Courtney
Louis
trzyma mnie w ramionach. Zegarek wskazuje dwunastą, ale nie mamy zamiaru wstać.
Po tak długiej nocy jestem wyczerpana. Mężczyzna opiera się plecami o zagłówki
i rysuję palcami wzorki na moim obojczyku.
Obejmuje
go ręką w pasie zadowolona. Nie chcę się z nim kłócić nigdy więcej. Chociaż
godzenie się jak dziś bardzo mi odpowiada.
Tak
jest najlepiej. Przysięgam. Patrzę na pierścionek. Jeszcze do mnie nie dotarło.
-
To najlepsze urodziny w życiu. - podnoszę się na łokciu.
-
Tak? - przenosi palce w moje włosy. - Podobały ci się?
-
Bardzo. Całość – całuję go w szczękę.
-
Cieszę się. Poczekaj na mnie. Zrobię śniadanie - mruczy i wstaje. Zakłada
czyste bokserki.
-
Nie chcę jeść. Zostań... - wyciągam za nim rękę.
-
Zaraz wrócę, najdroższa - całuje moją dłoń.
-
Ugh.. - rzucam się w poduszkę.
Zostawia
mnie samą. Dopiero teraz się rozglądam. Sypialnia jest beżowa, a meble z
jasnego drewna. Ma tutaj meblościankę z telewizorem. Ten pokój kompletnie różni
się od naszej sypialni w Miami.
Jednak
mi się podoba. Nie wiem czy czułabym się to dobrze na dłużej. Teraz jest
odpowiednio. Chętnie tu jeszcze wrócę.
Uśmiecham
się pod nosem i przecieram oczy. Nie muszę się martwić o nic. O bezpieczeństwo,
o przyszłość. Wszystko mam zapewnione.
Wreszcie
Louis będzie tylko mój i wszyscy będą o tym wiedzieć. Przypieczętujemy naszą
miłość. Wiem, że nie każe mi długo czekać. Pobierzemy się niedługo. Nie ma
sensu zwlekać. On chcę tego i ja też. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Niestety
jestem trochę zmartwiona. Mija już dwadzieścia minut. Tak około, a Louis nie
wraca.
Sięgam
po jego koszulę, gdyż jest najbliżej i schodzę na dół, do kuchni.
Trafiam
bez problemu. Dom nie jest wielki, nie zgubię się. Louis kuca z zamkniętymi
oczami.
-
Co się dzieje? - pytam już przestraszona.
-
Musisz wezwać...- mówi cicho. Nie brzmi nawet jak on.
-
Pogotowie... Pogotowie! - chaotycznie szukam telefonu. Z jego komórki dzwonie
po karetkę.
Najpierw
wpada tutaj Harry, który chyba nocował w aucie. Zaraz po nim ratownicy. Bez
żadnych pytań, od razu zabierają go do szpitala. Ja i Styles jedziemy za nimi
autem. Dopiero na miejscu orientuje się że nadal jestem samej koszuli.
-
Masz - wyciąga z torby z bagażnika spodnie dresowe. - Ubierz się, bo mnie
zabije jak mu się polepszy. I chodź szybko.
Wciągam
je na szybko i wpadam na oddział. Martwię się jak cholera. To moja wina. Głupia
go tak wymęczyłam.
Harry
każe mi się uspokoić. Nie mogę się denerwować jeśli nic nie wiemy.
Chodzę
po korytarzu chcąc żeby już było po wszystkim. Boże... Nie wybaczę sobie jeśli
coś mu się stanie. Mam dosyć szpitali. Poważnie. Dlaczego znowu nam się coś
przytrafia?
-
Harry zrób coś. Błagam - przytulam się do mężczyzny i wtulam w jego ramię.
Kołysze
mnie lekko, próbując uspokoić. Liam wbiega na oddział. Trzyma moje rzeczy.
Podaje mi je.
W
nosie mam ubrania. Nie wiadomo co jest z Lou, a oni chcąc żebym myślała o czymś
tak błahym.
-
Idź do łazienki - prosi.
-
Nie denerwuj mnie! - krzyczę. - Gdzie tu do cholery są lekarze?
-
Pewnie coś z nim robią. Nic poważnego.
-
Oby nic nie spieprzyli, bo kurwa zabije - przecieram oczy i patrzę poważnie na
bok bruneta wiedząc, że trzyma tam pistolet.
Dosłownie
wbija mi się on w żebra. Oni zawsze są tak zabezpieczeni.
W
z sali wychodzi jakaś kobieta w średnim wieku. Od razu do niej podbiegam.
-
Co z nim?
-
Jest osłabiony, ale podaliśmy leki. Po prostu serce zaczyna już odmawiać
współpracy i przeszczep jest konieczny.
-
Wiem, wiem... - mówię głucho i siadam na krześle łapiąc się za głowę. Muszę coś
zrobić. Znaleźć tego dawce.
Zanim
będzie za późno. Na pewno ktoś się znajdzie. Tyle osób umiera.
Odczekuje
dłuższą chwilę żeby się uspokoić i wchodzę do sali gdzie leży Louis.
-
Przepraszam - mówi jak tylko mnie zauważa. - Naprawdę. Przepraszam. Nie
zamierzałem nawalić.
-
Przestań. Nawet tak nie mów. Jak możesz tak mówić? - siadam obok niego i biorę
za rękę.
-
Mogę. Bo właśnie tu wylądowałem i czuję się jak...Nawet nie powiem.
-
Louis przestań. - mówię znów na skraju płaczu.
-
Kochanie, jedź z Harrym do domu. Nie ma sensu, abyś tu siedziała. Nic mi nie
jest. Naprawdę - przekonuje mnie.
-
Nie ma mowy - mocniej łapię jego dłoń.
-
Proszę - nalega.
-
Nie i koniec - ucinam dyskusję.
Wzdycha
tylko i splata nasze palce. Posyła mi uśmiech.
-
Odpocznij, kochanie – całuję go krótko i czekam aż zamknie oczy.
Chyba
szybko odpływa. Maszyny są spokojne.
Nie
ruszam się stamtąd mimo to. Boje się go zostawić choć na chwilę. Będziemy musieli wrócić do Miami i tam szukać
dawcy. Tam ma specjalistów.
Teraz
jednak musi odpocząć. To jest ważne. Kocham go najbardziej na świecie, nic mu
się nie może stać. Harry z Liamem siłą wyciągają mnie z sali. Każą się ubrać i
coś zjeść.
Jem
jakąś zupkę na szybko, dla świętego spokoju i staje przy szybie sali Louisa.
Chcę z nim tu zostać. Do jego nagiej klatki przyczepione są dwa kabelki.
Oddycha spokojnie, co widzę. To dobrze. Sytuacja jest opanowana i leki pomogły.
Cały czas jednak czuję wyrzuty sumienia, że tego nie przewidziałam. Przecież to
się mogło skończyć gorzej.
Cały
czas jednak czuję wyrzuty sumienia, że tego nie przewidziałam. Przecież to się
mogło skończyć gorzej.
Wzdycham
cicho. Zmęczona w końcu wracam do domu. Czyli wieczorem. Kładę się na kanapie i
patrzę w telewizor chociaż nie skupiam na nim uwagi. Harry siedzi przy stole
przesuwając nabojami po blacie. Liam rozmawia przez telefon z ojcem Lou. A moje
powieki stają się takie ciężkie.
Kiedy
rano wpadam do szpitala jest ósma. Nie pozwolili mi wcześniej pojechać, a byłam
od nich zależna. Zgubiłabym się. Idę do sali narzeczonego. Jest pusta. Na łóżku
leży koperta.
Przestraszona,
przerażona biorę ją do ręki i otwieram. Widzę koślawe pismo Louisa.
"Dla
Courtney."
Prostuję
pogiętą kartkę i czytam.
"Mówili, że może się pogorszyć. Nie chciałem
ryzykować, że zostawię cię bez słowa. Nie wiem czy leżę teraz na stole czy już
nie ma takiej potrzeby. Wszystko, co moje jest twoje. Dom, pieniądze. Wszystko.
Nie myśl, że śpieszy mi się
umierać. Mam nadzieję, że pracujący tu kretyni mi pomogą. Po prostu...wolę ci
to napisać. Nawet jeśli miałoby być nieprzydatne.
Kocham cię. Wiesz, prawda?
Cholera, kto by pomyślał.
Samoloty którymi lataliśmy,
Dobre rzeczy, które nam się
przytrafiły.
Nie sądziłem, że będę tutaj stał i
mówił ci
o innej ścieżce.
Jesteś moją ostoją. Nigdy nie byłem
romantyczny Nie piszę wierszy. Po prostu czuję to w sercu i dlatego piszę.
Jak mamy nie mówić o rodzinie,
skoro rodzina to wszystko, co mamy? Stałaś po mojej stronie bez względu na to,
co przeżywałem, a teraz będziesz moim towarzyszem podczas mojej ostatniej
przejażdżki.
Ja nie odchodzę, chcę ci to tylko
szczerze napisać. Jestem zbyt dużym skurwysynem, aby zrezygnować z życia z
tobą.
Louis
-
O Boże... - próbuję się nie rozpłakać, ale nie udaje mi się.
Kolejne
łzy kapią na kartkę. Ja chcę mojego Louisa. Nie przeżyję bez niego. Muszę się
uspokoić i jasno myśleć. Na pewno zabrali go na badania. Tak, tak właśnie jest.
Siedzę na krześle obok jego łóżka i zamykam oczy. Myślami przenoszę się do
wczorajszego wieczoru. A największy zostawił w sercu, które tak bardzo go
kocha. Zresztą on o tym doskonale wie. Ocieram łzy i chowam kartkę do torebki.
-
Poradzę sobie - słyszę go za drzwiami.
Wchodzi
do sali, odpychając pielęgniarkę. Zrywam się i szybko ruszam w jego stronę.
Wpadam w jego ramiona z taką siłą, że on plecami pada na ścianę ze mną przy
klatce.
-
Hej, też się cieszę, że cię widzę - mówi i całuje mnie we włosy.
-
Kocham cię. - mówię znowu się rozpłakując.
-
Nie płacz - odsuwa mnie od siebie. - Wtedy zaczynam się denerwować, a oni mi
nie pozwalają.
-
Przepraszam... - ocieram twarz.
-
Kocham cię - odpowiada.
Uśmiecham
się do niego i pomagam mu dojść do łóżka.
Kładzie
się, a ja siadam na łóżku.
-
Powiedz mi, że moi rodzice nie wiedzą.
-
Chłopcy dzwonili do seniora.
-
Świetnie - mruczy i zamyka oczy.
Lekarz
wchodzi do sali. Wita się ze mną. Mówi, że wszystko jest na razie dobrze. Louis
może wrócić do Miami. Popołudniu mamy już wypis. Chłopcy biorą wszystko z domu
i od razu jedziemy na lotnisko. Louis siedzi ze mną w samolocie. Trzyma mnie za
rękę. Opieram się o jego ramię czujna.
Cały czas wsłuchuje się w jego oddech.
-
W ogóle to gratulację - Liam uśmiecha się do nas.
Uśmiecham
się tylko pod nosem i bardziej wtulam w mojego mężczyznę.
-
Jesteś głodna? - pyta, muskając ustami moje czoło.
-
Nie. Jest dobrze.
-
Prześpij się - prosi.
-
Nie jestem śpiąca kochanie.
-
Ale przed nami długi lot. Wolałbym, byś odpoczęła.
-
Nie. Wolę nie..
-
Spokojnie, nic mi nie będzie. Czuję się dobrze.
-
Wiem misiu.
Niedługo
potem faktycznie zasypiam. Podczas lotu nie ma żadnych przygód. W domu jesteśmy
późnym wieczorem. Od razu każe Louisowi iść się położyć.
-
Ale ty ze mną.
-
Muszę rozpakować walizki.
-
Chodź.
-
Louis, zaraz - całuję go i robię proszące oczy.
-
Dobrze - poddaje się. Idzie do sypialni.
Uśmiecham
się i rzeczywiście idę rozpakować rzeczy z naszej wycieczki. Mimo wszystko było
dobrze. Ta noc...Wieczór. Automatycznie przenoszę wzrok na pierścionek na moim
palcu.
Musimy
wszystko ustalić. Ale najpierw jego operacja. Biorę szybki prysznic i idę do
sypialni. Podchodzę do szafki z koszulkami nocnymi. Zakładam jedną z nich Louis
mi tego dużo kupuje. Związuję włosy i kładę się obok bruneta. Nie jestem śpiąca
przez te zmiany czasu.
matko jemu nie może sie nic stać nooo nie bądź taka.... Oni muszą być szczęśliwi błagaaaaaaam !
OdpowiedzUsuńKocham i czekana next ❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńŚwietny tylko Lou... on musi żyć! :)
OdpowiedzUsuńCudowny ❤
OdpowiedzUsuńLou musi żyć.
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJezu, jak ty mnie przestraszyłaś tym listem. Pomału zaczynałam myśleć, że on już nie żyje!
Oby tylko szybko znaleźli dawcę dla Lou i żeby przeszczep się udał :)
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :) x
/@zosia_official
Cuuuudowny<333 ale proszę nie chcę więcej takich akcji i wgl ten list miałam łzy w oczach ugh to było takie piękne i smutne, czekam na kolejny :* @nxd69
OdpowiedzUsuńNiech szybko znajda dawce
OdpowiedzUsuńLou nie może odejść,oni musza być razem,razem szczęśliwi :*
OMFG! To jest tak bardzo perfect ❤❤❤
OdpowiedzUsuń