Kiedy
otwieram oczy, słońce odbija się już od wody w basenie. Moja żona leży wtulona
we mnie. Dalej śpi. Zerkam na zegarek. Zaspałem...No trudno. Dzień wolny. Może przeniosę spotkanie z
Luke'iem i jego żoną. Pojedziemy dzisiaj we czwórkę zagrać w tenisa. Tak to
dobry pomysł. Zaraz do niego zadzwonię i mu to zaproponuje. Sięgam do swoich
spodni. Wyciągam komórkę i wybieram numer. Czekając, aż odbierze, głaszczę żonę
po włosach.
-
Thompson, słucham. - mówi służbowym głosem. Zapewne nie spojrzał kto dzwoni.
-
Tomlinson, mówię - odpowiadam.
-
To ty. Cześć stary - od razu zmienia ton głosu.
-
Słuchaj, może byśmy poszli dzisiaj na tenisa. Mam wolne. A zamiast w sobotę
wezmę żonę na zakupy. Pasuje ci? -
pytam.
-
Mam kilka spotkań, ale to nie problem. O której?
-
Która ci odpowiada?
-
Pierwsza? - proponuje.
-
W porządku. Do zobaczenia - rozłączam się.
-
Kto dzwonił? - słyszę senny głos małej.
-
Luke - całuję ją w czoło
-
Masz spotkanie? - jęczy nie zadowolona.
-
Mamy. Razem. Na korcie.
-
Mrrr... zniszczymy ich - nieskromnie muszę przyznać, że razem z Courtney
jesteśmy na prawdę dobrzy.
-
Wiem - śmieję się i ją całuję. - Zakładaj ubrania. Wstajemy.
To
jest takie "nowoczesne wesele" i tu same hity ale tak jak nie lubię
disco polo to na weselu mogłoby być dobra zabawa jest wtedy
-
Na pewno nie masz na mnie ochoty? - otwiera jedno oko i patrzy na mnie.
-
Taki poranny ruch na dobry początek dnia...
Przenoszę
się nad nią. Ja to trzymam formę. Seks mam codziennie.
-
Tylko się postaraj - mówi z uśmiechem. Kto by pomyślał, że ona się tak szybko
rozbudzić potrafi.
Wchodzę
w nią mocno. Do samego końca. Ruchy są szybkie, zdecydowane. Jęczy głośno. Cały
czas. Czuję na plecach jej paznokcie. Suną po całej długości.
Wtedy
wiem, że jest jej dobrze. Bardzo
dobrze...Zapamięta to. Tak bardzo mnie podjudziła, że nie pomyślałem jak będzie
grać po takim numerze.
Kiedy
wchodzimy na tor, moja żona jest w spódniczce i białym tshircie. Zresztą tak
jak żona Luke'a. To znaczy ona jest w różu. Dziewczyny poznają się pierwszy
razy. Dostrzegam dziwne spojrzenie Valerie. Mierzy Courtney wzrokiem. Oho. Moja
żona chyba tego nie zauważa. Zapewne dlatego, że ona nigdy nie widzi w ludziach
złego. Zawsze zalety.
Obejmuję
ją w talii. Moja kochana. Zapewne Val widzi w niej rywalkę.
No
tak. Courtney jest młoda i na prawdę atrakcyjna. Niejeden mi zazdrości, a
kobiety... no właśnie. Luke jest oczarowany. Nic dziwnego. Nie jestem zagrożony,
więc nie martwię się o to. Mój Znajomy nigdy nie był święty i gdyby nie zaufanie
i pewność to już dawno zabroniłbym mu na nią chociażby patrzeć. Tak, to niech
się nacieszy. Zaczynamy nasz mecz.
Tak
jak myślałem. Próbują nas pokonać. No, ale sprawna Courtney odbija prawie każdą
piłkę.
W
duecie naprawdę świetnie nam idzie. Ogrywamy ich z góry na dół.
-
No cóż, ze mną nigdy nie wygrasz - podchodzę do siatki, trzymając za rękę żonę.
-
Było fajnie. Oboje świetnie gracie - posyła uśmiech mojemu znajomemu jakby
chciała żeby zapomniał o moich słowach.
-
Dzięki - Luke się śmieje. - Lunch?
Czuję
jak brunetka ściska moją dłoń dając mi tym znak żebym się zgodził. Kiwam głową
i schodzimy do szatni.
Ściągam
tshirt i spodenki. O. Właśnie. Miałem zebrać chłopaków na jakiś mecz. Zrobię to
w tym tygodniu. Dobry pomysł. Poruszamy się trochę. Uśmiecham się pod nosem i
zakładam czarne spodnie.
-
Więc? Jak ci się żyje w małżeństwie? - pyta blondyn.
-
Zajebiście - stwierdzam. - Zwłaszcza jak przychodzi etap starania się o
dziecko. Chciałbyś mieć jak ja. Oj chciałbyś.
-
Aż tak baśniowo to chyba nie jest? - chyba bardzo chciałby to usłyszeć.
-
Może u ciebie - ubieram się w koszulę.
Ten
stoi chwilę zamyślony i również kończy się szykować.
-
Ale widzę, że Valerie ma charakterek - biorę plecak.
-
Ma. Zdecydowanie. I to coraz ostrzejszy.
-
To współczuję jak nadchodzą czerwone dni.
-
Często mam wtedy delegacje... Rozumiesz.
-
Oczywiście. Chodźmy.
Wychodzimy,
ale oczywiście przed budynkiem czekamy jeszcze na dziewczyny dobre dwadzieścia
minut.
-
Makijaż - mówimy równo.
Wyciągam
telefon i szybko sprawdzam wiadomość.
We
czwórkę idziemy do restauracji zaraz przy kortach. Często tam jadamy. Kładę
rękę na oparciu krzesła Courtney i rozmawiam z przyjacielem. Czasem dobrze się
oderwać od pracy.
Dziewczyny
słuchają i nie szczególnie angażują się w jakąkolwiek rozmowę. Czy z nami, czy
między sobą.
-
Zmęczona? - pytam ją do ucha.
-
Zależy dlaczego pytasz - patrzy na mnie.
-
Bo chcę wracać - mówię bardzo cicho.
-
To zależy po co chcesz wracać? - pyta ledwo powstrzymując śmiech.
-
Oj żono...
-
No dobrze, dobrze. Wracajmy - krótko mnie całuje.
-
To coś wymyśl...
-
Więc Luke... gdzie nauczyłeś się tak dobrze grać? - pyta mężczyzny opierając
się o stół.
-
Musiałem wziąć trenera, żeby Louis nie mógł wygrywać. Wyszło na jedno - blondyn
się śmieje.
-
Masz takie silne ramiona.. - przejeżdża palcem po jego ręce.
Patrzę
na Valerie. Ta mruży oczy zła.
-
I jest moim mężem. Mam to szczęście - wtrąca blondynka.
-
Tak, zdecydowanie.. - zgadza się Courtney łapiąc wzrok Luke'a.
-
Musimy już iść - druga wstaje. - Moi rodzice mają przyjechać. Luke idziemy.
-
Jacy rodzice? - marszczy brwi. - O nie, tylko nie teściowa.
-
Powiedziałam idziemy - mrozi go wzrokiem.
-
Wybaczcie - odpowiada. Reguluje rachunek i żegna się z nami. Później wychodzą.
-
Wracamy, kochanie? - pyta słodko Courtney.
-
Ty diablico - mówię z uśmiechem.
-
Chyba mnie nie lubi - śmieje się.
Kręcę
tylko głową i wracamy do domu.
Siadam
na kanapę, biorąc Courtney na kolana. Przytula się do mnie. Chwila ciszy i
spokoju. Jak długo będzie trwać? Mam nadzieję, że nikt zaraz nie wyskoczy z
jakąś cudowną informacją. Wolałbym nie mieć dzisiaj problemów do rozwiązania.
-
Jak myślisz... uda nam się w końcu?
-
Uda nam się.
Uśmiecha
się i przytula mocno. Zamyka oczy. Wygląda bardzo spokojnie. Musi nam się udać.
Mimo swoich obaw chcę dziecka. Coraz bardziej mi na tym zależy. Córka czy syn,
nieważne. Potem i tak zrobię kolejne. Po prostu niech to już się stanie. Niech
ona zbiegnie po schodach z testem w ręce, kiedy ja wrócę pracy, a ona powie, że
tak. Że się udało.
Zrobię
mu cudowny pokój. Najlepszy na całym świecie. Courtney będzie wyglądać ślicznie
z brzuszkiem. Z moim dzieckiem pod sercem. Wzdycham i całuję ja we włosy. Zrobię
wszystko, aby nasza rodzina była szczęśliwa.
Obronie
ich przed każdym i przed wszystkim. Będą kłopoty, ale sobie poradzimy. Nasze
dzieci wyrosną na dobrych ludzi.
-
Louis - do salonu wszedł Liam z Harrym. - Chodź na moment.
-
Po co on wam? - pyta dziewczyna mocniej się mnie łapiąc.
-
Pilne sprawy - odpowiada Styles. Mówiłem, że nie będzie spokoju.
-
Louis, nie.. -prosi Courti. - Poza tym chyba mogą mówić przy mnie, prawda
misiu?
-
Jak pilne? - pytam, poprawiając Courtney nas swoich kolanach.
-
Pilne.
-
No to mówcie - brunetka zaczyna jeździć nosem pp mojej szyi.
-
FBI próbuje osiągnąć największy sukces w swojej karierze. Chcą cię zgarnąć.
-
Co takiego?
Patrzą
na mnie jedynie. Czyli nie żartują. A ja naprawdę myślałem, że policja, FBI,
CIA i inny oddziały psów już sobie odpuściły.
-
To przez głowice. Nie chcą pozwolić, abyś ją wykorzystał - dodaje Payne.
-
Zróbcie coś - mruczy Courtney.
Zsuwam
ją z kolan i wstaję. No to mamy problem. Kiwam na chłopaków i idziemy do sali. Spędzamy
tam całą noc. Jest burza mózgów.
Co
zrobić, aby ich wykończyć? Nie zbliżą się do mojego gangu. Akurat na to nie
pozwolę.
-
Koniec na dzisiaj - mówię o siódmej rano. Trzeba się zdrzemnąć.
Wychodzę
z pomieszczenia padnięty. Kierunek - sypialnia. Na środku łóżka śpi Courtney.
Zdejmuje ciuchy i kładę się przesuwając ją.
Świetny!!!!!!
OdpowiedzUsuńSupcio!!!
OdpowiedzUsuńNo ej ej... FBI? Serio? Liczyłam w końcu na to dziecko ale nudno nie jest przynajmniej xd.
OdpowiedzUsuńIdealny 💜
OdpowiedzUsuńCuudowne a końcówka zaskakująca i ciekawa jestem co będzie dalej :) <3
OdpowiedzUsuńKocham
OdpowiedzUsuń