piątek, 16 października 2015

Rozdział 14

Courtney
Louis trzyma mnie w ramionach. Zegarek wskazuje dwunastą, ale nie mamy zamiaru wstać. Po tak długiej nocy jestem wyczerpana. Mężczyzna opiera się plecami o zagłówki i rysuję palcami wzorki na moim obojczyku.
Obejmuje go ręką w pasie zadowolona. Nie chcę się z nim kłócić nigdy więcej. Chociaż godzenie się jak dziś bardzo mi odpowiada.
Tak jest najlepiej. Przysięgam. Patrzę na pierścionek. Jeszcze do mnie nie dotarło.
- To najlepsze urodziny w życiu. - podnoszę się na łokciu.
- Tak? - przenosi palce w moje włosy. - Podobały ci się?
- Bardzo. Całość – całuję go w szczękę.
- Cieszę się. Poczekaj na mnie. Zrobię śniadanie - mruczy i wstaje. Zakłada czyste bokserki.
- Nie chcę jeść. Zostań... - wyciągam za nim rękę.
- Zaraz wrócę, najdroższa - całuje moją dłoń.
- Ugh.. - rzucam się w poduszkę.
Zostawia mnie samą. Dopiero teraz się rozglądam. Sypialnia jest beżowa, a meble z jasnego drewna. Ma tutaj meblościankę z telewizorem. Ten pokój kompletnie różni się od naszej sypialni w Miami.
Jednak mi się podoba. Nie wiem czy czułabym się to dobrze na dłużej. Teraz jest odpowiednio. Chętnie tu jeszcze wrócę.
Uśmiecham się pod nosem i przecieram oczy. Nie muszę się martwić o nic. O bezpieczeństwo, o przyszłość. Wszystko mam zapewnione.
Wreszcie Louis będzie tylko mój i wszyscy będą o tym wiedzieć. Przypieczętujemy naszą miłość. Wiem, że nie każe mi długo czekać. Pobierzemy się niedługo. Nie ma sensu zwlekać. On chcę tego i ja też. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Niestety jestem trochę zmartwiona. Mija już dwadzieścia minut. Tak około, a Louis nie wraca.
Sięgam po jego koszulę, gdyż jest najbliżej i schodzę na dół, do kuchni.
Trafiam bez problemu. Dom nie jest wielki, nie zgubię się. Louis kuca z zamkniętymi oczami.
- Co się dzieje? - pytam już przestraszona.
- Musisz wezwać...- mówi cicho. Nie brzmi nawet jak on.
- Pogotowie... Pogotowie! - chaotycznie szukam telefonu. Z jego komórki dzwonie po karetkę.
Najpierw wpada tutaj Harry, który chyba nocował w aucie. Zaraz po nim ratownicy. Bez żadnych pytań, od razu zabierają go do szpitala. Ja i Styles jedziemy za nimi autem. Dopiero na miejscu orientuje się że nadal jestem samej koszuli.
- Masz - wyciąga z torby z bagażnika spodnie dresowe. - Ubierz się, bo mnie zabije jak mu się polepszy. I chodź szybko.
Wciągam je na szybko i wpadam na oddział. Martwię się jak cholera. To moja wina. Głupia go tak wymęczyłam.
Harry każe mi się uspokoić. Nie mogę się denerwować jeśli nic nie wiemy.
Chodzę po korytarzu chcąc żeby już było po wszystkim. Boże... Nie wybaczę sobie jeśli coś mu się stanie. Mam dosyć szpitali. Poważnie. Dlaczego znowu nam się coś przytrafia?
- Harry zrób coś. Błagam - przytulam się do mężczyzny i wtulam w jego ramię.
Kołysze mnie lekko, próbując uspokoić. Liam wbiega na oddział. Trzyma moje rzeczy. Podaje mi je.
W nosie mam ubrania. Nie wiadomo co jest z Lou, a oni chcąc żebym myślała o czymś tak błahym.
- Idź do łazienki - prosi.
- Nie denerwuj mnie! - krzyczę. - Gdzie tu do cholery są lekarze?
- Pewnie coś z nim robią. Nic poważnego.
- Oby nic nie spieprzyli, bo kurwa zabije - przecieram oczy i patrzę poważnie na bok bruneta wiedząc, że trzyma tam pistolet.
Dosłownie wbija mi się on w żebra. Oni zawsze są tak zabezpieczeni.
W z sali wychodzi jakaś kobieta w średnim wieku. Od razu do niej podbiegam.
- Co z nim?
- Jest osłabiony, ale podaliśmy leki. Po prostu serce zaczyna już odmawiać współpracy i przeszczep jest konieczny.
- Wiem, wiem... - mówię głucho i siadam na krześle łapiąc się za głowę. Muszę coś zrobić. Znaleźć tego dawce.
Zanim będzie za późno. Na pewno ktoś się znajdzie. Tyle osób umiera.
Odczekuje dłuższą chwilę żeby się uspokoić i wchodzę do sali gdzie leży Louis.
- Przepraszam - mówi jak tylko mnie zauważa. - Naprawdę. Przepraszam. Nie zamierzałem nawalić.
- Przestań. Nawet tak nie mów. Jak możesz tak mówić? - siadam obok niego i biorę za rękę.
- Mogę. Bo właśnie tu wylądowałem i czuję się jak...Nawet nie powiem.
- Louis przestań. - mówię znów na skraju płaczu.
- Kochanie, jedź z Harrym do domu. Nie ma sensu, abyś tu siedziała. Nic mi nie jest. Naprawdę - przekonuje mnie.
- Nie ma mowy - mocniej łapię jego dłoń.
- Proszę - nalega.
- Nie i koniec - ucinam dyskusję.
Wzdycha tylko i splata nasze palce. Posyła mi uśmiech.
- Odpocznij, kochanie – całuję go krótko i czekam aż zamknie oczy.
Chyba szybko odpływa. Maszyny są spokojne.
Nie ruszam się stamtąd mimo to. Boje się go zostawić choć na chwilę.  Będziemy musieli wrócić do Miami i tam szukać dawcy. Tam ma specjalistów.
Teraz jednak musi odpocząć. To jest ważne. Kocham go najbardziej na świecie, nic mu się nie może stać. Harry z Liamem siłą wyciągają mnie z sali. Każą się ubrać i coś zjeść.
Jem jakąś zupkę na szybko, dla świętego spokoju i staje przy szybie sali Louisa. Chcę z nim tu zostać. Do jego nagiej klatki przyczepione są dwa kabelki. Oddycha spokojnie, co widzę. To dobrze. Sytuacja jest opanowana i leki pomogły. Cały czas jednak czuję wyrzuty sumienia, że tego nie przewidziałam. Przecież to się mogło skończyć gorzej.
Cały czas jednak czuję wyrzuty sumienia, że tego nie przewidziałam. Przecież to się mogło skończyć gorzej.
Wzdycham cicho. Zmęczona w końcu wracam do domu. Czyli wieczorem. Kładę się na kanapie i patrzę w telewizor chociaż nie skupiam na nim uwagi. Harry siedzi przy stole przesuwając nabojami po blacie. Liam rozmawia przez telefon z ojcem Lou. A moje powieki stają się takie ciężkie.
Kiedy rano wpadam do szpitala jest ósma. Nie pozwolili mi wcześniej pojechać, a byłam od nich zależna. Zgubiłabym się. Idę do sali narzeczonego. Jest pusta. Na łóżku leży koperta.
Przestraszona, przerażona biorę ją do ręki i otwieram. Widzę koślawe pismo Louisa.
"Dla Courtney."
Prostuję pogiętą kartkę i czytam.
"Mówili, że może się pogorszyć. Nie chciałem ryzykować, że zostawię cię bez słowa. Nie wiem czy leżę teraz na stole czy już nie ma takiej potrzeby. Wszystko, co moje jest twoje. Dom, pieniądze. Wszystko.
Nie myśl, że śpieszy mi się umierać. Mam nadzieję, że pracujący tu kretyni mi pomogą. Po prostu...wolę ci to napisać. Nawet jeśli miałoby być nieprzydatne.
Kocham cię. Wiesz, prawda?
Cholera, kto by pomyślał.
Samoloty którymi lataliśmy,
Dobre rzeczy, które nam się przytrafiły.
Nie sądziłem, że będę tutaj stał i mówił ci
o innej ścieżce.
Jesteś moją ostoją. Nigdy nie byłem romantyczny Nie piszę wierszy. Po prostu czuję to w sercu i dlatego piszę.
Jak mamy nie mówić o rodzinie, skoro rodzina to wszystko, co mamy? Stałaś po mojej stronie bez względu na to, co przeżywałem, a teraz będziesz moim towarzyszem podczas mojej ostatniej przejażdżki.
Ja nie odchodzę, chcę ci to tylko szczerze napisać. Jestem zbyt dużym skurwysynem, aby zrezygnować z życia z tobą.
Louis
- O Boże... - próbuję się nie rozpłakać, ale nie udaje mi się.
Kolejne łzy kapią na kartkę. Ja chcę mojego Louisa. Nie przeżyję bez niego. Muszę się uspokoić i jasno myśleć. Na pewno zabrali go na badania. Tak, tak właśnie jest. Siedzę na krześle obok jego łóżka i zamykam oczy. Myślami przenoszę się do wczorajszego wieczoru. A największy zostawił w sercu, które tak bardzo go kocha. Zresztą on o tym doskonale wie. Ocieram łzy i chowam kartkę do torebki.
- Poradzę sobie - słyszę go za drzwiami.
Wchodzi do sali, odpychając pielęgniarkę. Zrywam się i szybko ruszam w jego stronę. Wpadam w jego ramiona z taką siłą, że on plecami pada na ścianę ze mną przy klatce.
- Hej, też się cieszę, że cię widzę - mówi i całuje mnie we włosy.
- Kocham cię. - mówię znowu się rozpłakując.
- Nie płacz - odsuwa mnie od siebie. - Wtedy zaczynam się denerwować, a oni mi nie pozwalają.
- Przepraszam... - ocieram twarz.
- Kocham cię - odpowiada.
Uśmiecham się do niego i pomagam mu dojść do łóżka.
Kładzie się, a ja siadam na łóżku.
- Powiedz mi, że moi rodzice nie wiedzą.
- Chłopcy dzwonili do seniora.
- Świetnie - mruczy i zamyka oczy.
Lekarz wchodzi do sali. Wita się ze mną. Mówi, że wszystko jest na razie dobrze. Louis może wrócić do Miami. Popołudniu mamy już wypis. Chłopcy biorą wszystko z domu i od razu jedziemy na lotnisko. Louis siedzi ze mną w samolocie. Trzyma mnie za rękę.  Opieram się o jego ramię czujna. Cały czas wsłuchuje się w jego oddech.
- W ogóle to gratulację - Liam uśmiecha się do nas.
Uśmiecham się tylko pod nosem i bardziej wtulam w mojego mężczyznę.
- Jesteś głodna? - pyta, muskając ustami moje czoło.
- Nie. Jest dobrze.
- Prześpij się - prosi.
- Nie jestem śpiąca kochanie.
- Ale przed nami długi lot. Wolałbym, byś odpoczęła.
- Nie. Wolę nie..
- Spokojnie, nic mi nie będzie. Czuję się dobrze.
- Wiem misiu.
Niedługo potem faktycznie zasypiam. Podczas lotu nie ma żadnych przygód. W domu jesteśmy późnym wieczorem. Od razu każe Louisowi iść się położyć.
- Ale ty ze mną.
- Muszę rozpakować walizki.
- Chodź.
- Louis, zaraz - całuję go i robię proszące oczy.
- Dobrze - poddaje się.  Idzie do sypialni.
Uśmiecham się i rzeczywiście idę rozpakować rzeczy z naszej wycieczki. Mimo wszystko było dobrze. Ta noc...Wieczór. Automatycznie przenoszę wzrok na pierścionek na moim palcu.

Musimy wszystko ustalić. Ale najpierw jego operacja. Biorę szybki prysznic i idę do sypialni. Podchodzę do szafki z koszulkami nocnymi. Zakładam jedną z nich Louis mi tego dużo kupuje. Związuję włosy i kładę się obok bruneta. Nie jestem śpiąca przez te zmiany czasu.

8 komentarzy:

  1. matko jemu nie może sie nic stać nooo nie bądź taka.... Oni muszą być szczęśliwi błagaaaaaaam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham i czekana next ❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tylko Lou... on musi żyć! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :)
    Jezu, jak ty mnie przestraszyłaś tym listem. Pomału zaczynałam myśleć, że on już nie żyje!
    Oby tylko szybko znaleźli dawcę dla Lou i żeby przeszczep się udał :)
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :) x
    /@zosia_official

    OdpowiedzUsuń
  5. Cuuuudowny<333 ale proszę nie chcę więcej takich akcji i wgl ten list miałam łzy w oczach ugh to było takie piękne i smutne, czekam na kolejny :* @nxd69

    OdpowiedzUsuń
  6. Niech szybko znajda dawce
    Lou nie może odejść,oni musza być razem,razem szczęśliwi :*

    OdpowiedzUsuń
  7. OMFG! To jest tak bardzo perfect ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń