~Louis~
Wypijam
trzecią kawę i molestuję klawiaturę komputera. Mam już serdecznie dość
planowania. Wszystko mnie dzisiaj niemiłosiernie wkurwia. Nawet sekretarka
dostała trzy razy więcej roboty. Jak się nie wyżyję to zrobię komuś krzywdę.
Może siłownia? To byłby dobry sposób. Nie chcę wracać do domu nabuzowany. Nie
mam siły się kłócić. Musiałem jej powiedzieć i tak za długo zwlekałem.
Teraz
jest tak dziwnie. Courtney wraca późno jakby mnie unikała. Ba. Ona
z pewnością mnie unika.
Przestrzeń.
Świetnie. Zajebiście. Nie zmuszę jej do niczego. Mam wybór. Wciąż go ma.
Podnoszę się i wychodzę z gabinetu. Wołam Harry'ego. Z nim jadę na siłownię.
Nie mam wyjścia. Jak wrócę do domu i ona znów będzie odpowiadać lakonicznie, to
coś rozniosę.
Wszystko
musze ogarnąć i znosić. Nie mogę wybuchnąć. Trzeba ogarnąć każdy z tych
problemów i się z nimi zmierzyć.
-
Styles - jęczę, uderzając w worek. - Jak mam do niej dotrzeć?
-
Najpierw buty. Potem podstępem bluzka, spodnie, a dalej jest już z górki - mówi
trzymając mój cel.
-
Zabawny jesteś - prycham, truchtając w miejscu. Courti nie jest łatwa.
Spędzamy
na siłowni dobre dwie godziny. Oczywiście po naszym powrocie mojej dziewczyny
jeszcze nie ma.
-
Gdzie ona się włóczy po zajęciach? - pytam Liama, leżąc na kanapie. Nie mogę
się tak wysilać, ale co zrobię kiedy muszę.
-
Różnie. Biblioteka, park, albo akademik.
-
Akademik? - siadam gwałtownie. - Co ona tam robi?
-
Może kogoś odwiedza..- sugeruje mój ojciec znudzonym głosem.
-
Weź się nie odzywaj - warczę do niego. -
Gdyby nie ten twój szajs to bym nie musiał kłamać.
-
I stać by cię było na taki dom, taki ogród i opiekę do niego. Czyli nie poznał
byś Courtney. Nie ma za co.
-
Po prostu...- rzucam w niego pilotem i opadam na plecy.
Jemy
późny obiad i każdy zajmuje się swoimi sprawami. Brunetka wraca koło ósmej
z bukietem
różnokolorowych tulipanów.
-
Od kogo to masz? - pytam ostro. - I od dzisiaj wracasz od razu po zajęciach.
-
Kupiłam. Dla twojej mamy. - pokazuje mi paragon.
-
Mojej mamy? - teraz to mnie z nóg ścięło. - I tak wracasz po zajęciach.
-
I tak wiem, że za mną łażą. Wrócę kiedy nie będę miała nic do załatwienia. -
mówi spokojnie i ściąga buty.
-
A co ty masz takiego do załatwienia? Spacer? - pytam zdenerwowany.
-
Nie unoś się. Proszę cię. Ty i tak jesteś zajęty całymi dniami.
-
Jestem zajęty tyle ile jesteś na tej uczelni.
-
Byłam u znajomych - idzie do kuchni z wazonem i bukietem.
Patrzę
w sufit. Daj mi cierpliwość albo zamknę ją w tym domu.
Wiem,
że robi to trochę specjalnie.
-
Wypłacili mi dzisiaj stypendium więc zapraszam cię na jakąś kolację, hm? -
słyszę
z pomieszczenia obok.
Ruszam
do kuchni. Opieram się o framugę i lustruję ją wzrokiem. Ma na sobie prostą
spódnicę i blado różową koszulę. Wygląda pięknie jak zawsze, ale jestem zbyt
zły, żeby prawić komplementy.
-
Cieszę się. Zaprosić mnie możesz, ale zapłacić już nie.
-
Skoro zapraszam, to płace. - mówi nie patrząc na mnie.
-
Nie będziesz płacić, jesteś moją kobietą, a to jest niepodważalna zasada, więc
nie wynajdujmy kolejnego powodu do sprzeczki, bo już nimi rzygam.
Nie
odpowiada. Wkłada kwiaty do naczynia i delikatnie je układa.
oczami
i wychodzę.
Już
myślałem, że jest lepiej. Że na prawdę razem wyjdziemy. Szlak mnie trafia na
samo wspomnienie tych myśli, że dostała te kwiatki od jakiegoś kutasa. Uciąłbym
mu jaja
i z rzucił z mostu.
Przysięgam, że bym go zabił. Nikt nie ma prawa adorować mojej kobiety. Upartej,
nieznośnej kobiety. Drogę do salonu przecina Mo zdyszany Harry. Stawia na
środku skrzynkę z bronią. Chwila. Miało być tego więcej i miała być inna.
-
Co to kurwa jest? - pytam przez zęby.
-
Takie przyszło - mówi bezradnie - może lepiej to schowam? - patrzy sugestywnie
w stronę sylwetki mojej
dziewczyny.
-
Zabieraj to - wychodzę przed dom zapalić. Piknie mi to serce szybciej niż
mrugnę. Mówię wam.
W
połowie szluga przerywa mi Courtney.
-
Przez ciebie na prawdę zamieniam się w gderliwą babę. Nie chcę taka być,
ale.. Nie wolno ci palić. Myśl trochę. -
jeździ po mnie z góry na dół przez dobre dziesięć minut.
-
Zamknij się, kobieto - łapię jej podbródek i wpijam w słodkie usta.
Oddaje
pocałunek i czuję, że jej mięśnie od razu się rozluźniają, a ona cała uspokaja.
Ktoś
jej w końcu kij z...Nieważne. To jednak moja dziewczyna i wolę nie ryzykować
nawet myślami.
Odsuwa
się biorąc oddech.
-
Nie pal więcej. - całuje jeszcze mój policzek i czeka aż wejdę z nią z powrotem
do domu.
Gaszę
papierosa i idę za jej zgrabnym tyłeczkiem. W efekcie i tak nie idziemy na tą
kolację. Courtney czyta jakiś podręcznik robiąc notatki, a ja jeszcze raz
sprawdzam tą dostawę.
-
Rozmawialiśmy o innej broni - mówię do telefonu. - Posłuchaj, Smith nie
interesuje mnie co miałeś na magazynie. Nie zamawiałem tego gówna. Chcesz mieć
śrut w dupie?
Słyszę
dobrze mi znany i już tak dawno nie słyszany chichot. Courtney leży na łóżku
machając nogami. Wygląda uroczo. Rozprasza mnie.
Udaje
mi się nastraszyć tego dupka. Ma czas do jutrzejszego wieczora.
Rzucam
pierdolonego iPhonea na pierdoloną szafkę i siadam się obok małej. Bawię się
jej włosami. Nadużywam przekleństw. Zdecydowanie muszę zacząć brać jakąś melisę
albo inny szajs.
-
Przeszkadzasz mi - odtrąca moją rękę.
-
Znalazła się taka skupiona. Studentka - przedrzeźniam ją.
Macha
na mnie tylko ręką i nic nie mówi. Łazi gdzieś całymi dniami to nauka zostaje
na późne godziny.
-
O nie. Wieczorami to ty jesteś dla mnie - zrzucam podręcznik na podłogę i
obracam dziewczynę. Opada na plecy. Przesuwam rękoma po jej ciele.
-
Idź sobie wstrętny palaczu - próbuje mnie odepchnąć.
-
Miła jesteś, nie ma co. W sobotę mam niespodziankę - całuję ją w nos i biorę na
ręce. Niosę ukochaną do łazienki.
-
Nie rób mi niespodzianek kiedy ja nadal jestem na ciebie zła. - mówi poważnie.
-
Trudno. Pojedziesz zła - stawiam ją i puszczam wodę.
-
Louis, mówię poważnie. Nie chcę żadnej niespodzianki. Twoja ostatnia trzyma
mnie do teraz.
-
Przykro mi. Pojedziemy tam czy tego chcesz czy nie - wzruszam ramionami.
Wychodzę
z łazienki i schodzę na dół. Wbiegam do kuchni. Przesuwam Gabriell od kuchenki.
-
Masz wolne. Do widzenia. Dobranoc. Kocham Cię.
Patrzy
na mnie tylko podejrzanie, ale wychodzi. Uwielbiam tą kobietę. Rozumiemy się
bez zarzutu.
Otwieram
lodówkę i wyciągam produkty. Wszystko robię szybko, ale zjadliwie. Na tak
szybkich obrotach to ja już dawno nie jechałem. Adrenalina robi swoje.
Dobra,
ile ona się będzie kąpać? Zerkam na zegarek. Dam radę. Oczywiście, że dam.
Efekt
końcowy jest nawet bardziej zadowalający niż się spodziewałem.
-
Jestem świetny - przeczesuję włosy palcami i niosę kolację na górę.
Słyszę,
że dziewczyna właśnie wychodzi z wody. Stawiam tacę na łóżku. Ja nie jestem
romantyczny, ale ona ma tu świeczki. Courtney wchodzi dosłownie kilka minut
później. Staje w progu zdziwiona i patrzy na mnie.
-
Także ten...- zdmuchuję zapałkę.
-
Przecież ty nie gotujesz - mówi zawiązując szlafrok.
-
Ale ugotowałem - podchodzę do niej.
-
Widzę właśnie.. - przenosi wzrok z jedzenia na mnie.
-
Wcale nie. Mogłaś pomyśleć, że to kucharka.
-
Gabriell nie dałaby jasnego chleba. Uważa, że to zabójstwo.
-
Spieszyłem się, dobrze misiu? Więcej wyrozumiałości.
-
Tylko mówię. - wzrusza ramionami.
-
Siadaj - kiwam głową na łóżko.
Wymija
mnie i tak właśnie robi. Jako pierwszą zjada czereśnie z miski z owocami.
Cóż
by innego. Siadam obok niej i jej się przyglądam.
-
Ty nie będziesz jadł? - pyta zerkając na mnie.
Wzruszam
ramionami. Wolę ją podziwiać niż jeść.
Ona
jednak robi mi kanapkę i podaje. Sama w ogóle nie spieszy się ze zjedzeniem
tego wszystkiego.
W
zasadzie nie ma takiej potrzeby. Mamy
bardzo dużo czasu.
Zazwyczaj
panna Evans nie jada po dziewiątej, ale dzisiaj nawet nie mruknęła. Odkładam
pustą tacę na szafkę. Opieram się na łokciami i bawię włosami dziewczyny.
Dokładnie wiem, co jest w sobotę. Jej urodziny. Nie mam ochoty na imprezy, chcę
ten dzień spędzić z nią. Każdy wie, że jestem egoistą. Skończy 22 lata. Kocham
ją tak bardzo i wiem, że ona mnie też.
Poza
tym jestem z niej dumny. Jest świetna na uczelni. Może czasami nie idzie na
zajęcia, to prawda, ale wszystko nadrabia.
Będzie
między nami tylko lepiej. Wiem to. Chyba nie pozwoliłbym jej odejść. Nawet
jakby tego chciała. Po prostu oszalałbym.
-
Co dzisiaj robiłeś?
-
Wyżywałem się - kładę się na plecach.
-
To znaczy siłownia?
-
I ludzie w firmie.
-
Jesteś okropny. - kręcę głową.
-
To prawda - zgadzam się z nią poważnym głosem.
-
Masz - wyciąga z torebki jakieś pudełko.
-
Co to jest?
-
Tabletki ziołowe. Na uspokojenie.
Wybucham
śmiechem. Nie umiem się powstrzymać. Przydadzą się.
-
Mówię poważnie Louis. Jedz je.
-
Wiesz, że to nic nie da? Wystarczy, że osły zrobią coś źle. Ale dobrze, będę
brał. Będę spokojny i potulny.
-
Chodzi mi jedynie o twoje nerwy. Naprawdę - całuje mój policzek i wstaje.
Ściąga
szlafrok i obchodzi łóżko żeby położyć się ze swojej strony.
Wzdycham
i też się podnoszę. Idę do łazienki. Gdy wracam już śpi wtulona w poduszkę. Kładę
się obok niej i mocno przytulam. Czując jej ciepło zasypiam.
~~~~*~~~~~
Skarby moje zajrzyjcie tutaj >>> http://uliczkami-barcelony.blogspot.com/
<3
OdpowiedzUsuń@for_1D_fame
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jaką niespodziankę wymyślił Lou na urodziny Courtney :)
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
/@zosia_official
Cudowny :* jestem ciekawa ci to za niespodzianka :) i nie moge sie doczekac kolejnego ;** @nxd69
OdpowiedzUsuńŚwietne ❤
OdpowiedzUsuńKocham to Fanfiction ❤
Mam nadzieje ze w końcu sie pogodzą
Boski ;)
OdpowiedzUsuńCUDOWNY ❤❤❤
OdpowiedzUsuń❤❤
OdpowiedzUsuń