niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 23

Siedzę w garażu i sprawdzam swoje auto. Musi być całkowicie sprawne. Nie może zawalić. Co do dziecka? Courtney nie odpuszcza. Myślę, że przypadkiem możemy pobić jakiś rekord. To dziecko na pewno nie będzie niedorobione. Mi naprawdę czasem brakuje sił. Zwłaszcza kiedy wracam z pracy. Ale nie...Moja żona tak chętnie rozkłada nogi. A kim ja jestem żeby mieć siłę się temu oprzeć? Jestem człowiekiem i mężczyzną na swą zgubę.
Mam nadzieję, że po ciąży, ona będzie chciała czasem ze mną sypiać. Nigdy nie wiadomo jak to może być.
Wracam do domu po treningu z Harrym na torze. Wreszcie dom.
- Jutro o szóstej wszyscy gotowi - mówię do niego, aby przekazał dalej.
- Jasne - mruczy i znika z autem w garażu.
Ściągam z siebie koszulkę. Zayn się uspokoił. To mnie cieszy. Nie wchodzi mi więcej w drogę. Usunął się na bok i to mi całkowicie odpowiada. Idę do kuchni i biorę sobie jabłko.
- Gdzie Courtney? - pytam Gabriell.
 Widzę na stole kuchennym dwie skrzynki wiśni.
- W łazience. - patrzy na mnie i przez chwilę się waha. - Kupiła test... - dodaje cicho.
- Czyli dzień jak co dzień - mówię. Biorę garść owoców i idę na górę.
Wiśnie? Co ją na wiśnie wzięło do cholery?
Nagle jej się odmieniło. Zawsze czereśnie. No chyba, że to do jakiegoś ciasta. Ale nie aż tyle. Pukam do drzwi łazienki. Nie odpowiada. Po chwili wychodzi pokazując mi negatywny test.
- Mówiłem ci nie myśl o tym.
- Chciałam sprawdzić... - mówi cicho.
- Chodzi mi o presję. Nie myśl o tym - całuję ją w czoło.
- Przepraszam.. - posyła mi uśmiech.
- Na pewno się uda - łapię ją za rękę. - Czemu wiśnie?
- Będę robiła dżem. - podnosi dumnie głowę.
- Ach...Dżem. Dobrze. Rób dżem - uśmiecham się.
- Będziesz jadł mój dżem?
- Oczywiście - mówię i kładę się na łóżku. Coś jeszcze mówi, ale zasypiam.
Budzę się o szóstej rano. To już dzisiaj. Cholera, chyba się boję. Nie mogę przegrać. Nie mogę nie wrócić. Mam za dużo do stracenia.
Courtney nie ma w łóżku co jest bardzo dziwne o tej porze. Zrywam się i szybko ubieram. Biorę swój plecak, zabieram broń i zbiegam na dół. W salonie też jej nie spotykam. Dopiero przez okno zauważam ją w ogrodzie.
- Courti? - wychodzę do niej, zgarniając kluczyki.  - Co tu robisz o tej porze?
- Nie mogę spać? A ty? - patrzy na mnie zdziwiona.
- Idę do pracy - całuję ją w usta. - Kocham cię - dodaję ciszej i wybiegam z ogrodu. Wsiadam do samochodu. Chłopcy gotowi.
Przed nami ciężko dzień. Prowadzę szybko chcąc jak najszybciej dojechać do chłopaków. Wtedy wcielamy plan w życie. Wszystko dzieje się poza granicami Miami. Niall obsługuje wszystko co elektroniczne. Tak naprawdę to od niego wszystko zależy. Wystarczy jeden błąd i nic się nie uda. A nie mogło się tak stać. Naszym celem była głowica jądrowa. Nie, nie budowaliśmy broni. Chcieliśmy jedynie to dobrze sprzedać. Ale najpierw musieliśmy to ukraść.
Dojeżdżamy na miejsce. Każdy wie co ma robić. Trevor i Sam zostają pilnować Nialla, a reszta rusza do środka.
Skupiam się na swoim zadaniu, ale też sprawuję kontrolę nad innymi. Niall mówi mi, gdzie mam iść i gdzie może czekać jakaś osoba. Widzi to wszystko w komputerze. Satelity to dobra rzecz. Nawet nie wiem ile czasu mija kiedy jesteśmy przy głowicy. Na pewno więcej niż powinno. Trochę za późno. Każe im wynieść nasz skarb. Sam zajmuję się ludźmi Borysa. No. Z pomocą Nialla. Ostatni zakręt, a tam czeka dwóch. Jeden trafia w moje ramię.
Kurwa! Zaciskam zęby i pistoletem w drugiej ręce strzelam do obydwu.
- Jebać was - warczę i wybiegam z domu. - Nie mogłeś mi powiedzieć?! - krzyczę do mikrofonu.
- Zlali mi się z tłem - broni kierując mnie do wyjścia.
Wsiadam do samochodu i odjeżdżam. Długo nie dam radę. Nie mam jak zmieniać biegów. Zatrzymuję się w bezpiecznej odległości i czekam na Liama. Niech coś z tym zrobi.
Ważne, że daliśmy radę. Jakieś straty musza być.
Lepiej, że takie niż ktoś miałby nie wrócić. Każdy z nich jest mi potrzebny. Liam dojeżdża do mnie. Pomaga mi. Kurwa mać. Jak on wyciągnie kulę na żywca, to go pogryzę.
Jebany tak właśnie robi. Zaciskam szczęki kiedy ten bierze się do roboty. Patrzę w okno. To nie boli. To nie boli. To nie boli.
- Jest - słyszę w końcu. - Chcesz pod poduszkę?
- Wyrzuć to.
Ten się śmieje i robi. Wracamy do domu. Wchodzę do willi zmęczony, ale zadowolony. Kto poprowadził dobrze akcję? Ja. Nie mój ojciec. I dlatego to ja mam zamiar się tym chwalić i odbierać gratulacje. Również od niego.
Biorę telefon i dzwonię do seniora. Będzie mu głupio. Nie wierzył we mnie. Też potrzebuję ojcowskiej dumy. Oczywiście słyszę rzeczy typu...To nie było trudne. Mieliście szczęście.. Ale na końcu przyznaje mi rację i gratuluje. Odkładam komórkę i wchodzę na górę. Poszukuję mojej żony, zaginęła.
Jak to często ma w zwyczaju ostatnimi dniami. W końcu znajduje ją w pokoju gościnnym.
- Co tu robisz? - pytam zdziwiony.
- O, już jesteś.. - odwraca się w moją stronę. - Twoje ramię.
- Mam je.
- Postrzelili cię?
- Tak. Co tu robisz?
- Louis, to nie są żarty. Trzeba zawołać lekarza. - podchodzi do mnie.
- Nic mi nie jest. Trzeci raz zapytam co tu robisz.
- Chciałam zobaczyć czy można byłoby zrobić tu pokój maluszka. - tłumaczy i się uśmiecha.
- Jak będzie w drodze, to się oto postaram.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Jej oczy zaczynają błyszczeć. Staje na palcach i mnie całuje. Oddaję pocałunek, ale odsuwam się. Idę wziąć prysznic. W sypialni czeka na mnie kolacja. No tak. Courtney pewnie myśli, że ledwo co się ruszam.
Ale tak naprawdę nic mi nie jest. To tylko ramię. Nie pierwszy i zapewne nie ostatnia raz.
- Smacznego - dziewczyna całuje mnie w policzek i teraz ona idzie się umyć.
Zjadam tortillę, opierając się na łokciu o łóżko. Przy okazji oglądam mecz.
Nasi przegrywają w pierwszej połowie. Już ja bym lepiej zagrał.
O...Właśnie. pograłbym. Naprawdę Mam Ochotę.
Jak tylko trochę przejdzie mi ręka to muszę zebrać chłopaków. To dobre dla wyluzowania. No i przegrywają. Brawo. Courtney wraca z łazienki. Odkłada talerz na szafkę i kładzie się obok mnie.
- Jak się czujesz? - pytam.
- Normalnie - wzrusza ramionami.
- Okej - kładę ręce pod głowę.
- Dobranoc.. - przykrywa się szczelnie  i zamyka oczy.
- Dobranoc - mruczę.
Dziewczyna zasypia chwile później. Ja odpływam dopiero po pierwszej.
***
Po dwóch tygodniach kolejnego starania się o dziecko, zabieram ją do lekarza. Wkurwiają mnie te testy. Kobieta przypisuje jej jakieś tabletki. Mówi, że Courtney jest zdrowa i dziecko to kwestia czasu.
- A może po prostu ja jestem za stary? - sugeruję.
- Z wyników pana badań, które pan przyniósł wynika, że jest pan całkowicie zdrowy. Wiek? Proszę mi uwierzyć, że z pewnością nie jest pan za stary - zapewnia mnie kobieta.
- Dziękuję - odpowiadam.
Wychodzimy z gabinetu.
- Więc co teraz? - dziewczyna łapie mnie za rękę i idzie blisko.
- Co ma być? - całuję ją w skroń. - Koniec smętów. Idziemy na lody.
Uśmiecha się szeroko i kiwa głową. Wychodzimy z kliniki. Zabieram ją do kawiarni.
Tam jednak lody idą w dostawkę, gdy oboje zauważamy duży wybór ciast. Każde z nas bierze po dwa różne i siadamy przy stoliku.
Patrzę na moją żonę przez chwilę. Biorę widelczyk i karmię ją kawałkiem deseru. Przypomina mi się nasz tort.
Ta śmieje się i również mnie karmi.
- Zróbmy sobie dzisiaj romantyczny wieczór - prosi.
- Jak chcesz, kochanie. Zrobimy. Nad basenem.
- Idealnie - zgadza się.
- Proszę - daję jej kolejny kawałek
Od razu go bierze. Wracamy do domu po piątej. Courtney chyba użyło, że to nie ona jest problemem przy ciąży.
Idę do kuchni. Biorę wino i dwa kieliszki. Szykuję wszystko na tacy. Dziewczyna w tym czasie znosi koce i masę poduszek do ogrodu.
Przychodzę do niej i kładziemy się tam.
- Za nas? - pyta unosząc kieliszek.
- Za nas, najdroższa - również podnoszę szkło.
Wypijamy toast i mocno mnie całuje. Kładę ręce na jej biodra. Przybliża się jeszcze bardziej.
- Podobno po roku mężowi nudzi się jego żona... - szepcze w moje usta.
- No mi na pewno nie - kładę się i ciągnę ją na siebie. Odstawia nasze kieliszki.
- A po dwóch latach? - pyta poważnym głosem.
- Po dwóch latach też nie. Zobaczysz - przejeżdżam dłońmi po jej ciele. - Pamiętasz co przysięgaliśmy? Że do śmierci. Będą problemy. Będą kłótnie.
- Choroby i kryzysy...
- Dokładnie. Ale razem damy radę - mówię, patrząc w jej piękne oczy. - Miłość łaska jest, cierpliwa jest...
- Nie wyobrażasz sobie jak bardzo Cię kocham - muska moje usta.
Nie odpowiadam. Uśmiecham się. Cieszę tą chwilą. Zostajemy tam całą noc. Niezapomnianą noc.

7 komentarzy: