musi wygrać ten wyścig, nie może zginąć.
    Fajnie, że cały czas dzieje się coś w tym opowiadaniu :)
    Do następnego, @zosia_official :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam twój styl pisania! ;) Jest w nim coś wyjątkowego :) Niby normalny a jednak taki inny.... Po prostu genialny ! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny jest ten rozdział :) juz się nie mogę doczekać następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdzial
    Czekam na nastepny :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdzial
    Czekam na nastepny :-*

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest tak genialne, że idk co napisać ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń