poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 24

Kiedy otwieram oczy, słońce odbija się już od wody w basenie. Moja żona leży wtulona we mnie. Dalej śpi. Zerkam na zegarek. Zaspałem...No trudno.  Dzień wolny. Może przeniosę spotkanie z Luke'iem i jego żoną. Pojedziemy dzisiaj we czwórkę zagrać w tenisa. Tak to dobry pomysł. Zaraz do niego zadzwonię i mu to zaproponuje. Sięgam do swoich spodni. Wyciągam komórkę i wybieram numer. Czekając, aż odbierze, głaszczę żonę po włosach.
- Thompson, słucham. - mówi służbowym głosem. Zapewne nie spojrzał kto dzwoni.
- Tomlinson, mówię - odpowiadam.
- To ty. Cześć stary - od razu zmienia ton głosu.
- Słuchaj, może byśmy poszli dzisiaj na tenisa. Mam wolne. A zamiast w sobotę wezmę żonę na zakupy. Pasuje ci?  - pytam.
- Mam kilka spotkań, ale to nie problem. O której?
- Która ci odpowiada?
- Pierwsza? - proponuje.
- W porządku. Do zobaczenia - rozłączam się.
- Kto dzwonił? - słyszę senny głos małej.
- Luke - całuję ją w czoło
- Masz spotkanie? - jęczy nie zadowolona.
- Mamy. Razem. Na korcie.
- Mrrr... zniszczymy ich - nieskromnie muszę przyznać, że razem z Courtney jesteśmy na prawdę dobrzy.
- Wiem - śmieję się i ją całuję. - Zakładaj ubrania. Wstajemy.
To jest takie "nowoczesne wesele" i tu same hity ale tak jak nie lubię disco polo to na weselu mogłoby być dobra zabawa jest wtedy
- Na pewno nie masz na mnie ochoty? - otwiera jedno oko i patrzy na mnie.
grafika danielle campbell- Kochanie - mruczę. Ona mi nie da spokoju.
- Taki poranny ruch na dobry początek dnia...
Przenoszę się nad nią. Ja to trzymam formę. Seks mam codziennie.
- Tylko się postaraj - mówi z uśmiechem. Kto by pomyślał, że ona się tak szybko rozbudzić potrafi.
Wchodzę w nią mocno. Do samego końca. Ruchy są szybkie, zdecydowane. Jęczy głośno. Cały czas. Czuję na plecach jej paznokcie. Suną po całej długości.
Wtedy wiem, że jest jej dobrze.  Bardzo dobrze...Zapamięta to. Tak bardzo mnie podjudziła, że nie pomyślałem jak będzie grać po takim numerze.
Kiedy wchodzimy na tor, moja żona jest w spódniczce i białym tshircie. Zresztą tak jak żona Luke'a. To znaczy ona jest w różu. Dziewczyny poznają się pierwszy razy. Dostrzegam dziwne spojrzenie Valerie. Mierzy Courtney wzrokiem. Oho. Moja żona chyba tego nie zauważa. Zapewne dlatego, że ona nigdy nie widzi w ludziach złego. Zawsze zalety.
Obejmuję ją w talii. Moja kochana. Zapewne Val widzi w niej rywalkę.
No tak. Courtney jest młoda i na prawdę atrakcyjna. Niejeden mi zazdrości, a kobiety... no właśnie. Luke jest oczarowany. Nic dziwnego. Nie jestem zagrożony, więc nie martwię się o to. Mój Znajomy nigdy nie był święty i gdyby nie zaufanie i pewność to już dawno zabroniłbym mu na nią chociażby patrzeć. Tak, to niech się nacieszy. Zaczynamy nasz mecz.
Tak jak myślałem. Próbują nas pokonać. No, ale sprawna Courtney odbija prawie każdą piłkę.
W duecie naprawdę świetnie nam idzie. Ogrywamy ich z góry na dół.
- No cóż, ze mną nigdy nie wygrasz - podchodzę do siatki, trzymając za rękę żonę.
- Było fajnie. Oboje świetnie gracie - posyła uśmiech mojemu znajomemu jakby chciała żeby zapomniał o moich słowach.
- Dzięki - Luke się śmieje. - Lunch?
Czuję jak brunetka ściska moją dłoń dając mi tym znak żebym się zgodził. Kiwam głową i schodzimy do szatni.
Ściągam tshirt i spodenki. O. Właśnie. Miałem zebrać chłopaków na jakiś mecz. Zrobię to w tym tygodniu. Dobry pomysł. Poruszamy się trochę. Uśmiecham się pod nosem i zakładam czarne spodnie.
- Więc? Jak ci się żyje w małżeństwie? - pyta blondyn.
- Zajebiście - stwierdzam. - Zwłaszcza jak przychodzi etap starania się o dziecko. Chciałbyś mieć jak ja. Oj chciałbyś.
- Aż tak baśniowo to chyba nie jest? - chyba bardzo chciałby to usłyszeć.
- Może u ciebie - ubieram się w koszulę.
Ten stoi chwilę zamyślony i również kończy się szykować.
- Ale widzę, że Valerie ma charakterek - biorę plecak.
- Ma. Zdecydowanie. I to coraz ostrzejszy.
- To współczuję jak nadchodzą czerwone dni.
- Często mam wtedy delegacje... Rozumiesz.
- Oczywiście. Chodźmy.
Wychodzimy, ale oczywiście przed budynkiem czekamy jeszcze na dziewczyny dobre dwadzieścia minut.
- Makijaż - mówimy równo.
Wyciągam telefon i szybko sprawdzam wiadomość.
We czwórkę idziemy do restauracji zaraz przy kortach. Często tam jadamy. Kładę rękę na oparciu krzesła Courtney i rozmawiam z przyjacielem. Czasem dobrze się oderwać od pracy.
Dziewczyny słuchają i nie szczególnie angażują się w jakąkolwiek rozmowę. Czy z nami, czy między sobą.
- Zmęczona? - pytam ją do ucha.
- Zależy dlaczego pytasz - patrzy na mnie.
- Bo chcę wracać - mówię bardzo cicho.
- To zależy po co chcesz wracać? - pyta ledwo powstrzymując śmiech.
- Oj żono...
- No dobrze, dobrze. Wracajmy - krótko mnie całuje.
- To coś wymyśl...
- Więc Luke... gdzie nauczyłeś się tak dobrze grać? - pyta mężczyzny opierając się o stół.
- Musiałem wziąć trenera, żeby Louis nie mógł wygrywać. Wyszło na jedno - blondyn się śmieje.
- Masz takie silne ramiona.. - przejeżdża palcem po jego ręce.
Patrzę na Valerie. Ta mruży oczy zła.
- I jest moim mężem. Mam to szczęście - wtrąca blondynka.
- Tak, zdecydowanie.. - zgadza się Courtney łapiąc wzrok Luke'a.
- Musimy już iść - druga wstaje. - Moi rodzice mają przyjechać. Luke idziemy.
- Jacy rodzice? - marszczy brwi. - O nie, tylko nie teściowa.
- Powiedziałam idziemy - mrozi go wzrokiem.
- Wybaczcie - odpowiada. Reguluje rachunek i żegna się z nami. Później wychodzą.
- Wracamy, kochanie? - pyta słodko Courtney.
- Ty diablico - mówię z uśmiechem.
- Chyba mnie nie lubi - śmieje się.
Kręcę tylko głową i wracamy do domu.
Siadam na kanapę, biorąc Courtney na kolana. Przytula się do mnie. Chwila ciszy i spokoju. Jak długo będzie trwać? Mam nadzieję, że nikt zaraz nie wyskoczy z jakąś cudowną informacją. Wolałbym nie mieć dzisiaj problemów do rozwiązania.
- Jak myślisz... uda nam się w końcu?
- Uda nam się.
Uśmiecha się i przytula mocno. Zamyka oczy. Wygląda bardzo spokojnie. Musi nam się udać. Mimo swoich obaw chcę dziecka. Coraz bardziej mi na tym zależy. Córka czy syn, nieważne. Potem i tak zrobię kolejne. Po prostu niech to już się stanie. Niech ona zbiegnie po schodach z testem w ręce, kiedy ja wrócę pracy, a ona powie, że tak. Że się udało.
Zrobię mu cudowny pokój. Najlepszy na całym świecie. Courtney będzie wyglądać ślicznie z brzuszkiem. Z moim dzieckiem pod sercem. Wzdycham i całuję ja we włosy. Zrobię wszystko, aby nasza rodzina była szczęśliwa.
Obronie ich przed każdym i przed wszystkim. Będą kłopoty, ale sobie poradzimy. Nasze dzieci wyrosną na dobrych ludzi.
- Louis - do salonu wszedł Liam z Harrym. - Chodź na moment.
- Po co on wam? - pyta dziewczyna mocniej się mnie łapiąc.
- Pilne sprawy - odpowiada Styles. Mówiłem, że nie będzie spokoju.
- Louis, nie.. -prosi Courti. - Poza tym chyba mogą mówić przy mnie, prawda misiu?
- Jak pilne? - pytam, poprawiając Courtney nas swoich kolanach.
- Pilne.
- No to mówcie - brunetka zaczyna jeździć nosem pp mojej szyi.
- FBI próbuje osiągnąć największy sukces w swojej karierze. Chcą cię zgarnąć.
- Co takiego?
Patrzą na mnie jedynie. Czyli nie żartują. A ja naprawdę myślałem, że policja, FBI, CIA i inny oddziały psów już sobie odpuściły.
- To przez głowice. Nie chcą pozwolić, abyś ją wykorzystał - dodaje Payne.
- Zróbcie coś - mruczy Courtney.
Zsuwam ją z kolan i wstaję. No to mamy problem. Kiwam na chłopaków i idziemy do sali. Spędzamy tam całą noc. Jest burza mózgów.
Co zrobić, aby ich wykończyć? Nie zbliżą się do mojego gangu. Akurat na to nie pozwolę.
- Koniec na dzisiaj - mówię o siódmej rano. Trzeba się zdrzemnąć.

Wychodzę z pomieszczenia padnięty. Kierunek - sypialnia. Na środku łóżka śpi Courtney. Zdejmuje ciuchy i kładę się przesuwając ją.

6 komentarzy: